niedziela, 11 września 2011

Podatek od wartości odjętej

Gazeta Prawna zwróciła uwagę na absurdalny sposób opodatkowania książek elektronicznych w odniesieniu do tych gutenbergowskich.

Ten sam tytuł w wersji papierowej jest opodatkowany 5 procentowym VATem, zaś przy zakupie jego wirtualnego odpowiednika podatek ten wynosi 23 procent. Oczywistym pytaniem, które każdy rozsądny człowiek zadaje sobie w tej chwili jest "za co?". Nie mniej oczywistą odpowiedzią jest "za jajco".

Kupując książkę papierową płacimy za jej treść oraz za formę (papier, farba oraz wykonanie), podczas gdy cena książki cyfrowej jest zredukowana tylko do tej pierwszej. Zatem jakim cudem kupując mniej płacimy wyższy podatek? Implikacje takiej sytuacji są cokolwiek zastanawiające.

Załóżmy, że faktycznie jest to podatek VAT w czystej formie. Jeśli na przykład papierowa książka kosztuje przed opodatkowaniem 100 złotych, a książka elektroniczna połowę tego (nie ma większego znaczenia, czy to będzie połowa, ćwierć, czy dwie trzecie - to tylko ilustracja). Czyli wykonanie fizycznej książki kosztuje 50 złotych. Zastanówmy się, jak to wygląda po opodatkowaniu. Książka kupiona w salonie kosztuje 105 złotych, a książka pobrana przez światłowód kosztuje 61,50. Co sugerowałoby, że koszt druku i oprawy brutto wynosi 43,50,  zatem kwota podatku na tę usługę jest ujemna i wynosi -13 procent. To znaczy tyle wynosiłaby, gdyby podatek ten był nałożony uczciwie. Tak oczywiście nie jest. Gdyby tak było, byłoby o tym głośno, jak za każdym razem, kiedy państwo coś "rozdaje".

Pozostaje nam zatem założyć, że jest to podatek VAT w brudnej formie, czyli że sytuacja ta ma na celu sztuczne windowanie ceny. Znaczy to, że de facto mamy do czynienia z podatkiem akcyzowym w wysokości około 17 procent na książki elektroniczne. Podatek akcyzowy z założenia wprowadzony jest po to, aby sztucznie zmniejszyć popyt na pewne towary. Powody mogą być dwa - towar jest szkodliwy, jak wódka, czy papierosy, albo jest "ograniczony ilościowo", jak to się nam tłumaczy w przypadku paliwa.

W której z tych kategorii znajduje się książka elektroniczna? Na pewno nie w tej drugiej - właśnie z uwagi na jej wirtualny charakter - każdy elektron, czy foton wykorzystany jako nośnik informacji wraca do obiegu w niezmienionej formie - nie ma więc ryzyka, że w najbliższej przyszłości ich zabraknie.

Jedyną możliwością jest więc to, że książki elektroniczne nam szkodzą. Są niezdrowe. Czytając je dowiadujemy się różnych, często niebezpiecznie rozsądnych rzeczy. Co gorsze, potem te rzeczy powtarzamy innym, czyniąc z nich przypadkowe ofiary biernego czytania, które jest tak samo ryzykowne, jak samodzielne oddawanie się lekturze.

Mamy całkowicie zdrową telewizję, koszerne gazety i dietetyczną edukację publiczną o obniżonej zawartości składników odżywczych - po jaką cholerę nam jeszcze czytanie tych śmiercionośnych książek? W zupełności wystarczą nam te umieszczone w programie nauczania. Każda dodatkowa to tylko niepotrzebne ryzyko pożarowe, kiedy zaczytamy się i zapomnimy o włączonym piekarniku, powodziowe, gdy zaczytamy się przygotowując sobie kąpiel, czy jakiekolwiek inne. Nie warto ryzykować.

Albo to, albo łapówka lobby drukarzy - czyli subwencjonowanie, jak w przypadku PKP, technik odchodzących do lamusa kosztem nowoczesności. Ale ja sam raczej w to nie wierzę - nie pasuje mi to do ostatniej podwyżki VATu na tradycyjne książki z zera na pięć procent. To sugeruje, że nie jest to walka między drukarzami a wydawcami e-książek, tylko zwyczajna walka z czytelnikami - tym bardziej zacięta im więcej czytają.

Głupcy nie czytają. Głupców łatwo jest zmanipulować. A jeśli ktoś czyta jedną, dwie książki rocznie, to nie wydaje pieniędzy na czytnik e-książek. Problemem są ludzie rozsądni czytający rozsądne książki i czytający dużo. Tym już nie tak łatwo wytłumaczyć zalety drukowania pieniędzy, podnoszenia płacy minimalnej, obowiązku emerytalnego, czy konieczności walki z globalną gorączką. Ale można ich opodatkować i utrudnić dostęp do książek.

Pozostaje nam czekać, aż jakiś przedsiębiorczy wydawca e-książek zacznie sprzedawać drukowane ulotki (pardon - dwustronicowe książki), zawierające na przykład recenzję dzieła, w cenie odpowiadającej wartości e-książki, z "bonusem". Każdy kupujący dostanie gratis promocyjny kod uprawniający do pobrania z Internetu kompletnego dzieła, do którego nawiązuje nabyta "książka" - w wersji elektronicznej i całkowicie za darmo!

Proszę mi wybaczyć, jeśli ktoś odniósł obrażenia w czasie lektury niniejszego wpisu. Chętnie prześlę kwiaty i bombonierkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz