piątek, 25 listopada 2011

Denken macht frei

Pewien historyk-kolekcjoner w Czechach wystawił przed domem eksponat ze swoich zbiorów - kopię szyldu "Arbeit macht frei" (praca oswobadza), który wisiał był w bramie obozu w Oświęcimiu. Napis ten zainstalował już jakiś czas temu - z relacji jego żony wynika, że przez pięć lat eksponat nikomu nie wadził, a dopiero kilka dni temu stał się przyczyną skandalu, o czym można przeczytać w Gazecie Prawnej:

Władze lokalne nie kryją oburzenia. Napis - ich zdaniem - graniczy z propagowaniem faszyzmu. "To znieważenie ludzi, którzy zostali w Auschwitz skazani na mękę i to tragedia, że coś takiego w Czechach nie jest karalne" - oświadczył wiceburmistrz Rychwałdu Ladislav Sitko.

Spieszę wyjaśnić, bo pan wiceburmistrz może nie znać języka - napis "Arbeit macht frei" nie propaguje faszyzmu - propaguje pracę. Oczywiście w socjalistycznej Europie zarówno słowo "praca" (zwłaszcza uczciwa i pożyteczna) jak też słowo "wolność" nie kojarzą się dobrze.

Ale jest to tylko kolejny dowód na to, że świat stoi na głowie. Gdyby świat ów posiadał głowę w sensie fizycznym, to zapewne była by ona spłaszczona od góry (czy też od dołu, patrząc z pozycji naturalnej) i potwornie , ale to potwornie boląca.

Znamiennym jest, że opinia pana Sitko odbiega znacznie od zdania innych osób wypowiadających się na temat tego napisu. Szymon Peres, prezydent Izraela powiedział, że ten napis "ma głębokie znaczenie historyczne zarówno dla narodu żydowskiego, jak i dla całego świata, i przypomina o ponad milionie Żydów zamordowanych w tym obozie".

Podobne zdanie miał Międzynarodowy Komitet Auschwitz:

Ten napis i sam obóz będą opowiadać o tym, co się wydarzyło, także wtedy, gdy my, którzy przeżyliśmy, już nie będziemy mogli o tym mówić - powiedział przewodniczący organizacji Noach Flug.

Komitet podkreślił ponadto, że napis przypominał nie tylko o cierpieniach więźniów, ale także o ich oporze.

A nasz były, zmarły tragicznie prezydent Lech Kaczyński, pisał o szyldzie, że jest to "[...] rozpoznawalny na całym świecie symbol cynizmu i okrucieństwa hitlerowskich oprawców oraz męczeństwa ich ofiar."

Nie ulega zatem wątpliwości, że napis ten nie jest propagandą faszyzmu, tylko pomnikiem, symbolem, który ma przypominać o okrucieństwie hitlerowców i o ludziach, którzy zmarli w Oświęcimiu. A w dzisiejszych czasach przypominanie o Oświęcimiu jest niemal obowiązkiem każdego obywatela.

Sam profesor Władysław Bartoszewski, były więzień tego obozu porównał napis z bramy do klasztoru na Jasnej Górze. Czy postawienie w ogrodzie kopi jasnogórskiego klasztoru byłoby bluźnierstwem, albo propagowaniem jakichkolwiek złych idei? Nie, panie Sitko, nie mógł pan być w większym błędzie.

Nie wiem, co skłoniło właściciela do postawienia przed domem znaku i, szczerze mówiąc, jakikolwiek motyw byłby mi tak samo obojętny - może postawił go jako pamiątkę, która ma przypominać "okrucieństwo hitlerowskich oprawców", jakże można byłoby mieć mu to za złe?

A może jest to dla niego tylko gadżet kolekcjonerski? Też nie powinno się go za to krytykować - sam jakiś czas temu na urodziny kupiłem bratu, miłośnikowi historii, na bazarze na Kole kolekcjonerską replikę zegarka "cebuli" z czasów drugiej wojny światowej z wygrawerowanym na kopercie orłem, swastyką i napisem "Gott mit uns" (Bóg z nami) i ani mnie, ani jemu przez myśl nie przeszło, że jest to niestosowne, że jesteśmy "naziolami", albo że cokolwiek propagujemy.

