środa, 27 lutego 2013

Senatory na tory!

Na portalu GW przeczytałem nagłówek Senator PO: Wprowadźmy zakaz wyprzedzania tirów przez tiry. W pierwszej chwili pomyślałem, że pomysł dotyczy dróg z jednym pasem w każdym kierunku, bo o takich pomysłach już wcześniej słyszałem. Tymczasem senator Dowhan z PO chce wprowadzić taki zakaz na autostradach, na których są po dwa pasy w każdym kierunku i gdzie manewr taki nie stwarza najmniejszego problemu jeśli chodzi o bezpieczeństwo. Dlaczego?

Denerwuje go widok ciężarówki wyprzedzającej innego tira.

Mnie denerwują głupie pomysły. Nie miałbym nic przeciwko temu, by ktoś zechciał zakazać wprowadzania ich w życie.

Niestety wiele ludzi nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa. Pan Dowhan jest klasycznym tego przykładem. Denerwuje go to, że od czasu do czasu musi pół minuty zaczekać, żeby przepuścić wyprzedzającą ciężarówkę. Nie potrafi sobie jednak wyobrazić o ile bardziej frustrujące i kosztowne jest wleczenie się dziesiątkami kilometrów za powolną ciężarówką bez możliwości jej wyprzedzenia. Bo cóż go to obchodzi, to on ma mieć wygodnie.

Nie widzi też, że po wprowadzeniu w życie jego pomysłu jedna powolna ciężarówka będzie w stanie wygenerować kilometrowy korek, jednocześnie przemieniając autostradę w drogę jednopasmową - bo cały prawy pas będzie zajęty nie mogącymi jej wyprzedzić innymi ciężarówkami.

Co więcej, na tej "jednopasmowej" już autostradzie wystarczy jeden ślamazarny samochód osobowy, by zablokować także lewy pas - przecież jego też nikt nie może już wyprzedzić, bo prawy pas jest zablokowany, a z lewej jest pas dzielący jezdnie. A to zdenerwuje nie tylko pana senatora, ale wszystkich użytkowników drogi.

I proszę mi wierzyć, że to wcale nie byłaby rzadka sytuacja. Co chwilę na drodze mijamy wyładowane po brzegi tiry oraz Trabanciki sunące 50 km/h prowadzone przez naszych dziadków. A teraz wyobraźmy sobie, że ich nie mijamy...

Ale przede wszystkim będzie to świetne narzędzie do protestów. Nie tylko przeciwko temu pomysłowi. Oto bowiem dwa pojazdy (a nawet jeden) będą mogły, nie łamiąc żadnych przepisów, zablokować całą autostradę. Jestem pewien, że gdyby projekt ten wszedł w życie, to firmy transportowe właśnie tak by zareagowały - paraliżując wszystkie drogi.

Jeśli jazda samochodem jest dla pana Dowhana takim stresującym przeżyciem, dlaczego nie przesiądzie się do pociągu, albo do samolotu - tam żadna ciężarówka drogi mu nie zajedzie. A ten kierowca tira oraz inni ciężko i produktywnie pracujący Polacy, którzy, w przeciwieństwie do parlamentarzystów, wytwarzają pewne dobra i bogactwo, i tak zrzucają się na jego bilet w pierwszej klasie, czy on z niego korzysta czy nie. A na nerwy - relanium.

wtorek, 26 lutego 2013

Kapitalizm a monopol

Bardzo często spotykam się ze zdaniem, że istnienie monopoli to efekt działania kapitalizmu. Przekonanie to wynika z całkowitego braku zrozumienia czym jest kapitalizm. Jest dokładnie odwrotnie. To właśnie w kapitalizmie zaistnienie prawdziwego monopolu jest niemożliwe.

Najczęstszym błędem jest stwierdzenie, że w kapitalizmie wielka korporacja może przekupić polityków, by wprowadzili sprzyjające im prawo, licencje, by odebrać innym firmom możliwość konkurowania z nimi. Kapitalizm tymczasem z definicji jest oparty na swobodnym obrocie towarami i usługami. Swobodnym, zatem nie regulowanym z zewnątrz przez polityków i przez państwo. Nie ma czegoś takiego jak licencje, prohibicja, ceny minimalne, płaca minimalna, ani inne regulacje, które dziś uprzykrzają nam życie. Zatem nie ma nic, co przekupiony polityk mógłby zrobić, by korporacji "pomóc", bo nie ma do tego narzędzi. Równie dobrze ten "kapitalista" mógłby przekupić kiełbasą psa, żeby zagrał na klarnecie.

Oczywiście może zaistnieć sytuacja, gdy na wolnym rynku istnieje tylko jeden dostawca pewnej usługi, ale to jeszcze nie jest prawdziwy, trwały monopol. Będzie to wprawdzie "monopol" według niektórych definicji, ale tylko teoretycznie. W praktyce będzie zaś posiadał te cechy, które obserwujemy w przypadku konkurencji kilku usługodawców. Już wyjaśniam:

Konsument, przy wyborze towaru lub usługi kieruje się pewnymi kryteriami, takimi jak cena, jakość, prostota i bezpieczeństwo obsługi, itp. One składają się na "atrakcyjność oferty". Najczęściej jest tak, że na rynku istnieje kilku usługodawców w pewnej dziedzinie, posiadających różne oferty. Jeden oferuje wyższą jakość za trochę wyższą cenę, drugi ma ofertę trochę tańszą, ale trochę gorszej jakości, trzeci dużo tańszą i dużo gorszej jakości, czwarty oferuje usługę drogą i kiepską, ale pani w reklamie ma ładne nogi. Między tymi ofertami musi się utrzymywać względna równowaga "plusów" i "minusów". Jeżeli tylko któraś z ofert będzie wyraźnie gorsza od innych (droga, kiepska, a w reklamie brzydki pan), to przegra "wyścig o klienta" i odpadnie.

Zatem, aby utrzymać się na rynku, przedsiębiorca musi dążyć do przedstawienia jak najbardziej atrakcyjnej oferty. Bo jeśli można coś zrobić lepiej lub taniej, a on tego nie zrobi, to zrobi to ktoś inny, zyskując tym samym przewagę. Na rynku, na którym nie ma koncesji, cen minimalnych i innych środków faworyzowania "wybranych", jedyny sposób, by stać się "monopolistą" to przebić ofertę konkurencji i to znacznie. Jeśli jestem w stanie robić coś dużo szybciej, lepiej i taniej niż inni, to znaczy, że robię coś bardzo dobrze. A moją wygraną za robienie czegoś dobrze jest właśnie to, że konsumenci korzystają tylko z mojej oferty.

Ale czy taki "monopol" to coś złego? Oczywiście, że nie, bo konsumenci dostają dokładnie to czego chcą - gdyby tak nie było, to moja oferta nie wyeliminowałaby konkurencji. Nikt nie będzie płakał za ofertami, z których nie korzysta. To jest "monopol" najlepszej oferty, zatem najlepszy z możliwych dla konsumenta, stojący w opozycji do takich monopolistów jak PKP, czy Poczta Polska, którzy są monopolistami "z nadania". Oni mogą sobie pozwolić na obniżanie jakości i nieuzasadniony wzrost cen, słowem - pogarszanie oferty, bo ich status monopolisty nie jest zagrożony.

Czy na wolnym rynku monopolista może pozwolić sobie na pogorszenie oferty, czyli "opuszczenie gardy"? Nie. On musi cały czas polepszać swoją ofertę. Jeśli "wyeliminowałem" już konkurencję, to muszę cały czas trzymać rękę na pulsie. Kiedy tylko pojawi się możliwość żeby robić coś lepiej i taniej, to ja muszę tę możliwość wykorzystać. Bo moja konkurencja nie śpi. Jaka konkurencja? - ktoś zapyta - przecież została wyeliminowana. Tak, została - ale tylko z rynku. To że aktualnie jej sprzedaż wynosi zero, to nie znaczy że jej nie ma.

Jest, ale zimuje i czeka na moje potknięcie, czeka aż "opuszczę gardę". To mogą być dawni właściciele firm, które byłem wyeliminowałem, którzy podjęli tymczasowo jakąś inną pracę, by przeczekać, to mogą być zupełnie nowi przedsiębiorcy, czekający na okazję "wbicia" się w rynek, to mogą być studenci, którzy mają głowy pełne nowych, rewolucyjnych pomysłów. I ja muszę przed nimi cały czas uciekać, bo jeśli choć na chwilę zwolnię kroku, to oni włączą się do wyścigu przedstawiając ofertę lepszą lub choćby porównywalną z moją.

Dopóki każdy może przyłączyć się do wyścigu, to ten wyścig trwa. Nie ma prawdziwego monopolu tam, gdzie w każdej chwili na rynek może wejść nowy gracz. Jedynym sposobem na stworzenie prawdziwego, "złego" monopolu jest wyeliminowanie tej możliwości. A zrobić to można tylko tworząc sztuczne ograniczenia w trybie urzędowym. Ale to już nie jest wówczas wolny rynek, to już nie jest kapitalizm.

czwartek, 21 lutego 2013

Zamiast zakazywać broni, zakażmy napadów z bronią

Ostatnio, zwłaszcza w SZA dużo mówi się o konieczności ograniczenia prawa do posiadania broni. Celem przyświecającym jego zwolennikom jest, jak sami twierdzą, zapobieżenie w przyszłości strzelaninom takim, jak te, które niedawno miały miejsce w szkole w Newton, czy w kinie w Denver. Jest to łapanie lewą ręką za prawe ucho.

Nikomu nie powinno przeszkadzać to, że ktoś posiada broń. Problemem jest, gdy użyje jej do napaści. Zatem dużo rozsądniejszym byłoby zakazać takiego jej wykorzystania. Zabronić mordowania i napadania ludzi przy użyciu broni. Dlaczego tego zakazu nie wprowadzą?

Zaraz, zaraz! Przecież ten zakaz już istnieje! Nie może być! Zatem jakim cudem jednak dochodzi do takich tragedii?

Myślę, że może mieć to związek z tym, że bandyci nie szanują prawa.

Niestety tak właśnie jest. Człowiek, który w biały dzień wpada do szkoły i strzela do dzieci łamie prawo! A skoro łamie zakaz mordowania, za który w SZA grozi kara śmierci, to dlaczego miałby przestrzegać zakazu posiadania broni palnej, za złamanie którego grozi mu do kilku lat więzienia?

Ludzie, którzy forsują to rozwiązanie nie zastanowili się nawet przez dwie minuty. Bo dwie minuty to aż nadto dla największego bałwana, żeby to zrozumieć. Pod warunkiem, że uda się go skłonić do tej chwili refleksji.

Wyobraźmy sobie, że chowam w podwórzu byka. Jest uwiązany na łańcuchu, by mi nie uciekł. Na wszelki wypadek wokół posesji stawiam jeszcze drewniany płot. Proszę mi wierzyć, że dla byka, który jest wystarczająco rozjuszony, by zerwać stalowy łańcuch, sforsowanie drewnianego płotu nie stanowi większego problemu. Co gorsze - płot ten stanowi zagrożenie dla mnie, gdybym przypadkiem znalazł się pomiędzy nim, a bykiem.

Dokładnie tak działa ograniczenie dostępu do broni. Nie zadziała na furiata, którego nie jest w stanie powstrzymać groźba kary śmierci. Ale odbiera szansę obrony niewinnej osobie, która znajdzie się na jego drodze.

wtorek, 19 lutego 2013

Wartość pracy

Pod artykułem, w którym porównałem przymusowe zadłużanie obywateli do niewolnictwa trwa zażarta i całkowicie próżna dyskusja. Oto MvS próbuje przekonywać, że wysokość zapłaty za pracę powinna być szacowana na podstawie ilości włożonej pracy, bez udziału pieniędzy:

Więc może najwyższy czas to zmienić? Wyeliminujmy pieniądze! Co kolega powiedziałby na system wymiany usług oparty na jednostce pracy? Dajmy na to "kredyty". Ktoś wykonuje jakąś pracę, usługę a ktoś mu za nią płaci w jednostkach- "kredytach" pracy, które może wykorzystać tylko on? Dalej; ta osoba płaci z własnej puli kredytowej za usługi innej osoby i tak dalej i tak dalej.

Reszta dyskusji to tylko wytykanie problemów z tym związanych oraz próba bohaterskiej walki z nimi.

MvS, wbrew temu co pisze, nie eliminuje pieniędzy, tylko wprowadza inną walutę. Czymże bowiem jest ów "kredyt", jeśli nie pieniądzem? Skoro "kredyty" można wymienić na towary i usługi, to jest to tylko jedna z form płatności. Nie ma znaczenia, czy będzie to kolorowy paciorek, bita moneta, wydrukowany banknot, zapis w komputerze, czy na świstku papieru. To jest pieniądz.

Ponadto wycenienie usługi i towaru na podstawie włożonej pracy jest bardzo trudne, niepewne i całkowicie pozbawione sensu. Weźmy ołówek, z przykładu Miltona Friedmana. Aby oszacować wartość pracy włożonej w produkcję zwykłego ołówka trzeba uwzględnić całe mnóstwo czynników - koszt wyprodukowania grafitu, koszt drewienka, farby, gumki, metalowej blaszki, która trzyma gumkę oraz koszt ich złożenia. A gumki, grafit, farba itd. też nie rosną na drzewach. Trzeba do ich wytworzenia wydobyć węgiel z kopalni na jednym końcu świata, sprowadzić kauczuk z drugiego końca świata i tak dalej, i dalej. Oszacowanie jakiegoś zunifikowanego kosztu włożonej w to pracy jest, jeśli nie niemożliwe, to bardzo pracochłonne. I ta praca też musi być uwzględniona w cenie ołówka, niepotrzebnie zawyżając tylko jego cenę.

Wycena wkładu pracy nie ma też nic wspólnego z wartością wytworzonego dobra lub usługi. Mogę przecież potwornie się napracować by zbudować jakiś mało użyteczny gadżet, a mogę też szybko i przy małym nakładzie pracy wytwarzać bardzo pożyteczny produkt. Jeśli będę je wyceniał na podstawie ilości pracy, to nikt nie kupi mojego gadżetu. Czy mam wtedy prawo sprzedać go taniej, czy też prawo ma zabronić mi sprzedać go poniżej obliczonej "wartości"? A mój drugi produkt? Jeśli popyt wielokrotnie przewyższa podaż, czyż państwo powinno mi zabronić podnieść cenę? Czy powinno zabronić moim klientom zapłacić więcej, jeśli są na to gotowi?

W obu przypadkach odpowiedź oczywiście brzmi "nie", co podważa całą istotę proponowanej wyceny.

Poza tym to co proponuje MvS promuje nieudaczników. Przecież księgowy z "dyskalkulią" więcej się napracuje nad zeznaniem podatkowym, niż księgowy biegły w liczbach. Zatem, według tego, co pisze MvS powinien dostać więcej "kredytów" za swoją usługę. A ten drugi najlepiej zrobi jeśli zajmie się projektowaniem mostów, o czym nie ma pojęcia, bo on napracuje się przy tym, zatem i zarobi na tym, więcej niż inżynier, który buduje mosty od lat.

Problem w tym, że nie można klienta zmusić, by płacił więcej nieudacznikowi, jeśli może zapłacić mniej profesjonaliście. Rozwiązanie MvS, jeśli nie będzie poparte surowymi zakazami i nakazami ze strony państwa, rynek i tak wyruguje w dniu jego wprowadzenia. Kropka.

 Rozwiązaniem jest oczywiście wolny rynek. Jego "wolność" polega na tym, że niczego nie narzuca, ani niczego nie zabrania. W rzeczywistości metoda MvS może jak najbardziej na wolnym rynku zaistnieć. MvS może usiąść i bardzo dokładnie obliczyć ile warta jest jego praca, ile spala kalorii w ciągu godziny jej wykonywania. Wynik swoich obliczeń przedstawi pracodawcy, bądź klientowi, a ten albo zgodzi się na zapłatę tej kwoty i wówczas MvS będzie miał swój "system", albo uzna, że MvS żąda zbyt wiele i zrezygnuje ze współpracy. Ale w tej sytuacji nie ma znaczenia, czy obliczenia prowadzi pracodawca, pracobiorca, klient, czy urzędnik. Jeśli coś się nie opłaca, to się nie opłaca i już.

Jakakolwiek próba regulacji cen i płac metodami innymi niż te wolnorynkowe, czy to przez wprowadzanie płacy minimalnej, ceny minimalnej, ceny maksymalnej, czy w inny sposób, tylko psuje rynek - bo sztucznie ogranicza dostęp do dóbr, rodzi bezrobocie, ogranicza konkurencję przyczyniając się do powstawania monopoli itd.

Na wolnym rynku Wiśniewski może w każdej chwili zatrudnić Maliniaka i nikt nie zastanawia się, czy wynagrodzenie jest za duże, czy za małe. Bo gdyby było za małe, to Maliniak powiedziałby "nie", a gdyby było za duże, to Wiśniewski by Maliniaka nie zatrudnił. Jeśli dobili targu, to znaczy, że wynagrodzenie jest w sam raz. To rozwiązanie jest najprostsze i najuczciwsze.

środa, 13 lutego 2013

1984 Full HD

Żona woła do męża zza komputera: "Kaziu, właśnie oglądam nasz dom w Góglercie, wyjdźże na podwórze i mi pomachaj". - Dowcip słaby, ale przepowiednia całkiem trafna.

Technologia już jest (sznurek) - kamera zainstalowana na bezzałogowym samolocie, która w czasie rzeczywistym rejestruje wysokiej rozdzielczości (kilka decymetrów) obraz powierzchni Ziemi o wielkości Suwałk (65 kilometrów kwadratowych - osiem kamer obsłużyłoby całą Warszawę). System nie tylko rejestruje obraz wideo, ale jest w stanie zidentyfikować i śledzić wszystkie widoczne przemieszczające się obiekty. Innymi słowy jedno urządzenie jest w stanie śledzić wszystkich Suwalczan, przebywających aktualnie pod gołym niebem, jednocześnie.

To oczywiście dobrze, że technologia taka powstała. Postęp techniczny jest dobry. Jednak mam wielką obawę, że kwestią czasu jest, kiedy posłuży ona do inwigilowania obywateli USA i UE. Śledzenia każdego i wszędzie. Mam nadzieje, że zanim to nastąpi państwa o "orwellowskich zapędach" poupadają.

czwartek, 7 lutego 2013

Obama popiera niewolnictwo w USA

Prezydent USA, Baruch Obama zniósł limit długu publicznego. Naturalnym pytaniem, które należy zadać jest: po co w ogóle ten limit istnieje? Skoro w każdej chwili, decyzją właściwie jednej osoby można go znieść lub powiększyć (albo, w przypadku naszego państwa, zmienić sposób wyznaczania wielkości długu).

Niestety, Amerykanie, na własne życzenie, wybrali na drugą kadencję prezydenta-lewaka, którego dyktatorskie zapędy były widoczne gołym okiem już w ciągu pierwszej. Oczywistym jest zatem, że w czasie tej kadencji będzie sobie pozwalał na jeszcze więcej, bo ma dużo mniej do stracenia, nawet jeśli, co też w przypadku tego jegomościa jest najbardziej prawdopodobne od czasów Roosevelta, w ten lub inny sposób "załatwi" on sobie kolejną kadencję. Już teraz wszak nie kryje, że Kongres jest mu tylko niepotrzebnym ciężarem, który komplikuje formowanie ZSRAP. Przewiduję, że w tej kadencji Baruch Obama będzie coraz bardziej obnażał swoje zapędy i lekceważący stosunek dla konstytucji, chyba, że ktoś go w porę powstrzyma.

Wróćmy do długu. Dług publiczny, niezależnie czy mówimy o USA, o Polsce, czy o jakimkolwiek innym państwie to jest, w ogólnym przypadku, zwykłe złodziejstwo. Istnieje tylko kilka wyjątkowych sytuacji, w których tak nie jest, ale tutaj nie mamy z żadną z nich do czynienia. Obecnie państwa przeżerają swój dług - czyli są to pieniądze wyrzucane w błoto. Ale niestety, ktoś kiedyś będzie musiał wleźć w to błoto po szyję, żeby te pieniądze stamtąd odzyskać i zwrócić wierzycielowi. Kto? A co to Obamę obchodzi?

Baruch Obama i inni mu podobni myślą w sposób bardzo ograniczony. Widzą tylko obecny interes społeczeństwa. A społeczeństwo to tylko "płaski" przekrój przez naród w konkretnej chwili - dzisiaj. Widzą tylko to, bo tylko to jest obserwowalne za pomocą zmysłów. By ujrzeć pełen obraz, te już nie wystarczą - trzeba użyć rozumu, którego większości dzisiejszych polityków brak.

I faktycznie: jeśli się zadłużam, to dziś, w tej chwili zyskuję. Dostaję pieniądze "za darmo", więc się cieszę i to jest dobre. Czego nie widzę to to, że kiedyś będę musiał ten dług spłacić - podwinąć rękawy i zapracować na te, już wydane, pieniądze. Zatem pewien odsetek owoców mojej przyszłej pracy będę musiał oddać swojemu wierzycielowi. W zasadzie można powiedzieć, że w tej niewielkiej części będę jego "niewolnikiem". Innymi słowy, zaciągając dług sprzedaję się w niewolę. Nie w pełni - sprzedaję tylko pewien udział w mojej wolności. I to jest w porządku, dopóki handluję SWOJĄ wolnością.

Zadłużanie państwa już nie jest w porządku, bo dzisiejsze społeczeństwo korzysta, a owoce swojej pracy będzie musiał w podatkach oddać już ktoś inny - inne społeczeństwo, chociaż tego samego (na ogół) narodu. Niestety lewacy w swej ignorancji stawiają znak równości między społeczeństwem dziś, a społeczeństwem jutro. Oni nie widzą jednostek. Nie widzą, że te dwa zbiory są od siebie całkowicie różne. Dla nich są tożsame. A to jest poważny błąd. Spłacać dług będzie ktoś inny niż ten, który z niego korzysta.

Jeśli sam poszedłbym do banku i wziął kredyt, z zastrzeżeniem, że ja te pieniądze wydam na swoje własne potrzeby, a spłacą dług moje dzieci ze swoich w trudzie zarobionych pieniędzy, co oczywiście podpisałbym w ich imieniu, jako opiekun, to byłbym zwykłym pasożytem. Wyzyskiwaczem moich własnych dzieci, które nawet nie mają prawa głosu. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że byłaby to podłość z mojej strony.

Tymczasem nasze dzieci i nasze wnuki na podstawie "jednego podpisu" prezydenta, czy też ministra zostały postawione właśnie w takiej sytuacji! Dlaczego nikt nie zauważa, że jest to ta sama podłość? Nasze potomstwo będzie pracowało w pocie czoła, by zapłacić z nawiązką za beztroskę i kretyńskie decyzje dzisiejszych rządów, podjęte bez poszanowania dla ich przyszłości - w czasie, gdy ich jeszcze na świecie nie było. Będą harować by spłacić zasiłki i przywileje dzisiejszych darmozjadów.

A jeśli ktoś jest zmuszony owoce swojej pracy przekazać na zaspokojenie potrzeb kogoś innego, to znaczy, że jest jego niewolnikiem. Tak samo jak w przypadku, gdy ja biorę kredyt i "sprzedaję" część mojej wolności. Ale tym razem handluje się CUDZĄ wolnością, a to już nie jest OK. W "Kraju Wszelkich Swobód", o bardzo bogatej historii walki z niewolnictwem, niewolnictwo kwitnie w najlepsze. Nie jest to niestety tak oczywiste dla socjalistów, bo jest to niewolnictwo "przesunięte w czasie". Gdy niewolnik pracuje na "pana", jego "pan" już dawno spoczywa w grobie, więc głupiec tej zależności nie widzi.

Proszę zatem zdać sobie sprawę z tego, że Baruch Obama i jego koledzy po fachu z całego świata są najzwyklejszymi w świecie handlarzami niewolnikami. Niczym się nie różnią od swoich poprzedników sprzed wieków. "Schwytani" przez nich niewolnicy nie mają nic do powiedzenia, tak samo jak nie mieli ci schwytani w Afryce i siłą przewożeni do Europy i Ameryki wieki temu. Są tak samo bezbronni.

