Unia Europejska, która wymusza na krajach członkowskich oszczędności postanowiła sobie postawić muzeum, jak podaje The Parliment. Muzeum czego? Oczywiście Unii Europejskiej.
Koszta tego przedsięwzięcia szacowane są na ponad 55 milionów euro plus kilkanaście milionów rocznie na utrzymanie. Jak nietrudno się domyślić z faktu, że UE przewiduje koszty rocznego utrzymania, muzeum to będzie generowało straty. Bo któż miałby tam chodzić? Poza wizytami organizowanymi dla wszelkich oficjeli z całego świata, odwiedzających Brukselę oraz wycieczkami szkolnymi organizowanymi na koszt podatnika, nie wróżę tam zbyt wielkiego ruchu.
Gdyby przedsięwzięcie to miało sens, już dawno zrealizowane by było przez prywatnych inicjatorów.
Zresztą co ciekawego może się znajdować w muzeum tego tworu zbudowanego na kłamstwach i manipulacji? Zapewne tylko wielkie jego "zasługi" i "dobrodziejstwa". Wątpię, podobnie jak niegdysiejsza główna księgowa UE, pani Marta Andreasen, by w muzeum było cokolwiek związanego z grubymi porażkami tego tworu, na przykład z wynikami referendów w Holandii, Francji i Irlandii, które przecież były bardzo istotnymi wydarzeniami w historii Unii.
Pani Andreasen sama bardzo słusznie nazywa tę inicjatywę "wielce narcystycznym projektem" i "pałacem europejskiej próżności".
Historia nas uczy, że pomniki wielkich ludzi powstają po ich śmierci. A tych, którzy sami je sobie stawiali, wolelibyśmy z historii tej wymazać. Dokładnie to samo stanie się z tym projektem, jak już kurz po rozpadzie UE opadnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz