wtorek, 28 sierpnia 2012

Szukanie dziewczynki z łokciem

Polityczna poprawność granicę śmieszności przekroczyła już bardzo dawno. Z tego, co obecnie się w jej imieniu wyprawia, już nawet nie wypada się śmiać. Otóż w jej imieniu (tak myślę, bo nie widzę innego powodu) Onet podaje rysopis zaginionej dziewczynki:

Dziewczynka ma 13 lat. Oto jej rysopis: wzrost 158-160 cm, szczupła budowa ciała, ciemną karnację, włosy czarne, kręcone, krótkie, oczy szaro-zielone, owalna twarz, uszy średnie, normalne, nos prosty. W chwili zaginięcia Kasia była ubrana w krótkie spodenki koloru szarego, t-shirt koloru czarnego z różowym napisem z przodu, buty sportowe do kostki z paskami koloru biało-fioletowo-czarnego, na ręku miała bransoletki.

Dziś na spacerze widziałem przynajmniej kilkanaście dziewczynek, które mogłyby odpowiadać temu rysopisowi. Prawdopodobieństwo, że któraś z nich jest zaginioną Kasią nie warte było zachodu i pieniędzy, jakie kosztowałoby mnie zatelefonowanie pod wskazany numer. Żadnych cech charakterystycznych. Onet na szczęście zamieścił zdjęcie poszukiwanej. Okazuje się, że dziewczynka posiada jednak pewną cechę charakterystyczną. I to bardzo. To jest Mulatka, "jak z kuriera wycięta"! Ale o tym w rysopisie nie ma ani słowa.

To jedno słowo "Mulatka" drastycznie ograniczyłoby obszar poszukiwań. W Polsce jest to cecha dużo bardziej charakterystyczna niż bransoletki na ręce, czy buty z paskami koloru biało-fioletowo-czarnego, o których wszak wspomniano. To jedno słowo, to nie tylko kolor skóry, ale także charakterystyczne rysy. To się od razu rzuca w oczy. A ta onetowa "ciemna karnacja", to w sierpniu w Polsce cecha tak samo charakterystyczna jak łokieć. Powiedzenie o Mulatce, że ma ciemną karnację jest tym samym, czym powiedzenie o facecie bez nóg, że jest niskiego wzrostu. Powodzenia w poszukiwaniach!

Nawet w USA, gdzie poprawność polityczna ma dużo dłuższą tradycję, a Murzyni nie są taką rzadkością, jak u nas, w rysopisach poszukiwanych osób rasa podawana jest na pierwszym miejscu. Bo jest najbardziej widoczna - bardziej niż płeć.

Myślę, że twórcy tego rysopisu zapomnieli po co go tworzą. Celem jest pomoc w odnalezieniu zaginionej dziewczynki. To czy jacyś popaprani lewicowi aktywiści będą zadowoleni, jest sprawą drugorzędną. Bo oni wolą zgubić dziewczynkę o "ciemnej karnacji", niż odnaleźć Mulatkę.

Właśnie TO jest rasizm.

niedziela, 19 sierpnia 2012

Pozwolenie na broń

Niedawno pisałem o prawie do posiadania broni palnej (sznurek). Wielu komentatorów dostrzega i rozumie ten problem, co jest bardzo pokrzepiające. Ale też wielu szuka remedium na ten problem w niewłaściwym miejscu, wierząc, że źródło jego tkwi w złej procedurze wydawania pozwolenia na broń, a nie w tym, że w ogóle istnieje coś takiego, jak pozwolenie na broń. Jest to błąd. Niewolnik nie jest niewolnikiem dlatego, że łańcuch którym jest przykuty jest za krótki i brzydki, tylko dlatego, że jest przykuty.

Oczywiście świetnie rozumiem i całkowicie się zgadzam z celem, jaki przyświeca idei pozwolenia na broń, czyli temu, by ograniczyć liczbę zabójstw. Ale tak samo zgadzam się z celem, który przyświeca idei płacy minimalnej - żeby ludzie byli bogatsi, przymusowi edukacji - żeby ludzie byli mądrzejsi, czy prohibicji narkotykowej - by ludzie ich nie brali. Ale to nie znaczy, że aprobuję wszystkie sposoby, którymi się do nich dąży.

Niestety, w społeczeństwie bardzo powszechnym jest przekonanie, że cel uświęca środki, czyli, że każdą podłość można usprawiedliwić, jeśli przyświeca jej szlachetna idea. Ja z tym nie mogę się zgodzić i nie mógłbym się zgodzić nawet wówczas, gdyby ten szlachetny cel faktycznie został osiągnięty. A w ogromnej większości nie jest. I to samo dotyczy pozwoleń na posiadanie broni palnej. Rozwiązanie obecne nie tylko nie jest skuteczne, ale przede wszystkim stwarza większe i liczniejsze problemy, niż te, które miało w zamyśle eliminować.

Zdobyć broń
Skuteczność istnienia pozwoleń na broń jest nikła, by nie napisać żadna. Z dokładnie tych samych przyczyn, z jakich nieskuteczna jest walka z narkotykami. Znalezienie dilera trawki w mieście nie stanowi żadnego problemu - wystarczy zapytać pierwszego lepszego gimnazjalistę. Nawet jeśli on sam nie będzie potrafił wskazać dilera, to na pewno zna przynajmniej kilka osób, które zwykły trawką się raczyć - więc one będą potrafiły go wskazać, lub ewentualnie zaproponują pośrednictwo handlowe.

Aby zdobyć nielegalną broń trzeba podążać tą samą drogą, tylko trochę dalej - bo zajmują się nią dokładnie te same osoby. Nie mówię o drobnych dilerach, ale przy odrobinie cierpliwości, tak jak od gimnazjalisty dostaliśmy namiary na dilera, tak ten drugi może nas doprowadzić, do swojego "hurtownika", ten do kogoś, kto zajmuje się "twardszymi" narkotykami i tak dalej. Po nitce do kłębka - jeśli mamy czas, pieniądze i wzbudzamy zaufanie - prędzej czy później dotrzemy do kogoś, kto będzie w stanie sprzedać nam pistolet.

Wiem, bo po czterech latach w państwowym liceum sam dość dobrze orientowałem się, gdzie takich osób szukać, mimo iż w ogóle tym się nie interesowałem.

Bandyta, jeśli będzie potrzebował broni, to ją zdobędzie. I żadne pozwolenia ani rejestracje go nie powstrzymają. Co więcej - Jeśli ma niecne zamiary, to nawet jeśliby pozwolenie posiadał, to i tak, o ile ma choć trochę oleju w głowie, użyje broni niezarejestrowanej - tak samo jak do ucieczki po napadzie na bank tylko skończony idiota użyje samochodu zarejestrowanego na swoje nazwisko.

Dodatkowo mafia, która zajmuje się handlem nielegalną bronią nie patrzy komu ją sprzedaje, tak samo, jak diler narkotyków ma gdzieś to, kto od niego kupuje "ziółka". Równie chętnie przyjmą pieniądze od dzieci i młodzieży.

Oczywiście mechanizmem napędowym tego procesu jest zakaz. Gdy istnieje zakaz, ceny idą w górę. Gdyby każdy mógł sobie kupić pistolet w sklepie z bronią, skończyłby się monopol mafii, i ta albo zwinęłaby swoją działalność, albo musiałaby konkurować legalnie na wolnym rynku.

Jak nie kijem to pałką
Załóżmy teraz, że system pozwoleń na broń działa bezbłędnie. Sytuację, w której nie istnieje czarny rynek broni. Wszystkie sztuki broni palnej są zarejestrowane i w rękach ludzi z pozwoleniami. Czy osiągnięty został ten szczytny cel, który uświęca nasz środek? Dostęp do broni jest ograniczony i kontrolowany, ale przecież to też jest tylko środek.

Celem jest to, by bandyci nie zabijali ludzi. My tymczasem odbieramy bandycie tylko jedno z niezmierzonego arsenału narzędzi. Gdyby Jakub Holmes nie posiadał broni palnej, to i tak miałby jeszcze tysiące innych możliwości. Mógłby w kinie urządzić koloradzką masakrę piłą łańcuchową. Albo poczekać do końca seansu i wjechać rozpędzonym samochodem dostawczym w wychodzący z kina tłum. Ograniczeniem jest tu tylko wyobraźnia bandyty. Jak ktoś chce zabić to znajdzie sposób. Tyle samo sensu miała by walka państwa z otyłością przez wprowadzenie pozwolenia na łyżki.

Aby system pozwolenia na broń był skuteczny, to trzeba byłoby go rozszerzyć na piły łańcuchowe, samochody dostawcze i nie tylko, siekiery, scyzoryki, nożyczki... Ta lista nie ma końca, jak pisałem już tutaj. Jest to absurd, który wynika z propagowanego przez polityków i media przekonania, że człowiek zabija dlatego, że ma broń palną. Nie!