Nie na statku, ale na papierze "przewozi" się przedstawicieli przyszłych pokoleń, by upodleni służyli na kolanach dzisiejszemu społeczeństwu.

Zadłużanie państwa powinno być bezwzględnie zakazane, jako forma niewolnictwa. Bezwzględnie.

środa, 6 lutego 2013

Pucu-pucu, chlastu-chlastu mam rączek jedenaście

Poślę Grodzkie wpadło na fenomenalny pomysł. Każdy, kto ukończy szesnaście lat powinien sam zadecydować jakiej jest płci (czytanka). Genialnie proste, a za jednym zamachem rozwiązuje cała masę problemów.

Proszę sobie wyobrazić dyskotekę - dla pań jest wstęp wolny - żaden problem: w piątek idę do urzędu, zmieniam się w Stanisławę, a w poniedziałek znów jestem mężczyzną. Dodatkowy plus jest taki, że w ramach kontroli czy nie wnoszę niebezpiecznych przedmiotów do klubu, zamiast być zmacanym przez kwadratowego kloca, skontrolowany zostanę delikatnymi kobiecymi dłońmi. I nawet nie muszę się przebierać, ani golić nóg!

Ale to nie koniec! Skoro mogę sam wybrać swoją płeć, to naturalną konsekwencją jest, bym mógł wybrać też kolor skóry, co właściwie z dnia na dzień rozwiązałoby problem rasizmu. Przecież jak widzę czarnoskórego, to nie mogę już go nazwać "bambusem", bo skąd mogę wiedzieć, że nie jest Eskimosem? Wówczas sam wychodzę na idiotę. Chyba, że RPP popiera równość płci, ale nie zgadza się z równością rasową, ale nie sądzę. Ja sam rano, w drodze do pracy, wstąpiłbym do urzędu i zmieniałbym się oficjalnie w Azjatę, żeby wydajniej pracować, a wieczorem z powrotem w białego. No i może w Murzyna na walentynki - tak dla jaj.

W dowodzie mam też wpisany wzrost 179 centymetrów, ale tak naprawdę, to nie czuję się z nim zbyt dobrze. Mam takie wewnętrzne przekonanie, że jestem trochę wyższy. Przynajmniej o półtora kilometra. I myślę, że jestem w stanie przekonać psychologa, że moja "tożsamość wzrostowa" odbiega od mojego "metrykalnego" wzrostu.

I oczywiście coś dla kobiet: wiek! Szanowne Panie (i niektórzy Panowie po szesnastym roku życia). Teraz już nie musicie się kryć ze swoim wiekiem, ani udawać. Teraz możecie mieć czarno na białym w dowodzie wpisane, że macie po osiemnaście lat i koniec. W końcu skoro obecny przy narodzinach lekarz, który przez kilka lat studiował medycynę i zajmuje się tym zawodowo nie potrafi odróżnić siusiaka od niesiusiaka, to tym bardziej ma prawo nie znać się na kalendarzu.

Tylko ze zmianami wieku radzę być ostrożnym, bo o ile płeć mogę sobie zmienić dzisiaj, a jak mi się jutro znudzi, znowu zostać mężczyzną, o tyle z wiekiem może być mały problem. Jeśli na przykład dziś zmieniłbym sobie rok urodzenia na okrągły 2000, a jutro chciałbym się napić piwa na 194 urodzinach mojego młodszego brata, to nie mogę - niestety - muszę czekać trzy lata, aż będę miał szesnaście lat, bo dopiero wówczas będę mógł mój wiek zmienić na osiemnaście.

A jeśli na przykład, mam dwie zdrowe nogi, ale strasznie się z nimi nie utożsamiam, to zawsze mogę wystąpić o rentę inwalidzką z powodu ich braku. Z drugiej strony psychiatra też powinien móc wydać mi zaświadczenie, że mam aż jedenaście rąk. I w ogóle, że jestem nosorożcem mutantem z Marsa, bo dokładnie tak się czuję, gdy czytam brednie dziwolągów Palikota.

Aha, i pragnę poinformować, że jutro, pojutrze i dwudziestego piątego są moje urodziny. Muszę tylko jeszcze udać się do urzędu po zaświadczenie, że mam cztery zady, bo właśnie w tyle zamierzam się urżnąć.

Głupie? Głupie. Ale to jakościowo jest dokładnie to samo, co proponuje Grodzkie! Przecież kolor skóry, wiek, wzrost to są cechy fizyczne, tak samo jak płeć. Wybrać to mogę sobie ulubiony kolor, ulubione danie, albo czy wolę chłopców, czy dziewczynki, ale nie to, którym z dwojga sam jestem.

Ktoś, komu do głowy strzelają takie pomysły, to zwyczajny nieuk, który nie ma pojęcia czym jest płeć i tyle. Posłowie Ruchu Palikota, zanim zaczną wysyłać przedszkolaków na lekcje wychowania seksualnego, sami powinni sobie zafundować taki kurs. Zwłaszcza, że jak na ignorantów, strasznie dużo o tym gadają.

niedziela, 3 lutego 2013

Nie ma za co

Zostałem poproszony o kilka słów na temat akcji Podziękujmy Posłom. Akcja ta ma na celu przekazanie posłom wyrazów poparcia i wdzięczności za postawę podczas głosowania w Sejmie nad projektem ustawy o umowie związku partnerskiego. Niestety ja akcji tej poprzeć nie mogę - z przyczyn ideowych.

Otóż autorzy wychodzą z założenia, że małżeństwo i rodzina to są instytucje państwowe, maja być przez państwo chronione i uprzywilejowane. Ja jestem przeciwny temu stanowisku. Małżeństwo nie ma nic wspólnego z podstawowymi zadaniami państwa, zatem jako takie powinno w całości leżeć poza obszarem jego zainteresowania i ingerencji, niezależnie od tego, czy jest to małżeństwo mężczyzny z kobietą, kobiety z kobietą, mężczyzny z kozą, czy dwóch mężczyzn z siedemnastoma kobietami.

Państwo nie może narzucać nam swojej moralności w tych sprawach. Jeżeli nie akceptuję "małżeństw" homoseksualnych, to sejm może sobie uchwalać co chce, a dla mnie i tak dwóch chłoptasiów nigdy nie będzie małżeństwem. Tak samo jak uważam podatek dochodowy, zasiłek dla bezrobotnych, czy przymus emerytalny za niemoralne, chociaż w świetle prawa są to całkowicie legalne praktyki. A, proszę mi wierzyć, ludzie, którzy je wprowadzili i popierają brzydzą mnie jeszcze bardziej niż geje.

W kulturze, w której się wychowałem nie ma "związków partnerskich" i nigdy nie będzie. A jak ktoś chce, to może sobie nawet założyć swój nowy kościół, związek wyznaniowy, sektę, społeczność, w których będą dozwolone tylko małżeństwa jednopłciowe. I ja nie będę protestował, dopóki nikt mi tego nie będzie narzucał. Nie będę domagał się równouprawnienia, bo to jest ich sprawa, mnie nie dotyczy i nie chcę z nimi mieć nic wspólnego. I tym bardziej nie będę oczekiwał interwencji parlamentu.

O ile więc rozumiem, że akcja ta wyrasta ze słusznych pobudek, to faktem jednak pozostaje, że opiera się o błędne założenie, że rodzina jest instytucją państwową i że do jej funkcjonowania potrzebne są ustawy, łaskawa opieka i ochrona rządu. Jest to tym samym  przyzwolenie na dalsze mieszanie się państwa do naszych spraw intymnych. I dlatego tej petycji nie podpiszę.

__________
Z konkursu niestety odpadłem. Do finału zabrakło mi stu punktów. Ale też trudno się dziwić - to był etap demokratyczny - tu liczyła się ilość, a nie jakość. Wierzę, że w etapie jurorskim miałbym większą szansę. Dostałem kopę głosów i za każdego z tych SMSów dziękuję. To co nie trafi do MinFinu zostanie przekazane na obozy dla dzieci. Dziękuję też za słowa poparcia. Innym plusem jest to, że zanotowałem zwiększone zainteresowanie moim blogiem, również troli, ale staropolskie przysłowie mówi, że jeżeli trole zaczynają wchodzić na blog, to znaczy, że się boją.