wtorek, 30 sierpnia 2011

"Proszę pana, pewna kwoka..."

Ludzie przyzwyczaili się do urzędników. Przyzwyczaili się za bardzo. Obecnie dla większości całkiem naturalnym jest, że urzędnik może decydować o tym, co człowiek może wybudować na własnej działce, czo może zjeść, jakie lekarstwo wziąć. Ba! Ten człowiek potrzebuje urzędnika, żeby on mógł mu na to wszystko pozwolić.  W przeciwnym razie przecież nic by nie mógł.

A kim jest urzędnik? Czy nie jest on też człowiekiem? Jest! On może wydać nam prawo jazdy, ale żeby wybudować dom, też sam potrzebuje pozwolenia od innego urzędnika. Dlaczego więc on, taki sam człowiek jak ja, ma decydować o tym, czego uczyć mam swoje dzieci, czym je karmić, jaki garaż postawić?

Ktoś powie - bo on jest fachowcem. On ukończył kurs, zna prawo itd. No dobrze, ale czy ja jestem idiotą? Przecież zaprojektowanie mojego domu zleciłem architektowi, który też się na tym zna. Bardzo prawdopodobne, że kończyli te same studia i kursy. Dlaczego zatem plan stworzony przez jednego specjalistę, ma zatwierdzać mi inny "specjalista"?

Powiem więcej - mój fachowiec jest lepszy, bo ma własny interes, albo pracuje w firmie przynoszącej zyski, więc musi być dobry w tym co robi. Przecież gdyby nie był, to nie znalazłby uczciwej pracy po studiach i pewnie zostałby

Urzędnikiem.

Nie jest przecież tajemnicą, że jak ktoś jest dobry w swoim fachu, to pracuje komercyjnie. Dobry farmaceuta pracuje w laboratorium, kiepski farmaceuta pracuje w komisji ds. polityki lekowej. Dobry architekt pracuje w firmie projektowej, kiepski w urzędzie w dziale zagospodarowania przestrzennego, dobry prawnik pracuje w kancelarii radcowskiej, kiepski posyła drużynę antyterrorystyczną na  dobrego lekarza, etc.

Żyjemy w rzeczywistości, w której nieudacznicy rządzą fachowcami. Urzędnik, który nigdy nie był na swoim mówi nam jak prowadzić firmę. Przecież gdyby wiedział, jak to się robi, to nie byłby urzędnikiem, nieprawdaż?

I często musi udowadniać "co-to-on-nie-jest i jaką-ma-władzę-że-obywatel-musi-się-płaszczyć". Z czystej ludzkiej zawiści, że ktoś potrafi, a on nie.

Ale przecież ludzie są bezradni i nieodpowiedzialni, ktoś musi się nimi zająć. Od tego jest urzędnik. Tylko że urzędnik jest tak samo bezradny i nieodpowiedzialny. Kto choć raz załatwiał coś w urzędzie, ten wie. Problem w tym, że jak obywatel podejmie złą decyzję, to on sam, nikt inny, poniesie tego konsekwencje. Jeśli pomyli się urzędnik, to my pijemy nawarzone przez niego piwo.

Oczywistą tego konsekwencją jest, że częściej popełnia błędy. Majstrowi dużo częściej zdarza się nie trafić młotkiem w gwóźdź, gdy gwóźdź trzyma pomocnik, a nie on sam.

Ja wierzę w ludzi, a nie w urzędy. Ludzie sobie poradzą.

sobota, 27 sierpnia 2011

Spieszmy się kochać dzieci, tak szybko pokwitają

W Baltymorze odbyła się nietypowa konferencja kolejnej grupy odmieńców, którzy narzekają na brak zrozumienia i na nietolerancję ich poczynań. Grupy pedofilów.

Oczywiście absolutnie nie przeszkadza mi, że sobie urządzają konferencje. Daj Boże, żeby konferencji tych mieli jak najwięcej, wówczas przynajmniej wiadomo gdzie są i co robią. Ale podczas obrad padła opinia która mnie zdumiała. Nawet padając z ust zboczeńca. Cytuję za PiotrSkarga.pl:

Prawie wszyscy paneliści zgodzili się, że pedofile są „niesprawiedliwie piętnowani i demonizowani przez społeczeństwo” i że „dzieci z natury nie są w stanie wyrazić zgody” na seks z osobą dorosłą, dlatego powinno się dopuścić do takiego aktu bez ich zgody.

Właściwie, to tego nie mam nawet jak skomentować. No bo jak? Skoro dziecko nie mówi "nie", to znaczy, że można. Jest to zdanie tak samo prawdziwe jak  zdanie "skoro dziecko nie mówi "tak", to znaczy, że nie można." Dlaczego, zatem prawie wszyscy doszli do pierwszego wniosku? Statystycznie powinno wyjść pół na pół. Pewnie mają w tym swój interes. Pardon.

To drugie zdanie jest wręcz prawdziwsze, bo jeśli ktoś nie jest w stanie przebiec maratonu, to go nie przebiega, zatem jeśli "dzieci nie są w stanie wyrazić zgody" - to znaczy, że jej nie wyrażają. A jeśli nie wyrażają zgody na to, by dotykał ich zboczeniec, to on nie ma prawa tego robić.

Jestem ciekaw, co by powiedzieli ci pedofile dowiedziawszy się, że w czasie, kiedy oni są na konferencji ich domy są okradane. A mają z czego być okradani, są to bowiem profesorowie, lekarze, psychologowie i diabli wiedzą kto jeszcze. A dlaczego są okradani? Bo na odbywającej się dwa dni wcześniej konferencji włamywaczy prawie wszyscy paneliści zgodzili się, że złodzieje są niesprawiedliwie piętnowani i demonizowani przez społeczeństwo i że w pustym domu nie ma właściciela, który mógłby wyrazić zgodę na wyniesienie kosztowności, dlatego powinno się dopuścić do takiego aktu bez uzyskania zgody.

Dom przynajmniej nie będzie przeżywał koszmarów do końca... do końca tego, co dom robi.

Tak samo można usprawiedliwić gwałt na głuchoniemej dziewczynie, albo nawet na turystce:
- Przepraszam, czy mogę złapać panią za piersi? - zapytał nieśmiało
- Es tut mir leid, ich spreche kein polnisch! - nie była w stanie wyrazić zgody turystka
- Szałowo! - odrzekł, a jego dłoń przebiegłym ruchem dała nura w jej zaskoczony dekolt.

Pedofil to osoba która osiąga podniecenie seksualne w wyniku kontaktu z osobą przed okresem pokwitania, a zatem z dzieckiem w wieku do około trzynastu lat. Takie dziecko nie może samo nabyć czasopisma z rozbieranymi zdjęciami, a owo grono psychologów decyduje, że przed tymże dzieckiem mogą się rozebrać do naga i ocierać i w ogóle nie muszą się przejmować tym, czy dziecku się to podoba czy nie.

Za moich czasów, nawet zanim poczęstowało się ciastkiem nieswoje dziecko, należało zapytać o pozwolenie jego ojca lub matkę. Ale ciastko to najwyraźniej poważniejsza sprawa niż członek.

Jeden z komentatorów powiedział, że nie ma nic przeciwko temu, by pedofile zabawiali się z własnymi dziećmi. Jest tylko jeden problem: Skąd ten biedny pedofil ma mieć dzieci, skoro jego dziewczyna jeszcze nie owuluje?

sobota, 20 sierpnia 2011

Po nieudanej próbie walki z drożyzną, państwo walczy z taniochą

Jak podaje Rzeczpospolita, niska cena nieruchomości zwróci uwagę fiskusa. Oznacza to, że zostanę ukarany za sprzedaż WŁASNEJ nieruchomości poniżej ceny rynkowej. W dodatku, jeśli organy podatkowe podejrzewają mnie, że sprzedałem mieszkanie po zaniżonej cenie, to na mnie spoczywa ciężar wykazania, że było inaczej. To ja muszę przedstawiać dowody swojej niewinności.

Państwo w ten sposób zabezpiecza się przed oszustami, którzy zaniżają oficjalną cenę w celu zapłacenia niższego podatku, a nieoficjalna część ceny płacona jest "pod stołem". Ponownie, żeby uchronić się przed oszustwami, należy założyć, że wszyscy obywatele oszustami są. Jest to oczywiście kolejny przykład podjęcia bohaterskiej walki z problemem, który w normalnym państwie nie istnieje. Jak się wprowadziło złodziejskie podatki, to trzeba się uciekać do złodziejskich metod, by je egzekwować.

Innymi słowy podatek płacimy nie od kwoty transakcji, tylko od wartości rynkowej. Oczywiście "wartości rynkowej" w rozumieniu socjalistycznym. Pozostaje nam tylko czekać, kiedy podatek dochodowy zaczną naliczać nie od pensji, tylko od rynkowej wartości wykonanej pracy.

Ech, żeby oni tak kupowali po wartości rynkowej - na przykład stadiony, skoro już muszą je kupować.

We wspomnianym artykule oczywiście mowa jest tylko o nieruchomościach sprzedawanych poniżej "wartości". Nie ma nic na temat sprzedaży po cenie zawyżonej. Uczciwy fiskus powinien w takiej sytuacji odmówić przyjęcia podatku od nadwyżki. Ale przecież pomysł ten nie jest po to, by było uczciwie, tylko po to, by jak najwięcej zedrzeć.

Jest to sytuacja o tyle zabawna, że od lat PiS, PO, a także i inni prawią (bezowocnie oczywiście) o budowie tanich mieszkań dla młodych obywateli, o pomocy w zakupie własnego "M", o akcji "Rodzina na Swoim", że tak nie może być, że młodych małżeństw nie stać, etc. A tymczasem, kiedy prosty obywatel chce bliźniemu sprzedać mieszkanie po niższej cenie, która im obu odpowiada, to mu życie zatrują.

wtorek, 16 sierpnia 2011

Posłowie PiS z chęcią oglądali niszczenie Biblii

Przeczytałem niedawno bardzo zastanawiającą rzecz. Jest to artykuł Gazety Wyborczej na temat procesu wytoczonego przez członków PiSu Adamowi Darskiemu ps. Nergal. Był to proces o obrazę uczuć religijnych. Przynajmniej kilka elementów całkowicie kłóciło się z moim zdrowym rozsądkiem.

Rzeczona obraza uczuć religijnych miała polegać na podarciu przez pana Darskiego Biblii podczas koncertu. Oczywiście zgadzam się, że czyniąc to zachował się nieelegancko i pewne osoby, widząc to, mogły czuć się dotknięte i oskarżyć go o obrazę uczuć.

Ale, u licha, jak może oskarżać go ktoś, kto obejrzał ten koncert tylko po to, by zobaczyć jak Nergal niszczy pismo święte? Jak podaje GW:

Wszyscy posłowie czują się obrażeni, mimo że nigdy nie byli na koncercie Behemotha. Incydent z Biblią widzieli jedynie na filmie, który został zamieszczony w internecie. - Zanim to obejrzałam, wiedziałam czego się mniej więcej mam spodziewać - przyznała Szczypińska.

 Skoro zatem wiedziała ona czego się spodziewać, a mimo to z własnej woli zdecydowała się to obejrzeć, to znaczy, że chciała, by jej uczucia religijne zostały "obrażone". Sama chciała zobaczyć muzyka niszczącego Biblię - to zobaczyła. A chcącemu nie dzieje się krzywda. Co więcej - fani przybyli na koncert posłuchać muzyki i poskakać, posłowie PiS obejrzeli film z koncertu TYLKO po to, by zobaczyć, jak Nergal niszczy Biblię.

Jeżeli wiem, że za rogiem czai się kilku bandziorów, którzy tylko czekają na frajera, żeby mu obić gębę, a mimo to udaję się w ich kierunku, to znaczy, że chcę po gębie dostać, prawda? Oczywiście, bandyta, który mi przyleje nie zapyta mnie, czy tego chcę, czy nie, więc jestem daleki od nazwania go niewiniątkiem, ale ja, jako volenti, nie zostałem pokrzywdzony. Niedorzecznym jest zatem domaganie się ukarania go przez sąd, chyba że jestem prowokatorem.

I właśnie postępowanie członków PiSu w tej sprawie należy rozpatrywać jedynie w kategoriach prowokacji pod publiczność. Babcia z Mławy do tej pory nie słyszała o zespole Behemoth. Dzięki nagłośnieniu sprawy dziś wie, że są to sataniści, ale dzięki wspaniałym obrońcom Słowa Bożego z PiSu, może spać spokojnie w wierze, że oni obronią ją przed złymi mocami.

A i oni śpią spokojniej, bo mają jej głos w jesiennych wyborach. Zapewne nawet cieszą się, że ktoś im zrobił taką przysługę i tę Biblię podarł.

W artykule znalazłem jeszcze kilka ciekawych stwierdzeń:

Foltyn-Kubicka ogłosiła, że Adam Darski "wpisał się w scenariusz niszczenia religii katolickiej w zjednoczonej Europie", a jako historyk powinien wiedzieć, że "bez tradycji chrześcijańskiej taka Europa przestanie istnieć".

Odkąd pamiętam, to właśnie "zjednoczona Europa" walczy z symbolami religijnymi, organizuje marsze sodomitów i robi wszystko, by zapomnieć o tradycjach, z których wyrosła była potęga Europy.

Zdaniem posła Kozaka, Nergal powinien zostać ukarany przez sąd dla przykładu: - Na początek kara nie musi być wcale surowa. Niech przeprosi, a inni artyści dowiedzą się przy okazji, gdzie są granice wolności wypowiedzi i nie będą obrażać wierzących.

Jeśli ktoś nie doczytał powtórzę:

"Niech artyści dowiedzą się, gdzie są granice wolności wypowiedzi"

niedziela, 14 sierpnia 2011

Jest odpowiedź

Dziękuję za odzew i wsparcie. Bardzo mnie ucieszyło, jak wiele osób ma podobne odczucia do moich w sprawie poruszonej w moim poprzednim wpisie. Dzięki czytelnikom, którzy niestrudzenie kopiowali mój apel na forach, list dotarł, gdzie dotrzeć miał.

Otrzymałem odpowiedź od prezesa Nowej Prawicy. Pan JKM ogólnie się ze mną zgodził z jednym zastrzeżeniem - podkreślił, że pan Orszagh nie jest członkiem KNP - to było moja, opaczna interpretacja. Z tego co zrozumiałem, we wszystkim innym miałem rację.

Odpowiedź ta mnie trochę uspokoiła, pozwalając wierzyć, że pan Janusz Korwin-Mikke jest daleki od zmiany swoich przekonań, natomiast umieszczenie pana Orszagha na liście ma jedynie charakter taktyczny. Jak mniemam chodzi o to, że głosy na niego interesują partię tylko jako głosy, które pomogą w przeskoczeniu progu 5 procent, zaś po wyborach pan Orszagh pójdzie swoją drogą, a Nowa Prawica swoją, Czyli coś takiego, co miało mieć miejsce w poprzednich wyborach z LPR i PR, w myśl zasady, że skoro i tak ma startować w wyborach, to równie dobrze KNP mógłby na tym zyskać kilka głosów.

Niemniej nadal uważam, że jest to złe posunięcie. Pamiętamy bowiem, jak ten myk zadziałał cztery lata temu. Być może JKM zyska na tym kilka głosów, ale również wiele głosów może stracić. W dodatku straci głosy prawdziwych prawicowców, a zyska poparcie bezmięsnego planktonu.

Wnoszę zatem o dalsze wysyłanie listów dezaprobaty do prezesa Nowej Prawicy i apel, jeżeli nie o wycofanie pana Orszagha z listy, to przynajmniej o otwarte powiedzenie na blogu o co chodzi i jakie są jego plany względem tego pana.

sobota, 13 sierpnia 2011

Faszysta w KNP

Dzisiaj wysłałem list do prezesa Nowej Prawicy, pana Janusza Korwin-Mikke, w sprawie niedawnej konferencji prasowej z udziałem pana Krzysztofa Orszagha, o treści:

Szanowny Panie Prezesie,

Z wielkim niepokojem obejrzałem Pańską konferencję prasową z dnia 10 sierpnia z udziałem pana Krzysztofa Orszagha. Jako człowiek prawy jestem oburzony słowami wypowiedzianymi przez niego pod szyldem partii, w którą wierzyłem, i w której pokładałem tak wielkie nadzieje.

Pan Orszagh bez najmniejszego skrępowania szczycił się delegalizacją sprzętu rekreacyjnego. To jest faszyzm. Pragnę przypomnieć, że nawet za Hitlera i za Stalina Góral mógł przechadzać się po hali z takim kijem, z jakim chciał!

Nie dalej jak kilka miesięcy temu rozmawiałem z moimi kolegami z zagranicy o absurdach polskiego prawodawstwa. Jakże żywa była ich reakcja, gdy przytoczyłem przykład kija baseballowego, gdyż każdy z nich swój pierwszy kij dostał w wieku czterech lat. Do rozpuku śmialiśmy się z "kretyna, który to wymyślił". Dzisiaj ujrzałem go u Pańskiego boku i w towarzystwie Panów Burcherta i Daleckiego, których też zawsze uważałem za oddanych naszej wspólnej idei.

Jak może Pan, jako prezes jedynej partii walczącej o powszechny dostęp do broni palnej, prezes partii, której zwolennicy na wielu forach krytykowali i szydzili z PiSowskiego pomysłu zakazu noszenia przy sobie noży, pozwolić, by reprezentował ją faszysta, którego życiowym osiągnięciem jest to, że dziś potrzebne jest zezwolenie od urzędnika, by uprawiać sport, który za oceanem uprawiany jest bez najmniejszych utrudnień przez dzieci i kobiety?

Jak może Pan, jako prezes jedynej partii, opowiadającej się za wprowadzeniem w Polsce wolnego rynku, umieścić na jej liście kandydatów człowieka, który mówi, że państwo powinno zająć się gospodarką, by nie pozostawiać ludzi samymi sobie, po latach głoszenia, że obywatele powinni sami o siebie zadbać?

Nie znam wszystkich poglądów pana Orszagha – wystarczy mi to co widziałem - ale usłyszawszy jak unika wyrażenia opinii na temat kary śmierci, czy też gloryfikuje działalność urzędników państwowych, nie spodziewam się po nim niczego dobrego.

Pozwalając na to, czyni Pan coś dużo gorszego niż obecnie rządzący. Wczoraj bowiem wiedziałem, że moją ojczyzną rządzi banda chciwych oszustów, ale jednocześnie wiedziałem, że istnieje też alternatywa, że jest ktoś, kto potrafi przekonać ludzi, że to jest złe. Ktoś, kto tylko czeka na odpowiedni moment, by przywrócić w Polsce normalność. Z radością obserwowałem, że moment ten jest coraz bliżej, że coraz więcej osób pragnie zwycięstwa Wolności Własności i Sprawiedliwości.

Dzisiaj moją ojczyzną nadal rządzą oszuści, ale dzisiaj już nie ma we mnie tej wiary. To Pan mi ją odebrał, pozwalając panu Orszaghowi wstąpić do Nowej Prawicy i ze spokojem kpić ze mnie z kanału YouTube.

Czy to nie Pan wielokrotnie mówił, że PO, PiS i SLD niczym się od siebie nie różnią, i każdy może sobie przechodzić z jednej z tych partii do drugiej? Przecież właśnie pokazał Pan, że do Nowej Prawicy też może przyjść każdy o dowolnie czerwonych poglądach i głosić je na oficjalnej konferencji prasowej partii.

Jak może Pan traktować tak swoich wyborców? Czy my jesteśmy idiotami? Czy uważa Pan, że jesteśmy tacy, jak elektorat innych partii, których przywódca dziś mówi jedno, a jutro coś zupełnie przeciwnego, a zwolennicy ślepo to powtarzają i nie widzą w tym żadnej sprzeczności? Nie, Pana zwolennicy to ludzie świadomi.

Jak może Pan to robić ludziom, którzy przekonują do Pana swoich znajomych i rodziny, zapewniając, że Pan jest inny, że Pan na pewno nie zdradzi ideałów, ręcząc za Pana własny honorem? Ludziom, którzy bezinteresownie tworzą filmy propagandowe, rozklejają plakaty, „wlepki” i wpłacają na konto partii swoje w trudzie zarobione pieniądze? Którzy przez lata, mimo braku wyraźnych efektów stali za Panem murem wspierając w budowie Nowej Prawicy. Dzisiaj jednym posunięciem cały nasz trud oraz swój własny ogromny wkład niweczy Pan w taki sposób.

Nie wiem jakie stosunki łączą Pana z panem Orszaghem. Nie wiem czy jest to prowokacja, wynik szantażu, czy niedopatrzenie. Cokolwiek by to nie było, jednego jestem pewien. My, Pańscy wyborcy nie zasługujemy na takie traktowanie.

Niniejszym, jako wyborca Nowej Prawicy, apeluję do Pana w imieniu własnym oraz zapewne wielu innych osób o jak najrychlejsze usunięcie z Nowej Prawicy pana Orszagha oraz innych ludzi o podobnych poglądach, jeśli nie jest on jedynym. Bo tacy ludzie zniszczą Pańską partię, tak jak zniszczona została UPR. Apeluję też o wydanie stosownego oświadczenia, jak mogło dojść do takiego niedopatrzenia i o krokach podjętych, by sytuacja taka się nie powtórzyła.

Do tego czasu ja zawieszam wszelką działalność propagandową na rzecz Nowej Prawicy i deklaruję, że jeśli kroki te nie zostaną podjęte, nie podpiszę listy poparcia Nowej Prawicy, ani nie oddam na nią głosu w wyborach. Nie będę głosował na „mniejsze zło”.

Będę również wzywał na swoim blogu i na forach prawicowych do składania podobnych deklaracji.

Wiem z rozmów i z forów, a także z komentarzy pod filmem na Youtube z rzeczonej konferencji (wszyscy, oprócz jednej kobiety zauważyli w tej owczej skórze wilka), iż wielu Pańskich zwolenników jest dotkniętych zaistniałą sytuacją. Krok, który Pan uczynił, może okazać się wielkim krokiem wstecz polskiej prawicy.

Proszę nigdy nie zapominać, że każda instytucja, która nie została od początku zaprojektowana jako czysto prawicowa, z czasem stanie się lewicowa.

Z żalem i szacunkiem

Staszek z Halinowa


Bardzo proszę o poparcie i wysłanie podobnych deklaracji na adresy:

j.korwin_mikke@onet.eu
jkmjanusz@o2.pl

Jeśli ktoś nie ma czasu lub chęci, by samemu coś napisać, proszę skopiować i ewentualnie przerobić powyższy tekst i wysłać go ze swoim podpisem. Proszę o szybkie działanie. Wcześnie rozpoznany nowotwór jest całkowicie uleczalny.

Ciąg dalszy wątka

piątek, 12 sierpnia 2011

To oczywiste, że hipopotam złapał kiłę od chomika

Pan Baruch Obama, prezydent USA nie ma za grosz wstydu. Nawet Amerykanie nie są tak głupi, aby przełknąć bezkrytycznie kit, który ten próbuje im wcisnąć. Jak przeczytałem na portalu Informacje USA, pan Obama ogłosił:

To oczywiste, że jeśli Grecja, Włochy i Hiszpania znajdują się w tak poważnych tarapatach finansowych, ma to ogromny wpływ na naszą gospodarkę.

 Jest to aż tak oczywiste, że nawet nie posilił się na rozwinięcie tej myśli. Nie dowiedziałem się zatem  na czym ta oczywistość polega. Dla mnie bowiem nie jest oczywistym, że kłopoty finansowe tej, jak zwykło się mawiać, potęgi ekonomicznej, a także najbardziej wpływowego państwa świata, którego notowania ratingowe mimo niedawnego obniżenia wciąż wynoszą AA+, spowodowany jest kryzysem w paru małych europejskich państewkach, po drugiej stronie świata. To nawet nie jest Wielka Brytania, czy Niemcy, tylko trzy ojczyzny sjesty.

Nawet nie jestem pewien, czy poza handlem winem łączą je z USA jakieś większe interesy, a mimo to były one w stanie tak zachwiać ich gospodarką , że mówi się nawet o rychłym bankructwie tego mocarstwa. Dlaczego na wynikach gospodarczych Stanów Zjednoczonych nie odbijają się wyniki innych państw - wielka i ludna Azja ma się dobrze, ale wpływ na gospodarkę USA ma tylko leniwe południe Europy.

Gdyby to faktycznie była prawda, to pan Obama nie wystawia najlepszego świadectwa o swoim państwie. Według tego co mówi, USA są kolosem nawet nie na glinianych nogach, ale na nogach z chrupków kukurydzianych, jeśli zawirowania gdzieś w Atenach, Lizbonie i Madrycie popchnęły je w objęcia tak gigantycznego długu.

Pan prezydent USA mówi, że to oczywiste i to ma mu wystarczyć za wszelką argumentację. Chwatit - on tak mówi, więc tak jest. W końcu jest prezydentem USA. Ja również posilę się tak wygodną retoryką: To oczywiste, że skoro prezydentem Stanów Zjednoczonych jest chuderlawy Murzyn, to gospodarka musi w nich pójść na dno.

Trochę to podobne do wiadomości, która obiegła kilka miesięcy temu polskie brukowce, o nastolatce, która rzekomo zaszła w ciążę od pływania w basenie w Egipcie, w którym woda miała być zanieczyszczona życiodajnymi substancjami. Podobnie w przypadku pana Obamy: lepiej podać najbardziej absurdalną i niewiarygodną historyjkę, niż przyznać się, że się dało.

środa, 10 sierpnia 2011

Amerykanie już żerują na twórczości Leppera

Jak podaje Puls Biznesu, były szef Rezerwy Federalnej USA, Alan Greenspan powiedział był:

USA są w stanie spłacić każdy dług , gdyż zawsze mogą dodrukować więcej pieniędzy.

Są to słowa doktora ekonomii Uniwersytetu Nowojorskiego, jednej z najważniejszych uczelni wyższych w  Stanach Zjednoczonych. Jego studia w tej zacnej instytucji możemy śmiało uznać za zmarnowany czas i pieniądze. U nas do podobnych wniosków i to dobre kilka lat temu doszedł absolwent Państwowego Technikum Rolniczego w Sypniewie, który nawet nie podszedł do egzaminu maturalnego. Jaka szkoda, że ów człowiek, pan Andrzej Lepper, nie doczekał tej chwili, w której były szef FEDu głosi to, co on wiedział był od dawna. Pan Lepper wyprzedził epokę.

Warto się zastanowić, co oznaczają słowa pana Greenspana. Skoro bowiem dla niego spłata długu to tylko kwestia wydrukowania odpowiedniej kwoty, to co takie pieniądze są warte? Oczywiście nic (no może tylko tyle co papier i farba). Nie mają żadnego pokrycia. Wierzyciel płaci za kolorowy papierek. Równie dobrze USA mogłyby spłacać dług widokówkami z Karpacza, albo ulotkami agencji towarzyskich (tych na kredowym, bo to jednak dolar!).

A najlepiej, bo po co zadawać sobie tyle trudu, zaciągnięty dług spłacić ryzą czystego papieru - przynajmniej do czegoś się przyda (bo drukowany dla samego drukowania dolar przyda się tylko do jednego) - wierzyciel użyje go do faksu, albo jeszcze lepiej zamiast dolarów wydrukuje sobie juany.

Każdy rozsądny inwestor słysząc te słowa powinien natychmiast powiedzieć sobie "temu państwu już nie pożyczamy." W każdym razie nie w dolarach - może w innej walucie, ale najbezpieczniej to w złocie. Jeśli podana wypowiedź zostanie potraktowana poważnie, AA+ stanie się odległym wspomnieniem "tobyły" czasów.

Kapitał nie bierze się z drukarki, tylko z pracy. Pieniądz papierowy to nie bogactwo, tylko reprezentacja bogactwa. Sam w sobie nie jest niczym.

Mam jeszcze jeden pomysł na uzdrowienie gospodarki USA. Ustawić na ulicach automaty do drukowania pieniędzy tak, by każdy obywatel mógł sobie za darmo wydrukować dowolną ilość "zielonych". Wszyscy będą wówczas bogaci i nastanie ogólny dobrobyt.

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Jak się podrywa dziewczęta...

Przeciwnicy idei KoLiberalnej często zarzucają nam, że jesteśmy nudni jak flaki z olejem. W kółko mówimy to samo, nigdy nic nowego, a "ten pajac w muszce" od dwudziestu lat opowiada "te same bajki". Stosowanie podobnych argumentów więcej mówi o krytykach naszej idei niż o idei samej w sobie.

Oczywiście, że wciąż mówimy to samo i jeśli o czymś to świadczy, to właśnie o tym, że mamy rację. Mówimy prawdę, a nie to, co lud chce słyszeć. A prawda jest jedna.

Kłamca (albo głupiec), zapytany ile jest 1+2+3 ma ogromne pole do popisu. Dziś powie, że 123, jutro powie, że Pi, pojutrze, że -9, a kiedy indziej 3+11i. I za każdym razem będzie tak samo kłamał.

A co może powiedzieć człowiek prawdomówny? Powie, że 1+2+3 = 6 i na tym kończą się jego opcje. I jutro powie to samo. Co najwyżej może sobie pozwolić na zmianę formy i zaszaleć, że jest to "pół tuzina", ale to nic nie zmieni. Czasy się zmieniają, ale nie prawda.

Kłamstw są miliony, ale prawda jest tylko jedna. Ale obecnie lud jest bardzo zniewieściały. I serce ludu podbija się tak jak podbija się serce niewiasty, prawiąc miłe dla ucha kłamstewka i za każdym razem inne, by jej nie znudzić. I to działa, ale czy jest słuszne? Nie dla nas.

Poza tym oni muszą co chwila wymyślać nowe kłamstwa i nowe argumenty, bo wszystko co wymyślą łatwo jest podważyć i obalić logicznie, więc to, że my nie musimy tego robić, świadczy o niepodważalności naszych argumentów.

sobota, 6 sierpnia 2011

"Świadomość konieczności gry na wyścigach konnych na szczęście rośnie"

Wygląda na to, że portal Interia.pl jest finansowany przez agencje ubezpieczeniowe, bo nader intensywnie stara się przekonać czytelników iż "przezorny zawsze ubezpieczony. Chodzi o polisy turystyczne. Stosuje przy tym wyrażenia typu "polisa jest niezbędna", czy "Świadomość konieczności ubezpieczania się na szczęście rośnie." To dość silne słowa jak na zwykły artykuł informacyjny. Brzmi to raczej jak próba manipulacji przez zastosowanie porównania "nie ubezpieczony" = "nieświadomy".

Oczywiście, jak już się wydarzy na wyjeździe coś nieprzewidzianego, to dobrze mieć taką polisę - wówczas zyskujemy. Ale należy też pamiętać, że w większości przypadków ubezpieczony traci - bo nic złego się nie wydarza, a ponadto, statystycznie rzecz ujmując traci ZAWSZE.

Ubezpieczenie, czy będzie to ZUS, NFZ, OC, NNW, AC, od ognia, od powodzi, czy jakiekolwiek inne jest niczym innym niż grą hazardową. Wartość oczekiwana świadczenia ubezpieczyciela*  ZAWSZE jest niższa niż koszt ubezpieczenia. Tak być musi. W przeciwnym razie nikt nie oferowałby takich ubezpieczeń, bo jego straty przewyższałyby zyski. Klient zakładu ubezpieczeń w polisie musi opłacić prowizję zakładu, oraz oczywiście całą masę podatków.

Innymi słowy "Kasyno zawsze zyskuje". Nikt przecież nie mówi "Świadomość konieczności grania w Toto-Lotka na szczęście rośnie", a zdanie to ma DOKŁADNIE tyle samo sensu, co cytowane powyżej.

Oczywiście nie mam zamiaru tym wpisem krytykować osób ubezpieczających się. Chcę tylko zwrócić uwagę, że zawieranie takiej umowy powinno się opierać na decyzji czy chcę zapłacić dodatkowo za to, by w razie czego mieć "święty spokój", czy zostawić te pieniądze w kieszeni, bo nikłe prawdopodobieństwo szkody nie jest tego warte, a nie na lekturze propagandowego artykułu, który wmawia czytelnikowi, że jest to konieczność.

Choć, znając naszych parlamentarzystów, niedługo nią będzie.

*czyli suma iloczynów prawdopodobieństwa wystąpienia każdego zdarzenia przez kwotę "wygranej" jaka w jego wyniku jest wypłacana ubezpieczonemu

piątek, 5 sierpnia 2011

Rząd już zamknął szufladę

Pan Prezydent, jak można przeczytać na stronie Gazety Prawnej, zapowiada, że po wyborach będzie naciskał nowy rząd na przeprowadzanie reform. Nie ma znaczenia, co to będą za reformy. Chodzi mi o idiotyczną postawę Pana Prezydenta, która jest możliwa jedynie w demokracji. GP pisze:

Prezydent zdaje sobie sprawę, że z powodu kampanii wyborczej w kwestii reform nic już się nie wydarzy.

No właśnie. To jest usprawiedliwienie dobre na wszystko. Żywo przypomniała mi się sytuacja, kiedy parę lat temu byłem w urzędzie, by załatwić jakiś drobiazg. Do okienka podszedłem za kwadrans czwarta. Pani urzędniczka odmówiła załatwienia sprawy, bo właśnie (za piętnaście minut) kończy pracę i wszystko już pozamykała. Prosiłem, tłumaczyłem przez kolejne dziesięć minut. Pod groźbą skargi do przełożonego pani zgodziła się "w drodze wyjątku" sprawę załatwić. Wyjęła z kieszeni kluczyk, otworzyła szufladę, wyjęła z niej pieczątkę, podbiła moje pismo, schowała pieczątkę, zamknęła szufladę, włożyła kluczyk do kieszeni. Trwało to krócej niż czytanie tego.

Niestety mamy demokrację. Sprawowaniu władzy brak ciągłości. Kilka tygodni przed końcem kadencji rząd zamyka szufladę i myśli już tylko o wyborach. Reform nie opłaca się nawet zacząć. A po wyborach przez kilka pierwszych miesięcy będzie szamotanina kto z kim i też nie będzie na to czasu.

Problem w tym, że obywatele nie przestają przed wyborami płacić podatków na rząd. I kupa tych pieniędzy jest marnowana na takie "...bo już się nie opłaca zaczynać..."

Gdy coś działa źle i wymaga zmiany, to zmiany należy przeprowadzić lub choćby zacząć przeprowadzać natychmiast. Zwłoka kosztuje.

Gdyby obecny rząd rozpoczął już teraz przygotowania do przeprowadzenia reformy, wówczas możliwości są trzy:

1. Porządnie zabrali się do roboty i praca poszła tak dobrze, że udało im się ukończyć wszystko przed wyborami.

2. Nie zdążyli przed wyborami, ale przygotowali sporo, dzięki czemu nowy rząd rozpoczyna pracę nad reformami z biegu korzystając z dokonań poprzedników.

3. Obecny rząd jest w połowie pracy, przychodzą wybory, zmienia się rząd. Nowy rząd wyrzuca projekt poprzedników do kosza i zaczyna od zera.

W pierwszych dwóch przypadkach można zyskać sporo czasu. W trzecim nic nie tracimy, oprócz kilku teczek z makulaturą.

Zastanawiające jest, dlaczego Pan Prezydent z PO nie naciska na reformy swoich partyjnych kolegów, tylko czeka na nowy rząd, być może mniej mu przychylny i mniej podatny na jego naciski. Bo jeśli wierzy, że PO po wyborach nadal będzie rządzić, to tym bardziej wstrzymywanie się z reformami mija się z celem. A może wierzy, że po wyborach rządzić będzie ktoś inny, dzięki czemu będzie mógł znowu powiedzieć "Ja chciałem, ale PiS (lub cokolwiek innego) się uparły.

Powtarzam, nie chodzi tu, czy ustawy proponowane przez Pana Prezydenta są dobre, czy nie. Chodzi o mechanizm.

I jeszcze jedno: Wprawdzie przed wyborami nie ma sensu już brać się za żadne nowe reformy, ale za to jest sens na te dwa miesiące zostać posłem (czytanka), niech inni też skorzystają z laby.

czwartek, 4 sierpnia 2011

Nauka idzie w las

Wiadomym jest, że jak komuś płaci się za czas spędzony w pracy, a nie za jego wyniki, to osoba ta będzie pracowała bardzo długo przy możliwie niskiej wydajności. Zaparzy jedenastą herbatkę, poszpera w Internecie, wsadzi ręce w kieszenie, zastanawiając się, co by tu jeszcze porobić, żeby nie robić. No ale w końcu i takiemu się znudzi leniuchowanie i coś zrobi. Machnie łopatą, otworzy dokument...

Dużo gorzej jest wówczas, gdy pracuje się w systemie "pieniądze są dopóty, dopóki nie ma wyników". Wówczas, to już nie ma siły, trzeba się obijać, żeby nie stracić pracy. Dokładnie tak sytuacja się ma w państwowych instytucjach naukowych. Granty są przyznawana na PROWADZENIE badań, zatem wszystkim zależy, aby te badania trwały. Uzyskanie jakichkolwiek wyników to samobójstwo.

W starych dobrych czasach naukowiec, czy wynalazca poświęcał własny czas i pieniądze na pracę i dopiero gdy udało mu się coś ukończyć, mógł liczyć na nagrody, pieniądze od inwestorów, czy wpływy ze sprzedaży wynalazku. I dlatego zależało mu na szybkich wynikach. To była MOTYWACJA do pracy. Dzisiaj panuje moda na ZNIECHĘCANIE.

Pan Thomas Alva Edison, ponoć pracował był po dwadzieścia godzin na dobę, a pozostałe cztery spędzał na drzemkach między eksperymentami, również w swoim laboratorium, czego owocem były jego niezliczone wynalazki.

Aby w trybie, w jakim dzisiaj prowadzone są prace naukowe przybliżyć się choćby do jego wyniku, kilkudziesięciu naukowców z tytułami "naukawymi" o jakich Edison nawet był nie śnił, musiałoby pracować pewnie ze dwieście lat, pochłaniając milion razy więcej pieniędzy niż przeznaczył na to pan Edison.

Obecnie laborant więcej czasu spędza na sympozjach organizowanych w różnych egzotycznych zakątkach świata, niż w laboratorium. A i większość tego czasu spływa na pisaniu licznych sprawozdań, które mają uzasadniać, jak ważna i kosztowna jest jego praca, dlaczego jeszcze nie ma wyników i dlaczego należy zwiększyć jego budżet.

Oczywiście są jeszcze wśród nich nieliczni Prawdziwi Naukowcy z Powołania, ale są oni na ogół zaszczuci przez swoich pazernych i dużo mniej utalentowanych kolegów.

A co się dzieje z "edisonami"? Muszą być zwalczani, bo Wielkie Wspaniałe Laboratoria nie mogą sobie pozwolić na to, żeby amator w kuchni w ciągu miesiąca skonstruował lub odkrył coś, nad czym oni "pracują" od lat i zamierzają jeszcze  przez wiele lat pracować.

Piszę to dlatego, że w Szwecji policja właśnie zatrzymała fizyka - amatora, który zamierzał zbudować reaktor atomowy. W swojej kuchni i za swoje pieniądze. O tu.

Nauka musi iść w las, bo tylko w ukryciu ma szansę się zdrowo rozwijać.