Człowiek zabija dlatego, że chce zabić. A nie dlatego, że sobie pomyśli: Mam pistolet, kogo by tu zabić?. Bzdura. Jest to odwrócenie problemu o 180 stopni. Zabójstwo jest celem, a nie środkiem. Człowiek myśli: Zieliński to świnia - zabiję go! Muszę tylko zdobyć pistolet. A jeśli tego pistoletu nie zdobędzie, to zabije Zielińskiego całkowicie legalnym i dostępnym bez pozwolenia w każdym sklepie z artykułami dla domu tłuczkiem do mięsa.

Oczywiście socjaliści z dumą powiedzą, że po zaostrzeniu procedury wydawania pozwoleń na broń liczba morderstw popełnianych przy użyciu broni palnej zmalała. Ale nikt nie wspomni o tym, że o tę samą liczbę wzrosła liczba zabójstw dokonywanych tłuczkiem do mięsa. Bo liczba wszystkich zabójstw się nie zmieni. Zmienią się techniki ich dokonywania. A przecież naszym celem jest ograniczenie liczby zabójstw w ogóle!

Kto wydaje pozwolenia?
Pofantazjujmy dalej. Złóżmy teraz, że nie tylko udało się nam wyeliminować problem nielegalnej broni, ale że pomogło to nam osiągnąć nasz zamierzony cel. Mamy teraz do rozwiązania całe mnóstwo "problemów Kisiela". Wprowadzając pozwolenia na broń musimy odpowiedzieć na kilka podstawowych pytań, między innymi: Kto wydaje te pozwolenia? Na jakiej podstawie? Jak egzekwować prawo w tym zakresie?

Zaskakującym jest to, że nawet osoby, które są przekonane, że III RP jest państwem złym i zepsutym do szpiku kości, zgadzają się, by przedstawiciele tego państwa, którzy mieli swój niekwestionowany i niebanalny udział w jego korupcji, decydowali o tym, kto może posiadać broń palną, a kto ma być bezbronnym. Czy tylko dla mnie to brzmi idiotycznie?

Trzecia RP jest dużo groźniejsza od przeciętnego bandyty. Złe prawo, niemoralne podatki, demoralizowanie ludzi, korupcja, nepotyzm stanowią na dłuższą metę dużo gorsze zagrożenie dla narodu i całej naszej cywilizacji, niż wszyscy szaleńcy świata uzbrojeni po zęby.

I nie ma znaczenia, czy państwo to działa tu bezpośrednio, czy też za pośrednictwem zależnych od niego samorządów, które na ogół zachowują się trochę rozsądniej, ale tylko trochę, czy też przez policję, która, jak słusznie zauważono w komentarzach pod poprzednim moim wpisem na ten temat, ma swój interes w tym, żeby obywatel był bezbronny. Poza tym, sami policjanci bardzo błędnie interpretują, jak ma wyglądać relacja między obywatelem a funkcjonariuszem, o czym też już pisałem (sznurek).

Ponadto organ wydający pozwolenie na posiadanie broni bierze na siebie odpowiedzialność za tę decyzję, zatem zawsze będzie tendencja do tego, by nie wydać go, nawet przy braku przeciwwskazań. Tak na wszelki wypadek.

Kto może posiadać broń?
Kolejnym problemem jest to, komu miałyby być wydawane pozwolenia na broń. Wśród sugestii komentatorów pojawiały się różne warunki, jakie powinien spełniać obywatel, by móc mieć dostęp do broni: niekaralność, zdrowie psychiczne, zdany egzamin praktyczny.

Zacznę od tego ostatniego. Ponownie: rozumiem doskonale motyw Pulsara, który opowiada się za takim egzaminem - obawia się przypadkowego postrzelenia. On zapewne nie ma problemów ze wzrokiem. Ale jeśli ja mam zeza, czy znaczy to, że mam mieć mniejsze prawo do obrony? Jeśli ktoś obcy wchodzi do mojego domu, to chcę mieć prawo posiadania broni choćby po to, by bandytę odstraszyć wymachując nią w jego kierunku, lub oddając niecelny strzał. A jeśli nawet niechcący go śmiertelnie postrzelę, to i tak jest to wina włamywacza.

Jeśli zaś znajdę się w miejscu gdzie oprócz mnie, i bandyty znajdują się też inne niewinne osoby - no to już ja muszę podjąć odpowiedzialną decyzję, czy strzelać, czy nie. Ja znam swoje możliwości (jestem niedowidzący, ale nie głupi) i to ja muszę ocenić, czy podejmując próbę obrony stwarzam większe ryzyko niż to jest tego warte - tak samo jak kierowca w oparciu o swoje umiejętności decyduje, czy nocą w ulewnym deszczu ma jechać 90 km/h jak to jest dozwolone, czy może jednak nie warto jest ryzykować. Jakoś nikt przeciwko temu nie protestuje i nie zabrania jeździć w deszczu. Poza tym, ponownie, w większości przypadków samo wyjęcie pistoletu lub oddanie strzału ostrzegawczego w niebo wystarczy, by spłoszyć bandytę.

Takie samo pytanie można zadać w stosunku do chorych psychicznie. Czy osoba chora psychicznie ma pozostawać bezbronna? Każda choroba psychiczna jest inna i każdy orzekający jest inny. Jak można przeczytać w polecanym już przeze mnie artykule autorstwa Albino Owlet pt. Na kozetce, orzekanie o chorobie psychicznej ma niewiele wspólnego z obiektywnym stanem pacjenta. Rozpoznanych "chorób" i "zaburzeń" jest tyle, że śmiało można powiedzieć, że nie ma ludzi "zdrowych psychicznie". Są tylko niezdiagnozowani. Zresztą z ostatnich doniesień prasowych (sznurek) dowiedziałem się, że sam jestem psycholem pokroju Breivika, czy Holmesa. I wcale się nie zdziwię, jeśli dzięki panu Krzysztofowi Moellerowi moje schorzenie znajdzie się w najbliższym wydaniu DSM, chyba już V.

Jeżeli choroba psychiczna uniemożliwia wariatowi samodzielne funkcjonowanie, to o jego bezpieczeństwo dba opiekun i to ewentualnie ten opiekun może posiadać broń palną. I to ten opiekun jest odpowiedzialny za to, by wariat nie miał do niej dostępu, podobnie jak do wielu innych niebezpiecznych narzędzi - nożyczek, tłuczków do mięsa itp. W końcu to opiekun ma w tym największy interes, bo to jego życie będzie najbardziej zagrożone, gdy w ręce jego podopiecznego dostanie się pistolet.

Ostatecznie wariat z pistoletem nie jest dużo groźniejszy od wariata z siekierą (a kto wie, może nawet mniej, bo wymachując siekierą łatwiej wpaść w szał bitewny niż strzelając z dystansu).

A ten najgorszy typ wariata, psychopata - morderca i tak broń zdobędzie. Nielegalnie.

I dokładnie takie samo pytanie mogę zadać jeśli chodzi o osoby karane - czy człowiek, który był karany ma być bezbronny? Zakładanie, że ktoś, kto ukradł radio z samochodu tak samo łatwo byłby w stanie kogoś zamordować jest bardzo daleko idącą nadinterpretacją. Różnica między złodziejem a mordercą jest ogromna.

Oczywiście za kradzież należy mu się surowa kara i potępienie, ale karą nie może być odebranie mu prawa do obrony siebie i swoich bliskich. Karą jest więzienie, grzywna, chłosta i mają to być kary nieprzyjemne. Ale nie pozbawienie kogoś fundamentalnego prawa do obrony przed bandytami. Na czas odbywania kary ma być rozbrojony, a jakże - w końcu w więzieniu za jego bezpieczeństwo odpowiada strażnik. Ale po jej odbyciu wraca do społeczeństwa z pełnią praw. Bo to właśnie ta odbyta kara ma go zniechęcić do łamania prawa. A jeśli ustawodawca uzna, że przewidziana kara nie zniechęca w stopniu wystarczającym, to znaczy, że jest zbyt łagodna i należy ją zaostrzyć.

Tym bardziej nie należy spodziewać się, że mordercą stanie się ktoś karany za uchylanie się od płacenia podatków, czy picie piwa w parku.

Nawet w większości napadów z bronią w ręce, broń ta jest tylko blefem, co pięknie ilustruje film: Mimo, że złodzieje byli uzbrojeni, nie odważyli się użyć broni. I mimo przewagi liczebnej czmychali na cztery wiatry, gdy tylko właścicielka sklepu otworzyła do nich ogień. Z prostej przyczyny: Kara za zabójstwo w USA jest dużo bardziej nieprzyjemna niż kara za napad bez ofiar w ludziach. Zakładanie, że ktoś, kto jest w stanie zaryzykować kilkuletnie więzienie dla łatwego wzbogacenia się, zaryzykuje też własnym życiem jest trochę przesadzone. A kara za to ma być na tyle dotkliwa, żeby na dobre wybić z głowy łobuzowi pomysł na ofensywne użycie broni. (przy okazji film ten to kolejna ilustracja jak broń palna pięknie wyrównuje starcie między pięcioma młodzieńcami, a starszą panią - czyż to nie wspaniałe?)

A jeśli nawet ten drobny rzezimieszek zapała żądzą zabicia kogoś, to brak pozwolenia na broń go nie powstrzyma.

Oczywiście błędem byłoby udostępnienie broni skazanemu za morderstwo, ale jest to błąd niemożliwy do popełnienia w normalnym państwie - wisielec nie potrzebuje broni.

Egzekwowanie prawa
Największym problemem i argumentem najsilniej przemawiającym przeciwko pozwoleniom na broń jest egzekucja takiego prawa. A prawo nieegzekwowane to prawo martwe i wyszydzane. To, że nie działa jest najmniejszym problemem. Dużo gorsze skutki przynosi świadomość ludzi, że państwo nie jest w stanie kontrolować przestrzegania prawa, bo naraża to na śmieszność cały system prawny, czego efektem jest jego lekceważenie.

Skąd władza ma wiedzieć, że posiadam nielegalną broń? O nielegalnej broni władza może się dowiedzieć w dwóch przypadkach: podczas rewizji, lub gdy jej użyję. W pierwszym przypadku musielibyśmy się zgodzić z tym, że w każdej chwili, bez zapowiedzi policja może nam przeszukać dom, lub zatrzymać nas na ulicy i zrewidować. Z tym kategorycznie się nie zgadzam z dwóch głównych powodów.

Po pierwsze z powodu ideologicznego - kategorycznie sprzeciwiam się traktowaniu wszystkich obywateli jak podejrzanych i jak niewolników. Bo pan niewolnika może go w każdej chwili zrewidować. Człowieka wolnego - nie!

Drugi powód to powód praktyczny - prewencja ZAWSZE jest dużo bardziej kosztowna i mniej skuteczna niż represja. Jest tylko marnowaniem pieniędzy i zasobów, a jej bardzo wątpliwa skuteczność jest okupiona niewspółmiernymi niedogodnościami i mnożeniem "problemów Kisiela".

Ja jestem wrogiem czynnej prewencji i uznaję zasadę, że nie ma winy tam, gdzie nie ma poszkodowanego. Jeżeli ktoś posiada broń, obchodzi się z nią odpowiedzialnie i nikomu nie szkodzi, to nie ma w tym nic złego, więc nie widzę żadnych podstaw by było to karane.

W drugim przypadku, czyli podczas użycia broni znowu są dwie możliwości: Albo broń została użyta do obrony, albo do napaści.

Jeżeli użyłem broni, by chronić siebie, moich bliskich, moją własność, czy też inne osoby, to czy właściwym byłoby ukaranie mnie, gdybym posiadał tę broń nielegalnie? Oczywiście, że nie, bo to znaczyłoby, że preferowaną jest sytuacja, w której zostałbym okradziony, zabity, lub gdybym pozwolił, by wyrządzono szkodę komuś innemu, nawet jeśli dysponowałbym środkami, by temu zapobiec. Niemoralnym byłoby skazanie mnie za posiadanie nielegalnej broni, jeśli dzięki temu ocaliłem czyjeś życie. Byłoby to dokładnie taką samą niegodziwością, co ukaranie świadka wypadku, który uratował życie ofierze, za brak aktualnego zaświadczenia o przebyciu kursu pierwszej pomocy.

A jeżeli użyłbym tej broni do napaści, to jakie znaczenie ma czy posiadam tę broń legalnie, czy nie? Czy morderca, który zabije z broni, na którą ma pozwolenie powinien być traktowany łagodniej niż ten, który użył nielegalnie posiadanej broni? Oczywiście jest to bzdura - morderstwo, czy jakiekolwiek inne ofensywne użycie broni jest samo w sobie czynnością nielegalną, niezależnie od tego, czy broń ta jest posiadana zgodnie z prawem czy nie.

W obu powyższych przypadkach pozwolenie na broń nie powinno grać żadnej roli, zatem jedyną możliwością, by prawo to miało jakiekolwiek istotne znaczenie jest zgoda na to byśmy byli co chwilę bez powodu rewidowani jak przestępcy, co zapewne ucieszyłoby bojaźliwych redaktorów Nowego Ekranu, o czym pisałem swego czasu tutaj.

Ale nawet "permanentna inwigilacja", jest bardzo niewydajnym środkiem, o czym już tam pisałem. Jak zauważył ś.p. Aleksander hr. Fredro, w swojej komedii "Nikt mnie nie zna",

Ach, potrafi oszukać, kto oszukać żąda,
A zwykle mało widzi, kto we wszystko wgląda.

Remedium
Jestem przekonany, że powierzenie naszego bezpieczeństwa urzędnikom, którzy wydają pozwolenia na broń palną, ani nie zmniejsza liczby zabójstw, ani nie sprawia, że możemy czuć się bezpieczni, ani nie rozwiązuje żadnych problemów, z którymi dużo lepiej i dużo taniej nie poradziłoby sobie rozsądne prawo i praworządne państwo. Obecna polityka w zakresie broni palnej nie realizuje żadnego z przyjętych celów. Żaden cel nie uświęca środków, nieosiągnięty tym bardziej.

Tym, o czym obecnie ludzie, a zwłaszcza socjaliści, z panem Baruchem Obamą na czele, zdają się zapominać, jest to, że morderca nie zabija dlatego, że ma pistolet, tylko dlatego, że CHCE zamordować. I jedynym rozsądnym środkiem zapobiegawczym jest dążenie do tego, by mu tę chęć odebrać. Sposobem na to jest wprowadzenie dotkliwych kar, z karą śmierci za morderstwo włącznie - bo jeśli to nie zniechęci bandyty, to co?

Ale nie tylko kara śmierci - kara więzienia też ma być przykrą i zniechęcającą karą. Bo obecnie przebywanie w więzieniu niczym nie różni się od życia przeciętnego nastolatka, który siedzi beztrosko w swoim pokoju, ogląda telewizję, lub szwenda się po Internecie, a mamusia podtyka jedzenie pod nos. Niczym się nie martwi, nie musi pracować. Tymczasem pobyt w więzieniu ma być przykry - na tyle przykry, że nawet jeśli ktoś raz popełni przestępstwo, to odsiadka skutecznie wybije mu z głowy chęć popełnienia go znowu.

W dawnych czasach więzień opuszczał mury więzienia sponiewierany i upokorzony. Wzdrygał się na samą myśl o możliwości tam powrotu. Dzisiaj przeciwnie - wychodzi najedzony wypoczęty, pełen sił i nowych pomysłów do rozrabiania.

I to będzie dużo skuteczniej odstraszało od zejścia na złą drogę niż obecna pokraczna prewencja. I dużo taniej, bo za darmo, a nawet z zyskiem, jeśli więźniów zmusi się do pracy, jak to miało miejsce niegdyś. Wówczas środki z prewencji będzie można przekazać na represję, czyli na ściganie, co dodatkowo zwiększy nieuchronność kary, a zatem będzie miało działanie jeszcze bardziej zniechęcające dla bandziora - zadziała sprzężenie zwrotne dodatnie.

Samo też ułatwienie dostępu do broni działa zniechęcająco. Obecnie ryzyko, że bandyta trafi na uzbrojoną ofiarę jest prawie żadne. Jeśli każdy obywatel będzie miał swobodny dostęp do broni, to bandyta będzie miał trochę utrudnione zadanie i dużo więcej do stracenia. Bo prawo do posiadania broni to prawo do obrony. I odbierając człowiekowi prawo do posiadania broni nie odbiera mu się prawa do napaści, ponieważ takiego prawa i tak nie posiada. Odbiera mu się prawo do OBRONY.

No i oczywiście, mniejsza pokusa zejścia na złą drogę jest tam, gdzie ludzie bez przemocy są w stanie żyć na zadowalającym poziomie, gdzie nie ma bezrobocia, podatki są niskie, a państwo nie wtrąca się we wszystko co robią obywatele, ale to jest zupełnie inny, też wielokrotnie "wałkowany" przeze mnie, temat.

Proszę zwrócić uwagę, że takie postawienie sprawy w równym stopniu zapobiega wszystkim zabójstwom, podczas gdy obecne prawo skupia się tylko na jednej ich grupie - dokonanych przy użyciu broni palnej - przy całkowitym ignorowaniu grup pozostałych. Efektem tego jest tylko przesunięcie ofiar z jednej grupy do innych.

Wygląda na to, że straciliśmy główny cel z oczu, tak jak zdolność realnej oceny, czy droga, którą obraliśmy faktycznie do tego celu prowadzi.

Wszystkie obecnie stosowane argumenty za regulowanym przez państwo dostępem do broni sprowadzają się do jednego: Jakże to tak, bez pozwolenia? - opierają się jedynie na naszym przyzwyczajeniu do istniejącej sytuacji i na tym, że uwierzyliśmy w stokrotnie powtarzane kłamstwa, że jeśli państwo przestanie się tym zajmować to się wszyscy pomordujemy. Tymczasem za każdym razem, gdy ktoś mówi mi, że państwo musi coś regulować, bo inaczej będzie katastrofa, mnie przypomina się scena z filmu Stanisława Barei. Większość regulacji państwa pełni tę samą rolę, co marynarka Filikiewicza.

Pora już zwalczyć w sobie tę potrzebę posiadania pozwolenia na wszystko - bo to jest istota zniewolenia.

wtorek, 7 sierpnia 2012

I kto tu jest wariatem?

W dwóch niedawnych wpisach, Ja - czy ja, czy nie ja oraz Wariat po, pisałem o problemie związanym z diagnozowaniem chorób psychicznych. Ciekawym uzupełnieniem do nich może być pouczający artykuł z młodego bloga autorki Albino Owlet, Na kozetce. Wyjaśnia w nim, czym kierują się psychiatrzy przy orzekaniu o chorobie, a także jak wygląda proces klasyfikowania chorób. Proces ten jest całkowicie subiektywny i nie ma nic wspólnego z Nauką przez wielkie "N". Polecam ten artykuł zwłaszcza tym, którzy wciąż żyją w przekonaniu, że "nawet kompletny laik wie, kiedy ma do czynienia z osobą upośledzoną".

Obecnie doszło do tego, że u każdego człowieka bez trudu można rozpoznać przynajmniej kilka sklasyfikowanych "chorób psychicznych", "fobii", "zaburzeń", "dewiacji". Nie sposób oprzeć się pokusie sparafrazowania niesławnych słów radzieckiego prokuratora Andrzeja Wyszyńskiego - Dajcie mi człowieka, a znajdzie się choroba. Obym był złym prorokiem, ale trąci to przygrywką do wprowadzenia "psychuszek". Ale to zupełnie inna bajka.

Ciekawostką zaś jest to, że spis zaburzeń psychicznych tworzony jest nie tylko przez "lekarzy" psychiatrów, ale również przez osoby z zaburzeniami sklasyfikowanymi w tymże spisie. Ba, ci drudzy mogą siłą narzucić swoje wnioski psychiatrom:


DSM-I homoseksualizm określono jako „socjopatyczne zaburzenie osobowości”. W DSM-II była to już „dewiacja seksualna”. Po naciskach politycznych i gwałtownych protestach aktywistów gejowskich (m.in. wtargnięcie na spotkanie ATP w San Francisco), homoseksualizm zniknął ze stron podręcznika DSM-III.

Innymi słowy dopuszczono do tego, by osoba uznana za wariata stała się konsultantem przy określaniu, kto wariatem jest, a kto nie. Jak taki dokument może być cokolwiek warty? Psychiatria jest dziedziną tworzoną przez wariatów.

DOKŁADNĄ analogią tego na gruncie medycyny prawdziwej byłaby sytuacja w której grupa chorych na HIV wtargnęłaby na konferencję medyczną, zażądała usunięcia HIV z listy chorób i uznania jej za normalny zdrowy stan organizmu, a lekarze ugięliby się pod tym żądaniem.

Tak się nie dzieje, bo medycyna, w przeciwieństwie do psychiatrii, jest Nauką.

Z ogromną przyjemnością polecam uwadze cały blog Ale Bigos!, gdyż mam niezwykłą słabość do rozsądnych kobiet.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Kobietom ma być niewygodnie

Na stronie TVN24 przeczytałem, że burmistrz Trierga w Niemczech wyznaczył specjalne wygodniejsze miejsca parkingowe, by ułatwić życie kobietom. Został oskarżony o seksizm. Przeszukując Internet pod tym kątem zauważyłem, że to nie pierwszy taki przypadek. Kilka podobnych miało miejsce, nawet w Chinach.

W roku 2008 dyrektor chorwackiego centra handlowego, Slobodan Skolnik, wykonał ten bardzo elegancki gest w stosunku do klientek - wydzielił im część parkingu z większymi miejscami postojowymi, lepiej oświetlone i z kwiatami na ścianach (sznurek). Zabieg ten spotkał się z krytyką ze strony niektórych "kobiet", które domagają się małych, ciemnych i szarych miejsc parkingowych.

