niedziela, 15 grudnia 2013

I tak źle, i tak niedobrze

Swego czasu pracowałem w firmie, która podlegała dosyć restrykcyjnym standardom bezpieczeństwa. Aby utrzymać certyfikat niezbędny do jej działalności musiała przeprowadzać szczegółowe kontrole okresowe. Każde, nawet najdrobniejsze zacięcie się kartką papieru musiało zostać szczegółowo opisane w raporcie, a raport zarchiwizowany do kontroli. Ba! Wystarczyło, że "o mały włos" do czegoś nie doszło, a już trzeba było pisać, co mogło pójść nie tak i jak w przyszłości zapobiegać podobnych sytuacji. Raporty te były pełne idiotycznych lub dowcipnych komentarzy, jako reakcja na absurdalność niektórych pytań.

"Pech" chciał, że zdarzyło się pewnego razu, że przez trzy miesiące z rzędu nie wydarzyło się nic "niebezpiecznego". Nawet jednej drzazgi. Zakładowi wydającemu certyfikat nie spodobało się to, zarządził kontrolę poza kolejnością. Firma została dokładniej niż kiedykolwiek prześwietlona, osoba odpowiedzialna za BHP musiała się tłumaczyć, jakim cudem nikomu nic się nie stało przez tyle czasu. Niewiele brakowało, by firma straciła certyfikat, co oznaczałoby koniec z biznesem.

Innymi słowy organ wydający certyfikat bezpieczeństwa prawie był go odebrał za to, że w firmie jest bezpiecznie. Cyrk? Nie: biurokracja. Powyższe to tylko ilustracja pewnego problemu, który trawi większość instytucji państwowych (albo niepaństwowych, ale takich którym państwo udziela monopolu w pewnym zakresie).

Dokładnie tak samo działa obecnie rząd. Partia, która go utworzyła, szła do wyborów z hasłem "By żyło się lepiej". Ale nich tylko komuś żyje się lepiej, to już oni naślą na niego kontrolę skarbową, sprawdzą, dlaczego jest mu dobrze, czy kradnie, czy oszukuje. No bo przecież jeśli faktycznie żyje mu się lepiej, to oczywiście nie dlatego, że rząd robi coś, by lepiej mu było, tylko dlatego, że sam postanowił zadbać o swoje dobro, a na to nie może być zgody!

środa, 11 grudnia 2013

Zagadka z mordercą

Jakiś czas temu zadałem zagadkę ze złodziejem. Wśród odpowiadających, o ile ich interpretacje nieco różniły się między sobą, panowała pełna zgodność, że w opisywanym przypadku doszło do kradzieży.

Jak część czytelników zapewne się domyśliła, ta zagadka to był jedynie wstęp:

Sytuacja 3:
Mietek wraca z giełdy samochodowej. Po drodze zostaje napadnięty przez kilku drabów, którzy namierzyli go już na giełdzie. Bandyci zatłukli Mietka kijami na śmierć. Myślę, że nikt nie będzie oponował, jeśli zaryzykuję stwierdzenie, że Mietek został zamordowany.

Sytuacja 4:
Kajtek jest płodem poczętym w lutym. Nie ma wprawdzie świadomości, że żyje, ale życie cały czas jest w nim, trwa i czeka tylko na moment, kiedy Kajtek będzie mógł z niego skorzystać. Jedyną osobą, która wie, że Kajtek został obdarowany życiem jest jego matka, ale pomyślała, że czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal i że Kajtek i tak nie skorzysta z tego życia aż do przyszłej jesieni, więc odebrała mu to życie. Kajtek nigdy się o tym nie dowie.

Pytanie: Czy Kajtek został zamordowany, czy nie? A jeśli tak, to czy jego strata była mniejsza niż Mietka? Przecież Kajtek nic nie zrobił w celu zaistnienia tego życia i "miał je" zaledwie przez kilka tygodni i nawet nie wiedział, że je ma, ani że je stracił, a matce aborcja na pewno była na rękę.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Nieślubne dziecko wczoraj i dziś

Czasy się zmieniają. Kiedyś, jeśli niezamężna nastolatka zaszła w ciążę, to potępiało się ją za to, że się "puściła", ale cieszono się z dziecka, bo każde poczęcie słusznie uważane było za błogosławieństwo.

Dziś jest całkowicie odwrotnie. Nastolatki się wręcz namawia do wczesnego rozpoczęcia współżycia seksualnego, seks promuje się w szkołach, w telewizji i w czasopismach młodzieżowych. Jak się małolata puszcza, to dobrze. Dopiero "wpadka" jest potępiana, jako wynik głupoty.

Efekt jest oczywisty. Kiedyś rozwiązaniem tego problemu było małżeństwo, dziś - aborcja.

środa, 4 grudnia 2013

Wyparowujące pieniądze

Mówi się, że różnica między kobietą a mężczyzną na zakupach jest taka, że mężczyzna zapłaci 200 złotych za rzecz o wartości rynkowej 50 złotych, jeśli będzie mu ona bardzo potrzebna, a kobieta kupi całkowicie niepotrzebną jej rzecz, jeśli została ona przeceniona z 200 złotych na 50. Społeczeństwa i rządy niewieścieją i fakt ten wykorzystuje ZSRE.

Polskie (i nie tylko) miasta i gminy wydają ogromne pieniądze na idiotyczne i nikomu niepotrzebne projekty, ale robią to bardzo ochoczo i z dumę, bo dzięki unijnej kasiorce płacą zamiast powiedzmy 900 tysięcy złotych za "infokioski", ledwie trzecią część tej kwoty. I to wielki sukces. Nikt nie zwróci uwagi na to, że nawet te trzysta tysiący, to idiotyczna cena za to, czego nikt nie używa.

Rozmowa, nie do końca fikcyjna, dwóch przyjaciółek po zakupach w galerii handlowej:
- Zobacz, jaką sobie piękną torebkę na przecenie kupiłam!
- Piękna! Teraz pewnie nie będziesz chciała już żadnej innej nosić!
- Właściwie to nie, do niczego mi nie pasuje i jest nieporęczna, ale jaka okazja!

Dlaczego ją kupiła? Bo kupowała za pieniądze męża. Podobnie z tymi nietrafionymi projektami. Samorządy wydają na nie pieniądze, których same nie zarobiły, bo pracowali na nie mieszkańcy. A jedynym uzasadnieniem zakupu jest to, że dzięki Unii są one tańsze niż normalnie. Pytanie o zasadność zakupu jest zbędna.

Ale mimo wszystko przyjaciółka i tak postępuje rozsądniej, bo niższą cenę za torebkę płaci kosztem pomniejszonego zysku butiku, tymczasem za niepotrzebne fontanny, muzea, biblioteki współfinansowane z pieniędzy unijnych kto płaci? Unia, czyli kto? "Ja płacę, pan płaci... Społeczeństwo!". Przecież budżet unijny to te pieniądze, które "państwa" członkowskie płacą w składce ze swoich budżetów, a tam one też nie biorą się z ciężkiej pracy urzędników, tylko z podatków. A na samym końcu bilans i tak musi się zgodzić.

Zatem katowickie infokioski były finansowane dwiema drogami. Jedna szła tylko przez kasę katowicką, a druga przeszła przez Katowice, Warszawę i Brukselę. A każdy taki etap to prowizja dla popychających te pieniądze biurokratów. W efekcie Katowice wyszłyby na tym dużo lepiej, gdyby całość zapłaciły z własnej kieszeni. Problem tylko w tym, że te 300+ widać, a tych 600+++ nie widać - spadają z nieba. Deszcz też spada z nieba, ale każde dziecko z lekcji środowiska w szkole podstawowej wie, że ta woda najpierw musi skądś wyparować.

Jestem pewien, że gdyby władze miasta Katowice dostały ofertę postawienia tych infokiosków za jedyne 300 tysięcy bez pomocy unijnej, to tych pieniędzy by nie wydały. Wydano je tylko dlatego, że stworzono pozór niepowtarzalnej okazji, ten sam, na który dała się złapać przyjaciółka, która kupiła zupełnie niepasującą jej do niczego torebkę.

Efekt końcowy jest taki, że Katowice nie zyskały, ani nie zaoszczędziły 600 tysięcy, jak to zwykło się mawiać o podobnych "sukcesach". Katowice wydały na coś niepotrzebnego 300 tysięcy złotych! (A oprócz tego my wszyscy zrzuciliśmy się na unijne "600 tysięcy" wydane na projekt nie warty połowy tych pieniędzy.)

Prawda jest taka, że przyjaciółka wydała pieniądze męża nie na torebkę, tylko na poczucie satysfakcji, że udało jej się ją "upolować". Podobnie urzędnicy płacący za podobne projekty - wydają na nie nasze pieniądze, bo tymi głupimi budkami jeszcze długo będą się chwalić dzieciom i wnukom na spacerze po Katowicach.

Będą się tym chwalić, jak w dowcipie, w którym dostawca węgla jedzie ulicą i wrzeszczy: Węgiel przywiozłem!, na co koń, ciągnący ciężki wóz z węglem i dostawcą parska: Ty przywiozłeś?!!!. Ale to dowcip. W rzeczywistości ani koń, ani my, którzy rzeczywiście za to wszystko płacimy, głosu nie mamy.