Jednego jestem pewien - nie miał na celu propagowania faszyzmu. Jest wiele dobitniejszych jego symboli i reklam, które mógłby wystawić w ogródku, a na dodatek całkowicie legalnie i nie budząc żadnych podejrzeń. Chociażby błękitny sztandar z tuzinem gwiazdek.

Aha, większość cytowanych wypowiedzi pochodzi sprzed dwóch lat, kiedy szyld "Arbeit macht frei", tym razem oryginał, został skradziony z bramy obozu (sznurek). Czyli w obliczu sytuacji zgoła odwrotnej, od tej, która ma miejsce w Czechach.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Czołobitność

W czasie Marszu Niepodległości doszło do skandalu. Na szczęście winowajca został osądzony w trybie przyspieszonym i skazany na odsiadkę (czytanka). Skazany to Daniel Kloc, który bezwstydnie, w biały dzień i w centrum Warszawy skatował policjanta, tłukąc go twarzą po nogach. Na szczęście dla policjanta napastnik bił go gołą twarzą - wszak mógł być uzbrojony w okulary.

Mężczyzna został skazany za naruszenie nietykalności cielesnej funkcjonariusza. Budzi to pewną moją wątpliwość, bo nawet jeśli faktycznie to Daniel Kloc był agresorem, to skąd miał on wiedzieć, że rzucił się z twarzą na funkcjonariusza? Na filmie widać, że ofiara nie jest ubrana w mundur, a nie nakręcono też momentu, w którym się przedstawia, bądź okazuje legitymację. Zatem z tego co widać na filmie nie wynika ani że bił twarzą policjanta, ani że o tym wiedział.

Załóżmy zatem, że film nie pokazuje całej sytuacji. Wszak na podstawie wiarygodnych zeznań funkcjonariuszy stwierdzono, iż pan Kloc jest winnym. Zatem załóżmy, że faktycznie tak było. Ofiara podeszła do pana Kloca, stanęła na baczność, zasalutowała, przedstawiła się i podała legitymację służbową. Pan Kloc przejrzał dokumenty, po czym rzucił się z pięściami na policjanta. Po tym nastąpiło to, co wszyscy znamy z nagrania - mogło tak być, ale:

W momencie, gdy Daniel Kloc okładał twarzą obuwie policjanta w cywilu, podbiega drugi, w mundurze (ach, te mundury polskiej policji) i pomaga obezwładnić napastnika. Napastnik WYRAŹNIE się poddał, bo leży na ziemi i zasłania swoją śmiercionośną twarz, aby ta nie krzywdziła już funkcjonariusza. Mimo to, już po unieruchomieniu pan Kloc obrywa jeszcze dwa kopniaki od swojej ofiary - w głowę i w brzuch, jeśli dobrze zauważyłem.

Czy jest to standardowa procedura zatrzymania? Bo jeśli nie, to oczekuję, że policjant odpowie za przekroczenie swoich uprawnień. A jeśli tak, to daje to bardzo pouczającą lekcję na temat stosunku władzy do obywateli.

A teraz z innej beczki - wiele osób nurtuje pytanie, dlaczego do miejsc, w których spodziewano się największych starć posłano oddziały policji spoza Warszawy, znacznie mniej zorientowane w topografii miasta? Ano, Warszawscy policjanci nie lubią chuliganów, kiboli i tak dalej. Policjanci spoza Warszawy nie tylko nie lubią chuliganów i kiboli, ale przede wszystkim nienawidzą Warszawiaków (kompleks nie-stolicy), więc tym bardziej traktują legalnych demonstrantów, w większości miejscowych, z góry.

Ci policjanci nie zostali tam posłani po to, by pilnować porządku, tylko by potraktować maszerujących jak podludzi, co świetnie ilustruje film, na którym banda (tak, banda) policjantów, zapewne z jakiejś podwarszawskiej wsi (tak myślę, bo zachowali się jak wsiury), BEZ ŻADNEGO POWODU zatrzymuje część uczestników Marszu Niepodległości. Bo tak! I z tego, co do mnie dotarło policjanci zwracali się do nich z wyższością i bez szacunku (bo w normalnym kraju władza szanuje obywatela, a obywatel władzę). Żeby pokazać, kto jest panem, a kto chamem.

czwartek, 10 listopada 2011

Demonstracja faszystów w Warszawie

Podobnie jak w ubiegłym roku, w dniu Święta Niepodległości w Warszawie ma się odbyć demonstracja faszystów. I podobnie jak w ubiegłym roku mają w planach zablokowanie całkowicie legalnego Marszu Niepodległości. Naszego Marszu. Bo nie mamy chyba wątpliwości, której stronie jest bliżej do faszystów.

To, że Oni nie odczuwają jakiejś szczególnej więzi z tym świętem, ani potrzeby uszanowania jego obchodów specjalnie mnie nie dziwi. Geje, feministki, transwestyci czy anarchiści nie odegrali znaczącej roli w walce o Niepodległą Polskę. Wiele krwi nie przelali. I w ogóle niepodległość to dla nich "obciach", "zaścianek". Oni wolą walczyć o rozwolnienie obyczajów i o tolerancję. O tolerancję dla wszystkiego. Prawie. nie dla patriotyzmu oczywiście. Nie dla Boga, Honoru i nie dla Ojczyzny.

Ale dlaczego chcą przeszkodzić nam, Polakom, patriotom w uczczeniu naszej pamięci o czasach Niepodległej Polski, i raz w roku dać wyraz naszej do niej tęsknocie? Przez okrągły rok mają swoją Unię Europejską, swoje parytety, swoją "tolerancję" i swoje "równe prawa". Dlaczego odmawiają nam tego jednego dnia, w którym chcemy demonstrować pamięć kim naprawdę jesteśmy? Czyżby mierziło ich, że póki my żyjemy, jeszcze Polska nie zginęła?

Antypolskie szumowiny zawsze jakoś nas "obłaziły". I w czasie zaborów nie brakowało zdrajców i uniżonych sługów zaborców, i w czasie okupacji nie brak było kolaborantów i volksdeutschów. A prawdziwa Polska i tak zawsze przetrwała. Przetrwa i "kolorowych".

Obym okazał się złym prorokiem, ale przewiduję, że w piątek nie obejdzie się bez przemocy. Już w zeszłym roku sytuacja była napięta i momentami widać było skry padające w pobliżu tej beczki z prochem. W tym roku zapewne będzie dużo łatwiej o ten zapłon. Oba środowiska są dużo bardziej zdeterminowane, zwarte i gotowe niż ubiegłej jesieni. Spodziewam się prowokacji i zaczepek, głównie z Ich strony. Zwłaszcza, że ubiegłoroczną gwiazdę "tęczowych" obecnie chroni immuniuniu, więc zapewne na trochę więcej zechce sobie pozwolić. Nie mówiąc o "wsparciu", które mają uzyskać z importu. Do czego to doszło! Ci łajdacy zaprosili NIEMCÓW, by pomogli im blokować Polskich patriotów w Marszu Niepodległości! Doprawdy, wstydu nie mają za grosz. Historia płata figle.

Oczywiście nie martwi mnie to. Jeśli będą się o to prosili, to manto należy im spuścić, byle samemu nie inicjować i nie tłuc kobiet i dzieci (mam namyśli kategorie czysto fizyczne oczywiście, bo próbując znaleźć wśród "kolorowych" prawdziwych mężczyzn, zaszukalibyśmy się na śmierć). O wynik ewentualnych potyczek jestem spokojny - my, Polacy patrioci umiemy się bić, a Oni, "tęczowi", umieją brać w tyłek. Za nami stoi tradycja bohaterskiej walki. Za nimi czasem też coś stoi, ale nic wielkiego.

Mam tylko apel do młodzieży i kobiet, którzy planują wziąć udział w Marszu - udając się do Warszawy radzę podróżować w większych grupach i nie afiszować się, "dokąd i po co". Im obce są skrupuły i znane są przypadki, kiedy uzbrojeni w kije i kastety, z przewagą liczebną rzucają się w pociągu na spokojnych i bezbronnych narodowościowców, wyładowują swoje frustracje i znikają na następnej stacji.

