Władze lokalne nie kryją oburzenia. Napis - ich zdaniem - graniczy z propagowaniem faszyzmu. "To znieważenie ludzi, którzy zostali w Auschwitz skazani na mękę i to tragedia, że coś takiego w Czechach nie jest karalne" - oświadczył wiceburmistrz Rychwałdu Ladislav Sitko.
Spieszę wyjaśnić, bo pan wiceburmistrz może nie znać języka - napis "Arbeit macht frei" nie propaguje faszyzmu - propaguje pracę. Oczywiście w socjalistycznej Europie zarówno słowo "praca" (zwłaszcza uczciwa i pożyteczna) jak też słowo "wolność" nie kojarzą się dobrze.
Ale jest to tylko kolejny dowód na to, że świat stoi na głowie. Gdyby świat ów posiadał głowę w sensie fizycznym, to zapewne była by ona spłaszczona od góry (czy też od dołu, patrząc z pozycji naturalnej) i potwornie , ale to potwornie boląca.
Znamiennym jest, że opinia pana Sitko odbiega znacznie od zdania innych osób wypowiadających się na temat tego napisu. Szymon Peres, prezydent Izraela powiedział, że ten napis "ma głębokie znaczenie historyczne zarówno dla narodu żydowskiego, jak i dla całego świata, i przypomina o ponad milionie Żydów zamordowanych w tym obozie".
Podobne zdanie miał Międzynarodowy Komitet Auschwitz:
Ten napis i sam obóz będą opowiadać o tym, co się wydarzyło, także wtedy, gdy my, którzy przeżyliśmy, już nie będziemy mogli o tym mówić - powiedział przewodniczący organizacji Noach Flug.
Komitet podkreślił ponadto, że napis przypominał nie tylko o cierpieniach więźniów, ale także o ich oporze.
Komitet podkreślił ponadto, że napis przypominał nie tylko o cierpieniach więźniów, ale także o ich oporze.
A nasz były, zmarły tragicznie prezydent Lech Kaczyński, pisał o szyldzie, że jest to "[...] rozpoznawalny na całym świecie symbol cynizmu i okrucieństwa hitlerowskich oprawców oraz męczeństwa ich ofiar."
Nie ulega zatem wątpliwości, że napis ten nie jest propagandą faszyzmu, tylko pomnikiem, symbolem, który ma przypominać o okrucieństwie hitlerowców i o ludziach, którzy zmarli w Oświęcimiu. A w dzisiejszych czasach przypominanie o Oświęcimiu jest niemal obowiązkiem każdego obywatela.
Sam profesor Władysław Bartoszewski, były więzień tego obozu porównał napis z bramy do klasztoru na Jasnej Górze. Czy postawienie w ogrodzie kopi jasnogórskiego klasztoru byłoby bluźnierstwem, albo propagowaniem jakichkolwiek złych idei? Nie, panie Sitko, nie mógł pan być w większym błędzie.
Nie wiem, co skłoniło właściciela do postawienia przed domem znaku i, szczerze mówiąc, jakikolwiek motyw byłby mi tak samo obojętny - może postawił go jako pamiątkę, która ma przypominać "okrucieństwo hitlerowskich oprawców", jakże można byłoby mieć mu to za złe?
A może jest to dla niego tylko gadżet kolekcjonerski? Też nie powinno się go za to krytykować - sam jakiś czas temu na urodziny kupiłem bratu, miłośnikowi historii, na bazarze na Kole kolekcjonerską replikę zegarka "cebuli" z czasów drugiej wojny światowej z wygrawerowanym na kopercie orłem, swastyką i napisem "Gott mit uns" (Bóg z nami) i ani mnie, ani jemu przez myśl nie przeszło, że jest to niestosowne, że jesteśmy "naziolami", albo że cokolwiek propagujemy.
Jednego jestem pewien - nie miał na celu propagowania faszyzmu. Jest wiele dobitniejszych jego symboli i reklam, które mógłby wystawić w ogródku, a na dodatek całkowicie legalnie i nie budząc żadnych podejrzeń. Chociażby błękitny sztandar z tuzinem gwiazdek.
Aha, większość cytowanych wypowiedzi pochodzi sprzed dwóch lat, kiedy szyld "Arbeit macht frei", tym razem oryginał, został skradziony z bramy obozu (sznurek). Czyli w obliczu sytuacji zgoła odwrotnej, od tej, która ma miejsce w Czechach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz