czwartek, 29 sierpnia 2013

Jabłka do jabłek

Dziennikarka kanadyjskiej rozgłośni radiowej On The Rocks, Lori Welbourn przeprowadziła wywiad z burmistrzem Kelowny (Kolumbia Brytyjska) na temat prawa kobiet do eksponowania swoich piersi w miejscach publicznych. W czasie rozmowy zdjęła bluzkę. Zupełnie bez sensu.

Wyczyn ten wprowadził rozmówcę tylko w chwilowe zdumienie - zapytał: Co pani robi?, odpowiedziała Gorąco tu., on spojrzał na nią jak na idiotkę: Doprawdy?. Po tym wrócili do tematu rozmowy. Roznegliżowanie się dziennikarki nie wniosło do niej nic. Może poza tym, że usłyszał o niej cały świat, ale reklamowanie się golizną nie jest wszak niczym oryginalnym.

Dziennikarka obnażyła swój biust, ale przede wszystkim obnażyła swoją bezmyślność. W komentarzu do wywiadu pisze bowiem: Uważam, że w miejscach, w których mężczyzna może przebywać bez koszuli, kobieta też powinna mieć taką możliwość, jeśli ma ochotę. Czy ona w związku z tym uważa, że dziennikarz mężczyzna, prowadzący wywiad z burmistrzem bez koszuli, to normalne zjawisko?

Dziennikarz, który rozbiera się przed rozmówcą okazuje mu brak szacunku i swoje prostactwo. Gdyby zrobił to mężczyzna, jestem pewien, że burmistrz Walter Gray bez słowa opuściłby studio. Nie zrobił tego tym razem, bo kobietom więcej wybaczamy. Kontynuował rozmowę tylko dlatego, że nie traktuje kobiet tak samo jak mężczyzn.

Trudno zatem mi odgadnąć, co było rzeczywistym celem pani Welbourn. Czy sprowokowanie rozmówcy do opuszczenia studia, w ramach "równego traktowania", czy też chciała zostać "nierówno potraktowana", jak to się stało? Ale kto zrozumie feministki? A może oczekiwała, że burmistrz też się rozbierze?

Ciekawy chwyt marketingowy, ale nic poza tym.

Nie mam nic przeciwko kobietom obnażającym piersi na plaży, na łące - w plenerze, tak samo, jak nie mam nic przeciwko oglądaniu tam męskiego brzucha. Nawet preferuję te pierwsze. Ale oglądanie ich na ulicy w mieście, na imieninach cioci, w restauracji, czy w sklepie jest w najlepszym razie niesmaczne. Pani Welbourn tymczasem stawia równość między tymi sytuacjami: Skoro mężczyzna może chodzić półnago po plaży, to ja mogę iść na spotkanie z burmistrzem topless. A to są dwie różne sytuacje.

Podobny komentarz zamieściłem na stronie radia, ale cenzor go nie puścił.

środa, 28 sierpnia 2013

Primum non nocere

Tym razem nie o służbie zdrowia. Wprawdzie tytułowy aforyzm (po pierwsze nie szkodzić) w  kojarzy się z przysięgą hipokratejską składaną przez lekarzy, to jej prawdziwość ważna jest w każdej dziedzinie. Jest to podstawowa zasada etyki.

Czynienie dobra jest ważne. Nakarmienie głodnego, odzianie nagiego, uleczenie chorego, zaopiekowanie się niezdolnym - to wszystko są czyny dobre i chwalebne i co do tego nie ma wątpliwości. Ale dużo ważniejsze jest by nie czynić zła. Autor tytułowej zasady (niekoniecznie Hipokrates) słusznie stawia to na pierwszym miejscu. Dopiero wówczas, gdy upewnię się, że nikomu nie czynię krzywdy, mogę zająć się sprawami drugorzędnymi, jak pomoc bliźniemu.

Pomoc jednej osobie nie może być okupiona krzywdą drugiej. Niemoralnym jest również wartościowanie i mówienie, że kogoś skrzywdziło się dla "większego dobra", że korzyść naszej "dobroczynności" przewyższa jej koszt.

Jeśli jakiś Janosik kradnie bogatemu i daje biednemu, to usprawiedliwia to tym, że bogaty stracił tylko część swojej fortuny, a biedny dzięki temu nie umrze z głodu. Jest to prawda, ale nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla czynu Janosika. Powiedzmy, że Janosik nie dał biednemu tych pieniędzy i biedny umarł z głodu. Czy Janosik jest temu winny? Nie. On przecież nic nie zrobił. Karać można tylko za czyny, a nie za ich brak. Janosik ma więc czyste sumienie. Nie uczynił nikomu dobra, ale też nie wyrządził nikomu zła. Smutno mu, ale nie jest złoczyńcą.

Ale jeśli po to, by pomóc biednemu ukradnie, to wówczas jest złodziejem niezależnie od tego jak bogata jest jego ofiara. A ponieważ tym razem Janosik podjął był działanie - on jest za nie odpowiedzialny - skrzywdził człowieka, czyli postąpił źle. Cóż z tego, że biednemu jest lepiej, skoro środkiem do tego było wyrządzenie komuś szkody, a zasada "nie szkódź" jest nadrzędną nad zasadą "pomagaj".

Lewicy niestety piękna reguła "Primum non nocere" jest obca. Oni po to, by nieść wątpliwą pomoc nielicznym, krzywdzą wszystkich. A krzywdzą bardzo. Nawet, jeśli pokusilibyśmy się o wartościowanie, to wyrządzone zło jest nieporównywalnie większe od niesionej pomocy, bo dotyczy milionów. Kradzież własności tych ludzi jest w większości wyrzucana w błoto, a te nieliczne jednostki, które na pomocy skorzystały, stają się bóstwami, w imię których socjaliści posprzedają własne matki. Te bóstwa są eksponowane w telewizji i gazetach, ogłaszane jako sukces państwa opiekuńczego. O okradzionych milionach - cisza.

Dlatego wszelka pomoc i dobroczynność powinna być udzielana dobrowolnie przez właściciela środków służących pomocy. Wszelki przymus w tym względzie to wyrządzanie komuś krzywdy przede wszystkim, a dopiero potem "pomoc". "Dobroczyńcę", który wyrządza zło, nazywa się złoczyńcą.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Demokracja planowana

Przedstawiciele polityki głównego ścieku, odgrywający rolę miłośników demokracji, demokrację tę traktują bardzo wybiórczo. Jednym razem głoszą, że udział w wyborach jest obywatelskim obowiązkiem, a ten, kto nie głosuje nie jest prawdziwym Polakiem, a innym razem namawiają do bojkotu referendum, twierdząc, że Warszawiak, któremu bliskie są losy miasta nie powinien brać w nim udziału. Nawet nasz "strażnik demokracji", prezydent Komorowski odmówił udziału w tym "demokratycznym narzędziu".

Nawiązuję tu do hipokryzji PO w związku z referendum w sprawie odwołania HGW ze stanowiska prezydenta Warszawy, ale nie tylko. Jestem przekonany, że przedstawiciele większości partii "zasiadających" w podobnej sytuacji postąpiliby tak samo. Nie wszyscy - ten ruch wymaga nieco strategicznego myślenia.

W wyborach parlamentarnych i prezydenckich duża frekwencja jest wielkim partiom jak najbardziej na rękę. Z udziału w wyborach rezygnują najczęściej ci niezaangażowani w politykę. Nie czytują programów partii i dostrzegają tylko te największe bilbordy, bandy kilkorga. Zatem banda ta będzie zapędzać tych ludzi na wybory po to, żeby zdystansować partie mniejsze i zdusić ilościowo tę niewielką grupę ludzi, którzy rozumieją jak działa polityka i zdają sobie sprawę ze szkodliwości obecnego systemu.

Z warszawskim referendum jest zgoła inaczej. Ci ludzie, którzy nie znają się na polityce, dyplomacji, gospodarce, ani na katastrofach lotniczych, jeżdżą codziennie do pracy, stojąc w korkach, płacą podatek od nieruchomości, wyrzucają śmieci. Nawet najmniej zorientowani z nich potrafią zaobserwować, że w ciągu panowania HGW koszt ich życia wzrósł mimo spadku jego jakości. Tym razem nawoływanie do głosowania za pozostawieniem "Bufetowej" na jej taborecie na nic się zda. Większość Warszawiaków, co potwierdzają sondaże, ma jej zdrowo dosyć i, gdy przyjdzie potrzeba, zagłosuje przeciwko niej. Jedyna szansa PO na utrzymaniu racic na Warszawie jest w niskiej frekwencji, która jest podstawą do unieważnienia referendum.

Hipokryzja PO nie wynika więc z głupoty, zagapienia, czy nawet z idei. Ta hipokryzja jest bardzo precyzyjnie wykalkulowana. Demokracja jest tylko ich igraszką. I dlatego ja jestem przeciwnikiem demokracji, bo wolę, gdy politycy zachowują się poważnie i honorowo.

sobota, 24 sierpnia 2013

Pies ogrodnika, czy sabotażysta?

Przeglądałem w Internecie nagrania z Pikniku Prawicy, między innymi wystąpienie pana Marka Migalskiego. Zniesmaczył mnie pewien młody zwolennik KNP, który zaatakował Migalskiego za to, że proponuje wprowadzenie zmian w kodeksie drogowym postulowane w programie Nowej Prawicy (sznurek). Poruszam temat dlatego, że nie jest to pierwszy raz, gdy spotykam się z podobną krytyką "naśladowców" KNP i nie rozumiem, czy ludzie ją uprawiający chcą, by te zmiany w prawie zaistniały, czy nie? Czy chcą być traktowani jak odpowiedzialni kierowcy, czy nie? Mówią: To jest nasz program! Stwórz se pan własny. No ale jeśli program KNP jest dobry, to czy Migalski ma na siłę wymyślać gorsze rozwiązania?

Jeśli ja chcę zniesienia obowiązku zapinania pasów, to nie ważne, czy zniesie go Mikke, Migalski, Ziobro, czy Palikot - jeśli któremuś z nich to się uda, to ja będę wdzięczny. Im więcej osób próbuje, tym lepiej. Jeśli przedstawiciele innych środowisk politycznych niż KNP czerpią z programu KNP to dobrze. Należy się cieszyć, że mamy w tych kwestiach sojusznika.

Ja jestem ideowcem. Popieram Nową Prawicę, ale dla mnie korzystniejszą jest sytuacja, w której KNP pozostaje poza parlamentem, ale różni Migalscy, Gowini, czy Wiplerzy realizują jej program, niż sytuacja, w której KNP zdobywa 5 procent, wchodzi do parlamentu, ale nie jest w stanie przeprowadzić żadnych ustaw, bo jest ciągle przegłosowywana.

Ten młody człowiek przeciwnie, co świadczy tylko o tym, że nie zależy mu na realizowaniu idei, tylko na wygraniu wyborów przez KNP. Co ciekawe - są to dokładnie te cechy, które on zarzuca PJN - że jest to partia bezideowa, dla której liczą się tylko stołki.

Nie próbuję tu bronić PJN ani pana Migalskiego, bo sam nie wiem, czy ich propozycja zmian w przepisach drogowych wynika z rozsądku, czy jest składana dla stołków (co jest bardzo wątpliwe, bo większość chce być pod przymusem przypinana do fotela i chce ograniczeń prędkości). Ale niezależnie od motywacji, krytykowanie kogokolwiek przez zwolenników KNP za głoszenie postulatów z programu KNP jest niedorzeczne.

środa, 14 sierpnia 2013

Tu jest kiosk Ruchu, ja tu mięso mam!

Spotkałem się na moim blogu z bardzo interesującą opinią. Pod wpisem na temat tortu dla homosiów pawel pisze (poprawiłem błędy ortograficzne):

Każdemu tutaj również komentującemu wyżej jak to prosto otworzyć konkurencje albo upiec sobie chleb - proponuje własnoręcznie spróbować upiec chleb i go zjeść, a potem drugi bochenek i znaleźć jedną osobę całkowicie obcą która go kupi... gwarantuje ze 98% obleje ten prosty eksperyment.

Rozumiem, dlaczego autor poleca ten eksperyment osobom, które wierzą, że łatwo jest upiec sobie chleb. Ale co umiejętność wypieku chleba ma wspólnego z tworzeniem konkurencji na wolnym rynku - nie mam pojęcia. Znam mnóstwo przedsiębiorców, którzy nie potrafią upiec chleba, a tworzą konkurencję na rynku i to nie bez sukcesów. Piekarnie to tylko jeden mały fragment rynku.

Pawel twierdzi, że najwyżej dwa procent osób potrafi upiec chleb. I bardzo dobrze! To i tak więcej niż potrzeba. Dwadzieścia procent z nich otworzy piekarnie, z których połowa zresztą zbankrutuje w kilka miesięcy. Pozostałe 99,8 procent, czyli ci, którzy nie potrafią sami upiec chleba to będą ich klienci. Bez klientów nie ma rynku. A owi klienci z kolei zajmą się hodowlą pomidorów, naprawianiem pralek, budowaniem domów, czyli będą robić to, do czego się nadają, a piekarz też będzie ICH klientem, bo naprawić pralkę także potrafi tylko garstka ludzi. Piekarnie mają otwierać ci, którzy potrafią piec chleb, a pralki naprawiać ci, którzy potrafią naprawiać pralki. Umiejętność wypieku pieczywa nie sprawi, że będę lepszym konkurentem na rynku napraw sprzętu GD.

Wolny rynek to miejsce, gdzie usługami zajmują się fachowcy - najlepsi z branży, elita - ci, którzy daną usługę świadczą na najwyższym poziomie i w najkorzystniejszej cenie. To jest w każdej dziedzinie jeden promille społeczeństwa, albo i jeszcze mniej - dokładnie tyle ile potrzeba.

Dziwne, że takie rzeczy trzeba komuś tłumaczyć.

sobota, 10 sierpnia 2013

Morderca też człowiek

Często słyszanym argumentem ze strony przeciwników kary śmierci, częstszym nawet od argumentu pomyłki sądu, jest stwierdzenie, że kara śmierci jest niehumanitarna. W rzeczywistości jest dokładnie przeciwnie. To właśnie kara śmierci traktuje mordercę jak człowieka - świadomą i odpowiedzialną istotę.

Postępowcy mówią, że mordercę należy zamknąć i wychowywać. Usprawiedliwiają go tym, że w momencie popełnienia zbrodni nie myślał jasno, albo winą za jego czyn obarczają złych rodziców, środowisko. Czyli traktują go jak głupie zwierzę.

Jeśli krowie na pastwisku nagle coś odbije i stratuje pasterza, mówimy: głupie bydle, nie myśli. Jeśli pies zagryzie dziecko - wini się właściciela, który źle go wytresował. I słusznie, bo zwierzęta należy traktować jak zwierzęta, a nie jak człowieka. Ale te bezmyślne zwierzęta, które zabijają człowieka nieświadomie, bardzo często w konsekwencji tego też są zabijane. Psy-mordercy są usypiane, niedźwiedź który rozszarpie człowieka jest tropiony i odstrzeliwany. Człowiek, który zbrodnie popełnia świadomie i z zamiarem - nie.

Dlaczego? Bo nie traktuje się go jak człowieka - czyli niehumanitarnie.

Baranowi (tym razem mam na myśli Ovis aries, a nie postępowca) nie wytłumaczy się, że jeśli stratuje człowieka na śmierć, to my zrobimy z niego szaszłyki - on tego nie zrozumie. Jeżeli nawet zobaczy innego barana tratującego dziecko, a potem, jak baran ten jest przerabiany na szaszłyki - też nie zrozumie, że jego czeka to samo, jeśli postąpi podobnie. Nie rozumie konstrukcji przyczyna - skutek. Człowiek - tak.

Człowiek jest stworzeniem świadomym. Jest jedyną żywą istotą zdolną do myślenia abstrakcyjnego.I jeśli mówimy: za morderstwo - śmierć, to człowiek wie, co to znaczy. Zatem mordując podejmuje świadomą, poinformowaną i odpowiedzialną decyzję i tym samym godzi się na zostanie powieszonym. A jeśli się na to godzi, to my tę jego godność mamy obowiązek uszanować. A humanitaryzm to nic innego jak poszanowanie dla godności człowieka.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Spekulacja

Jeśli idę do kasyna, to spekuluję, że wygram. Kasyno zaprasza mnie do gry, bo jego właściciel spekuluje, że zostawię tam wszystkie swoje pieniądze i wrócę do domu w skarpetkach. I to jest całkowicie normalna umowa między dwoma dorosłymi osobami, mniej lub bardziej świadomymi swojego ryzyka, ale dobrowolnie godzącymi się na nie. Ale jeśli ktoś w środku jednego z pierwszych rozdań wchodzi i każe natychmiast przerwać grę, bo moje karty są trochę gorsze niżby mogły być, to jest to karygodne.

Sądy w Chorwacji i Hiszpanii uznały, że kredyty we franku szwajcarskim są narzędziem spekulacyjnym. Unieważniono umowy z klientami. (Polskie Radio)

Diagnoza tych sądów jest jak najbardziej trafna, wyroki - skandaliczne. Tak, branie kredytów walutowych jest narzędziem spekulacyjnym z założenia. Bank spekuluje, że waluta ta będzie się umacniać względem waluty rodzimej, kredytobiorca spekuluje, że będzie odwrotnie. Jeden z nich jest w błędzie z założenia.

Ale narzędziem spekulacyjnym jest większość transakcji tego typu. Gra na giełdzie, inwestowanie w fundusze, skupowanie złota, gra na wyścigach - to wszystko są narzędzia spekulacyjne - strony spekulują, że na tym zyskają. Jest całkowicie naturalnym, że pięćdziesiąt procent z nich na tym straci. Zwykły kredyt w rodzimej walucie także jest narzędziem spekulacyjnym. Biorąc go, spekuluję, że w przyszłości będę dobrze zarabiał i będę w stanie go spłacić.

Wyrok tych sądów też jest podstawą do spekulacji. Informacja o nim zachęci obywateli innych eurolandów do brania kredytów walutowych, bo będą spekulowali, że w razie czego ich również czeka "amnestia", a banki, również biorąc to pod uwagę, zmniejszą atrakcyjność tych kredytów.

A czy sądy te podjęłyby tę samą decyzję, gdyby waluta kredytu traciła do rodzimej? Przecież werdykt sądu nie powinien od tego zależeć, a odnoszę wrażenie, że zależy. Czyżby sędziowie orzekający mieli pozaciągane kredyty? Nie wiem - to tylko moje spekulacje.

Nie zagłębiałem się jak rzeczy się mają w Hiszpanii i Chorwacji, ale u nas szał kredytów walutowych, zwłaszcza we frankach szwajcarskich, przeżyliśmy zaledwie kilka lat temu, a kredyty wówczas brane były na 25, 30, czy nawet 50 lat. Zatem jesteśmy dopiero na starcie tej z założenia długoterminowej spekulacji. Na dłuższą metę jeszcze wiele się może zmienić. Pięćdziesiąt lat to szmat czasu - wojna, kryzys, zwycięstwo komunistów w Szwajcarii - wiele się może wydarzyć.

Wyobraźmy sobie, że dzisiaj, kiedy CHF podrożał względem złotówki, sąd ogłasza podobny wyrok, długi są przewalutowane, tak jak w Chorwacji, a za parę lat trend się odwraca: frank zaczyna lecieć na łeb, na szyję i tendencja ta utrzymuje się przez kolejnych pięćdziesiąt lat. Co wówczas? Przez ingerencję sądu w dobrowolną umowę, kredytobiorcy tracą fortuny, a banki cieszą się, bo dzięki tej decyzji nie straciły milionów. Jest to scenariusz możliwy, a biorcy kredytów w CHF spekulowali, że tak właśnie będzie.

Niestety w tych kwestiach ludzie najczęściej zachowują mentalność Kalego, więc pochwalą wyroki, co zresztą obserwuję na forach. Wielu komentatorów oczekuje podobnych wyroków w Polsce. Jestem przekonany, że wielu z nich kilka lat temu zacierało rączki, jak pięknie wyjdą na tych kredytach, i śmiali się ze "złotówkowych". Być może słusznie. Czas pokaże - to jest właśnie istota spekulacji.

niedziela, 4 sierpnia 2013

Kotlet z nosorożca

Jakiś czas temu zarzuciłem wędkę: zapytałem o przykład przepisu prawnego, który dyskryminowałby homoseksualistów. Bardzo dobrze wiedziałem na co za rzucam. Oczywiście, mimo bardzo burzliwej wymiany zdań pod wcześniejszym wpisem, który sprowokował całą dyskusję, nie złapałem żadnego konkretu. To jest domena postępowców - zero tolerancji, zero wzrostu, zero konkretów.

Owszem, istnieje zapis, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, zatem można powiedzieć, że prawo to dyskryminuje, ale nie homoseksualistów. Dyskryminuje kobiety względem mężczyzn oraz mężczyzn względem kobiet, bo faktycznie mają oni tu różne prawa. Ale ustawa ta nie rozróżnia ze względu na orientację seksualną. I homoseksualista, i heteroseksualista mają dokładnie takie samo prawo do małżeństwa.

Jeden z komentarzy mówi o tym, że ustawa ta uniemożliwia niektórym zawarcie związku małżeńskiego z "wybranką/kiem serca". Tak. Ale nie tylko homoseksualistom. Również pedofilom, zoofilom, nekrofilom, dendrofilom, bigamistom i tak dalej. Jeśli nazwiemy to niesprawiedliwością, to musimy również uczynić "sprawiedliwość" innym zboczeniom.

Nie mamy na szczęście tego problemu, ponieważ państwowa instytucja małżeństwa (która sama w sobie jest tworem idiotycznym), nie ma nic wspólnego z miłością. Nikt nie sprawdza, czy faktycznie kocham swoją narzeczoną i czy jest ona wybranką mojego serca.

Wiara, że instytucja małżeństwa dyskryminuje homoseksualistów bierze się z elementarnego błędu w rozumowaniu - że prawo powinno traktować każdą jednostkę indywidualnie, uwzględniając jej partykularne interesy, potrzeby, ambicje, zachcianki. Tak nie jest. Prawo ma być jednakowe dla wszystkich. Proponuję zastanowić się nad takim przykładem:

Moją ulubioną potrawą jest duszona polędwica nosorożca. Mój sąsiad zaś uwielbia podwawelską. Niestety, prawo jest tak skonstruowane, że ja nie mogę delektować się moim przysmakiem, a mój sąsiad może pochłaniać kiełbasę kilogramami. Czy ja jestem dyskryminowany?

Według środowisk postępowych najwyraźniej tak. I to gorzej niż homoseksualiści, bo, w przeciwieństwie do nich, nawet nie mogę wyskoczyć sobie na wyżerkę do Holandii. Ale tak nie jest, bo prawo traktuje i mnie, i sąsiada w dokładnie ten sam sposób. On też nie ma prawa jeść nosorożyny, tak samo jak ja mam pełne prawo napaść się podwawelską. To, co który z nas lubi nie może mieć dla ślepej sprawiedliwości żadnego znaczenia. I nie ma.

piątek, 2 sierpnia 2013

Zakalec

W SZA, "kraju wszelkich swobód" powraca niewolnictwo. Na wolnym rynku każda transakcja stanowi dobrowolną umowę pomiędzy stronami. Rynek, na którym jedna ze stron pod groźbą więzienia jest zmuszona do uczestniczenia w transakcji, to rynek niewolniczy. A kto jest panem?

Gdybym poszedł do cukierni i poprosił o upieczenie murzynka na moje urodziny, a cukiernik odmówiłby mi (na przykład nie uznaje idei urodzin - woli imieniny, albo nawet bez podania żadnej przyczyny), wówczas ja machnąłbym ręką i poszedłbym do konkurenta, który nie miałby z tym problemu. Trzy osoby są zadowolone.

Tak samo cukiernik nie mógłby mnie zmusić do zakupu jego wypieków.

Mógłbym oczywiście zgłosić sprawę do lokalnej gazety, jeśli zależałoby mi na tym, by zobaczyć jak redaktorzy tarzają się po podłodze ze śmiechu. Mógłbym też próbować straszyć cukiernika sądem i zmusić go do upieczenia tego cholernego murzynka, ale w najlepszym razie wymusiłbym zakalec z polewą zawierającą płyny ustrojowe cukiernika.

Jeśli jednak jestem gejem, to sprawa ma się zupełnie inaczej. Wówczas jestem panem, a cukiernik jest moim niewolnikiem - ma robić to co ja mu każę. Bo ja, jako człowiek wolny mam prawo wyboru cukierni oraz wypieku, a on, jako wredny heteroseksualny kapitalista nie ma prawa wyboru klienta. Robię raban na cały świat, a cukiernika posyłam na rok do więzienia (sznurek)! I absolutnie nie mam nic przeciwko płynom ustrojowym w polewie!