P.S. A może ktoś zrobiłby transparent "Precz z faszystami", by Nasi go ponieśli? Taki transparent mógłby dać do myślenia. Nie "kolorowym" oczywiście, dla nich myślenie jest obce ideowo, ale przechodniom, Warszawiakom może...

środa, 9 listopada 2011

Chrupek od pani Merkel

Niemcy, jak podaje Stooq.pl, otrzymają ulgi podatkowe na łączną sumę 6 miliardów Euro. To bardzo dobrze. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie pewna ciekawostka. Otóż ulgi te mają być "podziękowaniem" dla obywateli za dzielne znoszenie kryzysu. Co to znaczy?

Znaczy to tyle, że rząd niemiecki dziękuje swoim obywatelom oddając im ich własne pieniądze. Przecież, jeśli są w budżecie jakieś niewykorzystane pieniądze - to normalny rząd bez gadania mówi "mamy nadpłatę, więc w przyszłym roku podatki będą niższe". I koniec, bo to jest jego obowiązek.

Natomiast tu mamy do czynienia z jakąś kuriozalną sytuacją. Bo jak to rozumieć? Gdyby Niemcy nie znosili dzielnie kryzysu, to czy rząd przywłaszczyłby sobie te pieniądze i nie oddał? Że ulgi podatkowe nie zależą od sytuacji w budżecie tylko od uznania rządu? Co dzieje się z niewykorzystanymi pieniędzmi, na które obywatele "nie zasłużą?"

Pani Merkel pieniądze te powinna oddać i podziękować, a nie "oddać w podziękowaniu".

Chodzi o to, by Niemców przyzwyczaić, że skończyły się czasy, kiedy państwo działało w służbie obywatelowi. Teraz to obywatel jest sługą państwa. I pieniądze nie należą do obywateli, tylko do państwa. I ono może z nimi robić co chce. Ważne, żeby od czasu do czasu rzucić psu chrupka!.

Oczywiście inną sprawą jest to, że u nas nawet o TAKIM chrupku nie mamy co marzyć.

sobota, 5 listopada 2011

"To jest kura, panie generale!"

Powracam do tych nieszczęsnych kur. Mój artykuł na temat europejskiego zakazu sprzedaży jaj z chowu klatkowego skomentowała Kira, zarzucając mi przyzwolenie na maltretowanie naszych "sióstr mniejszych". Nie potrafiła jednak odpowiedzieć wprost na moje pytanie, w jaki sposób odbywa się znęcanie nad kurami na "klatkowych" fermach. Musiałem się zadowolić parą podesłanych sznurków.

Drugi z nich, to bardzo sensowny wpis w blogu samej Kiry, z którym w większości się zgadzam, choć mam odmienne zdanie na temat korridy, o czym już pisałem, jak i polowań. Nie znalazłem jednak w nim odpowiedzi na moje, jasno, jak mi się wydaje, postawione pytanie. Bardzo istotną dla całej dyskusji jest jedna myśl z jej komentarza:

...nie da się normalnie żyć, traktując zwierzęta jak ludzi...

Zaś pierwsza z poleconych czytanek to wpis w blogu "Bez Okrucieństwa", który, jak na tego typu stronę, napisany został dość przyzwoicie, bo uwzględnia też opinię hodowców na ten temat. Ale ponownie, nie napisano wprost, co jest tym okrucieństwem, więc, by nie iść na łatwiznę, pokrótce postaram się odwołać do wszystkich podanych tam faktów na temat chowu klatkowego, aby wykazać, że kurom tym żadne wielkie zło nie jest wyrządzane.

- w hodowli klatkowej kura całe swoje życie jest zamknięta w klatce o wymiarach 50 na 60 cm, z czterema innymi nioskami

Nie jest to może dużo, ale czy jest to okrucieństwo? Na pewno, jeśli potraktujemy kurę tak jak człowieka. Natomiast, biorąc pod uwagę, że kura jednak nie posiada ludzkiej świadomości, musimy dojść do wniosku, że nie zdaje sobie ona sprawy z sytuacji, w której się znajduje. Kluczowym jest w tym zdaniu wyrażenie "całe swoje życie". Jest to zatem jedyne życie, jakie kura zna, więc nie mając porównania, nie wie, że mogłaby "żyć inaczej". Dla niej to jest normalność. Proszę zwrócić uwagę, że wspomniane trzymanie w klatce kury jest dużo mniejszym okrucieństwem, niż trzymanie, powiedzmy, nosorożca w ogrodzie zoologicznym, na dużym i pełnym zabawek wybiegu, jeśli część życia przeżył na wolności - bo zna jej smak. Kury trzymane od urodzenia w zamknięciu nie tęsknią za nią.

Natomiast, gdyby kura była osobą wszechwiedzącą i miała świadomość czym jest i co się z nią dzieje, to sama świadomość bycia kurą wystarczyłaby, by ją psychicznie dobić, a wielkość klatki nie miałaby dla niej już żadnego znaczenia. Więc należy się cieszyć, że jest stworzeniem o bardzo małym rozumku.

- kura ma pod nogami metalową kratkę – w klatce nie ma ściółki

Do tego stwierdzenia nie wiem z której strony się zabrać, bo nie wiem, czy  ściółka jest lepsza od klatki. Moja znajoma ma papugę. Dno jej klatki jest wymoszczone jakimś "siankiem", a mimo to papuga większość czasu spędza siedząc na cienkim metalowym drążku. Więc nie wyciągałbym zbyt pochopnych wniosków na temat tego, czy dla kury wygodniejsza jest ściółka, czy klatka. W każdym razie na pewno nie nazwałbym tego okrucieństwem.

- ptaki nigdy nie mają dostępu do słońca – mają do dyspozycji sztuczne światło

Ponownie - czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Tak jak człowiek ślepy od urodzenia nie zdaje sobie sprawy ze swojej ułomności, ani nie odczuwa jej niedogodności, dopóki ktoś mu o niej nie powie. Kurze nikt nie mówi.

– kurnik wygląda jak hala fabryczna, klatki są ustawione piętrowo, jedna na drugiej

A niech sobie wygląda. Wygląd kurnika, też nie kwalifikuje się jako tortura. Nie słyszałem o kurach - estetkach.

- kura żyje maksymalnie 2 lata, w naturze nawet 8 lat

Początkowo ten argument mnie trochę zaniepokoił, bo faktycznie mógłby świadczyć o tym, że kurom na fermach klatkowych dzieje się źle, że chorują, są niedożywione i gotów byłem skapitulować i przyznać Kirze rację. Dalsza lektura jednak wyjaśniła tę zagadkę:

Kura opuszcza klatkę tylko raz: gdy po zakończonym cyklu produkcyjnym, wywozi się ją do ubojni.

Zatem krótki żywot nie ma tu nic wspólnego z metodą chowu.

- częstą praktyką jest przycinanie kurom dziobów

Dziób tworzy ta sama tkanka, co kopyta, rogi, włosy i pazury. Sam od czasu do czasu zadaję sobie taką "torturę" obcięcia paznokci. Podejrzewam, że Kira, z racji bycia przedstawicielką płci pięknej, robi to nawet częściej. Wprawdzie dziób ptaka częściowo bywa unerwiony i ukrwiony (nie wiem jak to jest u kur i jakiej części dzioba to dotyczy), ale przecież godzimy się na przycinanie psom ogonów oraz uszu. Jak sama Kira przyznaje:

Usprawiedliwiam - choć nie powiem, żebym pisała to z lekkim sercem - kastrowanie naszych milusińskich

A większą torturą dla mężczyzny jest kastracja (nawet pod narkozą), niż dla kobiety złamanie paznokcia (nawet gdy krew się leje). Choć posłanka Anna Grodzka mogłaby się ze mną nie zgodzić.

W każdym razie dziób ptaka jest narzędziem służącym do pobierania pokarmu, czasem do obrony. Kury, o których mowa nie mają potrzeby się bronić, a serwowany im pokarm jest przystosowany do przyciętych dziobów - w końcu dzioby im skraca ta sama osoba, która je karmi, więc chyba wie co robi.

Zresztą obcięcie tych dziobów ma na celu zwiększenie bezpieczeństwa kur  - żeby się nie kaleczyły i nie dziobały się nawzajem.

- pokarm jest podawany kurom w rynience, a w innej rynience są usuwane odchody

Przytaczam ten fakt tylko dlatego, że obiecałem omówić wszystkie, bo chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie nazwie podtykania jedzenia pod dziób i sprzątanie brudów sadyzmem. Bo jeśli tak, to moja matka strasznie się nade mną znęcała w moim dzieciństwie.

Potem w tekście następuje przedstawienie argumentów obu stron - "obrońców praw zwierząt" i hodowców. Większość argumentów tych pierwszych to tylko powtórzenie powyższego. Pozostałe dadzą się odeprzeć na tej samej zasadzie, więc nie powtarzam się.

Najistotniejsze jednak, niezależnie od tego co wymyślą eko-lodzy należy pamiętać o jednym fakcie. Ludzie od wieków mają niezawodny sposób dzięki któremu potrafią stwierdzić, czy kura jest zdrowa, zarówno fizycznie, jak i "psychicznie". Łatwo powiedzieć, kiedy kurom jest źle, bo wówczas "się nie niosą". Nie raz kupowałem jajka "trójki". Mają ładny, krągły kształt, twardą skorupkę i są smaczne - nie byłyby takie, gdyby pochodziły od chorych lub "nieszczęśliwych" kur.

Kiedy organizm jest chory, niedożywiony, lub zestresowany, to jednym z pierwszych układów, które są "wyłączane" jest układ rozrodczy (właśnie dlatego na przykład anorektyczki przestają owulować), bo nie jest to układ strategiczny dla przeżycia stworzenia - może "wstrzymać produkcję", by nie marnować energii i substancji odżywczych, które bardziej przysłużą się w walce z chorobą. Hodowca musi o tym wiedzieć i wie o tym. Bo jeśli zapomni, to straci źródło przychodów! W jego interesie jest, żeby zapewnić kurom najlepsze warunki do "się niesienia".

Oczywiście oceniając to z punktu widzenia istot świadomych mamy często tendencję do "stawiania się w sytuacji kury". Człowiek potrzebuje przestrzeni, tęskni za słońcem, jest wrażliwy estetycznie, źle się czuje, kiedy wypadają mu włosy, lub gdy jego nos ma inny kształt, niżby chciał. Ale kurze to zwisa, bo nie ma takiej świadomości, jak człowiek. Kura nie wie nawet, że jest kurą.

Dlaczegóż ci eko-lodzy, zamiast kurami nie zajmą się końmi, "cierpiącymi" od niewygodnych uzd ocierających ich pyski, siodeł uwierających ich kręgosłupy i ich kopytami, które są przycinane, a następnie wbija się w nie hufnale? Tłumaczenie jest tak samo idiotyczne jak w przypadku kur, a zakazanie przez Unie jeździectwa byłoby w swej naturze nie mniej faszystowskie i bulwersujące. Byłoby jednak mniej okrutne - bo obecnie, używając słów Sidorowskiego, z "Rejsu", Unia "zachowała się bardzo nieprzyzwoicie - pozbawiła mnie posiłku". Bez przejażdżek konnych ludzie przeżyją. Ale z tego co wiem, jest to sport bardzo lubiany przez eko-hipokrytów.

Chcę przytoczyć jeszcze jedno zdanie zawarte w tytule cytowanego artykułu:

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Zakładam, że Kira nie jest samotną matką z czwórką dzieci i nie wie, jak trudno je wykarmić za kilkaset złotych renty. Oczywiście, że szlachetnym jest "humanitarne" traktowanie zwierząt. Oczywiście, że jeśli jest to możliwe, należy żyć z nimi w zgodzie i przyjaźni. Tak samo jak szlachetnym jest wspomożenie chorego, czy nakarmienie głodnego. Ale czyńmy to za własne pieniądze, bo nie każdego na taki wielkoduszny gest stać. Nie można ich do tego zmuszać.

Jeśli Państwo przestanie mnożyć te zakazy i nakazy, przestanie nas ograbiać w podatkach, to jaja będą tańsze, a różnica w cenie między "trójkami", a "dwójkami" się zmniejszy i w końcu zacznie nas być stać na to, by wszystkie kury mogły biegać po podwórku. Ale nie wińmy ludzi ubogich za to, że wolą kupić jaja z ferm tych "oprawców", niż dla satysfakcji kilku eko-drani, którym wydaje się, że wszystko wiedzą i rozumieją najlepiej, nie zjeść śniadania, albo je zjeść, ale nie wykupić lekarstw. Nie wińmy ich za to, że ważąc na jednej szali wątpliwe szczęście cudzego drobiu, a na drugiej swoje, człowieka, wybierają to drugie.

Proszę mi wierzyć, nie jestem żadnym sadystą i nie uważam, że zwierzęta to są przedmioty, z którymi możemy sobie poczynać jak chcemy. Większość z nich uwielbiam, nie tylko w kulinarnym znaczeniu. Gdybym mógł sam bym im nieba przychylił. Wypuścił wszystkie kury z klatek, świnie z chlewów i krowy z obór, gdyby to było takie proste. Ale nie jest. Ludzie muszą jeść. A większość ludzi musi jeść tanio. A człowiek powinien być zawsze PRZED zwierzęciem.

Jak już wszyscy Polacy będą zdrowi, najedzeni i zadowoleni (a jeśli nie będą, to dlatego, że tak wybrali, a nie dlatego, że ktoś ich zmusił) - wtedy możemy zacząć myśleć o komforcie zwierząt. Ale nie wcześniej. Bo właśnie to byłoby niehumanitarne.

Jak powiedział śp. Jan Sztaudynger "Nic tak nie kala, Jak nie ta skala" (on wprawdzie miał na myśli coś zupełnie innego, ale pasuje i jest z rymem). Kochajmy zwierzęta, ale nie zagłaskujmy ich na śmierć. Nie zapominajmy, że mówimy tu o drobiu, a nie o ludziach.

Jeśli zaś ulegniemy krótkowzroczności "zielonych", to następne pokolenie eko-logów będzie protestowało przeciwko okrucieństwu w stosunku do rzodkiewek bezlitośnie wyrywanych z ziemi i żywcem szatkowanych na surówkę, a jedyną akceptowaną drogą pożywiania się będzie kanibalizm, bo już obecnie robi się wszystko, by za wszelką cenę ratować wszystkie stworzenia na Ziemi, oprócz człowieka.

czwartek, 3 listopada 2011

"Takie małe jebudu cię ukoi bez trudu"

Genialnie przeprowadzona procedura awaryjnego lądowania na warszawskim Okęciu w normalnym Polaku budzi radość, dumę i szacunek do kapitana Tadeusza Wrony. Dla wyznawcy spisku smoleńskiego (mam tu na myśli wypowiedzi pana Maciejowskiego i pani Kaczyńskiej) jest to kolejny powód do narzekania.

Nie rozumiem, jak rozsądnym ludziom może w ogóle coś takiego strzelić do głowy. Najpewniej zadziałało tu oburzenie, że Polacy mieli czelność znudzić się smoleńską zawieruchą i powrócić do normalności. Przestali o tym mówić, przestali o tym czytać na pierwszych stronach dzienników, więc trzeba im na siłę przypomnieć. I oto nadarzyła się okazja: i tu samolot, i tu samolot.

Przypomina mi to stary film "Walka o ogień", w którym grupka jaskiniowców jak oka w głowie pilnuje małego paleniska, nie pozwalając by ogień przygasł i dorzucając do niego co chwilę kilka gałązek. Dla niektórych osób spod smoleńskiego sztandaru wtorkowe lądowanie było analogiczne z dostawą tony koksu dla tychże jaskiniowców.

Mam wrażenie, że mniej by ich zmartwiła nieudana próba lądowania i dwieście trupów. Przynajmniej zasady sprawiedliwości społecznej zostałyby zachowane.

Jeśli ktoś przeżyje na przykład wypadek samochodowy, to należy się cieszyć. Niezbyt stosownym w takiej sytuacji jest pytać: A dlaczego on przeżył, a Władysław Komar nie?. W każdym razie ja, na miejscu pilota, załogi, czy też pasażerów, którzy szczęśliwe wyszli bez szwanku z tej sytuacji czułbym się bardzo dotknięty takimi uwagami.

Ale jest też i pocieszenie w całej tej sytuacji, bo twórcy całego zamieszania w bardzo pocieszny sposób robią z siebie idiotów przy okazji.

Cywilny boeing jest przygotowany do lądowania na brzuchu a bombowiec TU154 nie wytrzymuje zderzenia z brzozą tak?!!!!! - nie żałował wykrzykników warszawski radny PiS Maciej Maciejowski, w czym wtórowała mu sama córka tragicznie zmarłej pary prezydenckiej: Boeing awaryjnie wylądował- bez otwartego podwozia, na betonowym pasie. Na pokładzie było 230 pasażerów. Nikt nie doznał obrażeń.Samolot jest w całości. Dnia 10 kwietnia 2010 roku Tu-154m obniżywszy się znacznie poniżej 100m po zderzeniu z błotnistym podłożem miał się rozpaść na drobne kawałki. Proszę o komentarze.

Niniejszym spieszę spełnić jej prośbę. O ile panią Kaczyńską jestem w stanie zrozumieć, bo sprawę zapewne bardziej traktuje emocjami, niż ogarnia rozumem, ale mężczyźnie nie przystoi taka ignorancja.

Sam nie jestem fachowcem z dziedziny lotnictwa, ale znajomość podstawowych praw fizyki pozwala mi twierdzić, że awaryjnemu lądowaniu samolotu na równej jak stół betonowej płycie, dodatkowo wysmarowanej pianą gaśniczą towarzyszy znacznie mniejszy wstrząs, niż samolotowi, który zarywa w, skądinąd mięciutkie, błoto po wcześniejszym zaliczeniu kilku drzew.

A jeśli chodzi o porównanie pana Maciejowskiego, to jest ono tożsame z zapytaniem: Cywilny autobus, jadąc 120 km/h uderzając bokiem w barierkę na wiadukcie bezpiecznie się zatrzymuje, a wojskowy bus nie wytrzymuje czołowego zderzania z brzozą przy tej samej prędkości tak?!!!!!

Otóż czym innym dla ciała znajdującego się w ruchu jest kontakt z płaskim podłużnym obiektem, który jest ustawiony w przybliżeniu równolegle do kierunku ruchu (pas startowy), a czym innym kontakt z prostopadle ustawioną przeszkodą, nawet gdy jest ona bardziej sprężysta niż beton (brzoza).

Samolot to nie siekiera, ma latać, a nie kosić drzewa. Właśnie dlatego kadłuba nie odlewa się ze stali, tylko tworzy się "pustą" konstrukcję z lekkich stopów.

Aby lepiej to zilustrować przygotowałem dla pana Maciejowskiego doświadczenie (link do niniejszego wpisu przesłałem na jego służbowy email):

Weź dwa prostokątne arkusze (A i B) niezbyt grubej blachy aluminiowej (to będzie odpowiednik poszycia samolotu) o wymiarach 1 X ,5 m. Przymocuj do obu uchwyty (mogą być z taśmy powertape) tak, by można je było trzymać tak jak legionista tarczę.

1. Znajdź kawałek mało uczęszczanej drogi o utwardzonej nawierzchni (betonowej lub asfaltowej i najlepiej po deszczu - woda będzie symulowała warstwę środka gaśniczego). Trzymając przed sobą (tak jak tarczę) arkusz A rozpędź się na tej drodze najszybciej jak potrafisz i wykonaj "ślizg", kładąc się na arkuszu blachy.

2. A teraz znajdź brzozę. Ustaw się w odpowiedniej odległości od brzozy, byś miał dosyć miejsca, aby rozpędzić się do podobnej prędkości jak w 1 części doświadczenia. Trzymaj arkusz B przed sobą jak tarczę. Rozpędź się i uderz w brzozę.

Odzyskawszy przytomność porównaj oba arkusze blachy. Który został bardziej zdeformowany?

Zdaję sobie oczywiście sprawę, że przygotowanie i wykonanie tego eksperymentu może być trochę czasochłonne i pan Maciejowski może nie mieć ochoty na igraszki naukowe, ale z całą pewnością powinien przynajmniej przeprowadzić tę drugą część doświadczenia. Nawet niech już będzie bez blachy! I nie musi to być brzoza, wystarczy solidny kawałek słupa lub ściany. Niech po prostu rozpędzi się i doświadcza. Jestem pewien, że to pomoże mu wiele zrozumieć. A, i jeszcze pomocna rada...