Zdrowy rozsądek każe mi się domyślać, że nie chodzi tu o normalne Kobiety, tylko o te najbardziej jazgotliwe, które zupełnie nie wiedzą czego chcą, czyli feministki. Bo i po co feministkom większe miejsca parkingowe? Im w zupełności wystarczy wydzielony kwadrat metr na metr by spokojnie zaparkować i komfortowo zsiąść z miotły.

Normalna kobieta oczywiście doceni taki gest, który ma poprawić jej komfort - jak każdy rozsądny człowiek. Nienormalna, zamiast zaparkować sobie na małym, szarym miejscu "dla wszystkich", zażąda, by wszystkie kobiety na takich parkowały.

Twierdzenie, że udostępnianie paniom szerszych, a więc wygodniejszych, miejsc parkingowych jest obraźliwe jest idiotyczne. Posługując się tą logiką, właściciel sklepu, w którym robię zakupy, jawnie znieważa osoby niepełnosprawne - nie dosyć, że wydziela dla nich specjalne miejsca postojowe przy samym wejściu, to jeszcze są one o dobry metr szersze od pozostałych. Jak można z taką pogardą traktować inwalidów?

Pracowałem kiedyś w firmie - parking dla zarządu miał dużo większe miejsca niż dla pozostałych. Panie feministki dopiero teraz uświadomiły mi, że cały zarząd stanowili ludzie o bardzo niskiej samoocenie.

Są to oczywiste bzdury, o czym najlepiej świadczy fakt, że część mężczyzn również skrytykowała ten pomysł (nie każdy jest dżentelmenem), bo oni też by chcieli mieć szersze miejsca parkingowe. Jak to? Mężczyźni chcą być obrażani i traktowani jak kaleki? Nie do końca. Duże miejsca parkingowe są poprostu lepsze.

Wszystkie kobiety, które spytałem o opinię są zgodne - wolą parkować na parkingach na których miejsca są szersze. Ja sam, chociaż nie mam najmniejszych problemów z parkowaniem, dużo chętniej parkuję na miejscu między dwoma pustymi miejscami, niż między dwoma zajętymi. Gdy parkuję równolegle przy krawężniku, to, jeśli mam możliwość, wybieram większą lukę. Nie dlatego, że jestem złym kierowcą, tylko dla wygody - szybszy manewr i mniej wykręcania głowy.

Jestem bardzo ciekaw reakcji feministek, gdyby centrum handlowe wydzieliło parking dla mężczyzn z większymi miejscami. Bo mężczyźni na pewno by nie protestowali.

Feministki nie myślą praktycznie. One nie myślą o wygodzie kobiet. One są zaprogramowane na to, by wrzeszczeć, za każdym razem, gdy mężczyzna chce im uprzyjemnić życie. Dlaczego? Bo "samiec twój wróg". Ma być wrednym. I wszelki miły gest ze strony mężczyzny uderza w podstawę ich istnienia. Nic co jest dobre nie może być dziełem mężczyzny.

Jeśli mężczyzna puszcza kobietę przodem, to po to, by pogapić się na jej kształty. Otwierając drzwi kobiecie, sugeruje, że ona jest głupia i nie potrafi. Nawet całowanie w rękę, które jest niczym innym jak wyrazem szacunku i deklaracją poddaństwa, które należą się KAŻDEJ (normalnej) kobiecie (tak jak całowano dłonie królów, czy obecnie dłoń papieża) jest postrzegane przez feministki jako obelga - nie pojmuję doprawdy jak (jest to tłumaczenie na zasadzie "globalne ocieplenie powoduje spadek temperatury"). Jedyną feministką, która zdaje się rozumieć prawdziwe znaczenie tego gestu jest pani Kazimiera Szczuka, która witająć się z mężczyznami odwzajemnia ten gest szacunku, jaki należy się każdemu prawdziwemu mężczyźnie.

Jaki jest finał tej histori z parkingami? Smutny. Dla zaspokojenia idiotycznych żądań kilku kretynek, którym przecież nikt nie bronił parkować na parkingu przeznaczonym dla wszystkich, tysiące normalnych kobiet pozbawiono możliwości parkowania na wygodnych, jasnych i przyjemnych dla oka parkingach.

Kobiety narzekają na brak dżentelmenów. Ale bardzo trudno jest być dżentelmenem w świecie, gdy każdy miły gest spotyka się z wrogością.