Maria Keller-Hamela z fundacji Dzieci Niczyje uważa, że wprowadzenie opłat jest celowe. – Z doświadczenia wiemy, że jeżeli coś otrzymuje się za darmo, nie zawsze to się szanuje.
W stu procentach zgadzam się z panią MK-H, i do samego argumentu jeszcze powrócę. Oczywiście, że gdy posiłek jest przygotowany lub opłacony przez rodzica, to już rodzic ten dopilnuje, żeby z talerza wszystko zniknęło. Jedzenie państwowe służy do katapultowania go w bandę przeciwnika siedzącą przy sąsiednim stoliku. W historii tej jednak brakuje mi jednej rzeczy. Otóż nigdzie nie zostało wyjaśnione, co się stanie z pieniędzmi, które były na ten cel zaplanowane. Bo wbrew merytorycznej poprawności powyższego argumentu, jedzenie, o którym jest mowa, nie jest za darmo. Panie kucharki i dostawcy produktów nie robią za frajer.
Możliwości są dwie. Albo miasto przekaże je na inny cel (wybuduje szkołę, szpital - o czym za chwilę), albo zwróci je mieszkańcom, stosownie pomniejszając podatki. Nie można bowiem odebrać finansowanych publicznie przywilejów, nie zwracając zapłaconych za nie pieniędzy. Ponieważ o niczym takim nie doczytałem, znaczy to tylko tyle, że miasto w podatkach nadal będzie pobierać od rodziców i nie tylko środki na posiłki, ale posiłków tych nie wyda.
Gdybym ja założył bar mleczny, w którym pani kasjerka pobierałaby od klienta pieniądze za danie, a pani w okienku pokazywałaby temu klientowi figę (albo, co lepiej oddaje sytuację, wydawała posiłek i żądała ponownej zapłaty), to jeszcze tego samego dnia mój bar zostałby zamknięty, a ja trafiłbym za kratki. Ale ja jestem przedsiębiorcą, a nie Bufetową, więc mnie dotyczą inne paragrafy.
Wrócę teraz do argumentu pani Keller-Hameli, że rzeczy otrzymywanych "za darmo" się nie szanuje. Zaraz, zaraz! Przecież dzieci te chodzą do szkoły "za darmo", korzystają z przychodni lekarskiej "za darmo". To ja mam pomysł. Niech rodzice płacą za szkołę i za lekarza bezpośrednio z kieszeni. Może wówczas dzieci te zaczną szanować nauczycieli i przekazywaną przez nich wiedzę. Może ludzie przestaną marnować czas lekarzy ostrymi atakami hipochondrii.
Bez wątpienia tak się stanie. Tylko oczywiście trzeba przy tym przestać pobierać od nich pieniądze na ten cel! Bo o tym się zapomina. W telewizji na przykład słyszymy ciągle, że jak sprywatyzujemy szpitale, to ludzi nie będzie stać na leczenie. Ale nikt nie wspomni o tym, że ludzie ci będą bogatsi o składki na NFZ, czyli nie tylko o pieniądze za faktyczne leczenie, ale również o pieniądze marnowane na biurokrację. I to jest marnotrawstwo, a nie wylana zupa!
Trzysta posiłków zmarnowanych w zeszłym roku na Białołęce są niczym, w porównaniu z pieniędzmi warszawiaków zmarnowanymi na biurokrację związaną z podaniem pozostałych tysiąca czterystu.
Jak każdy będzie za wszystko płacił z własnego portfela, to już sam zadba o to, by się nic nie marnowało. A jak nie zadba? To zmarnuje SWOJE pieniądze.
W artykule było napisane (ogólnie), na co zaoszczędzone pieniądze mają pójść:
OdpowiedzUsuń"Ratusz zapewnia, że pieniądze, które zaoszczędzi na posiłkach, pozostaną na koncie „Lata w mieście”. – Burmistrzowie uatrakcyjnią ofertę np. o dodatkowe wyjścia do kina, na wycieczki – dodaje Joanna Gospodarczyk."
pozdr.
Jurri
@Jurri:
OdpowiedzUsuńDziękuję za sprostowanie. Dałbym głowę, że dwa razy sprawdziłem zanim to napisałem. Albo ja jestem gapa, albo fragment ten dodano później do artykułu źródłowego (ja mój tekst pisałem w sobotę i opublikowałem we wtorek, a ŻW w międzyczasie aktualizowało ten artykuł w niedzielę).
Właśnie wróciłem z zajęć na Belgijskiej uczelnii... proszę o wsparcie bo nie mogę sobie poradzić z tym co tam mówią:)
OdpowiedzUsuń