Kolejne grupy zawodowe protestują przeciwko planom ministra Gowina, który ma zamiar odbiurokratyzować dostęp do ich profesji. Bardzo ciekawym jest to, że nikt nie protestuje w swoim imieniu. Wszyscy protestują w imieniu innych.
Taksówkarze, którzy jako jedni z pierwszych podnieśli rwetes, protestują w imieniu swoich klientów, bo spadnie jakość usług. Zarządcy nieruchomościami straszą, że nieruchomości popadną w ruinę, jeśli będzie się zajmował nimi ktoś bez urzędowego papierka. Jeszcze ciekawsze, nawiasem mówiąc jest to, że martwią się, że tych bez papierka nikt nie zatrudni, co jest już zupełnym absurdem, zważywszy na to, że teraz i tak nikt ich nie zatrudnia, więc niewiele na tych zmianach stracą. Studenci poznańskiej AWF ostrzegają, że po reformie trenerem sportowym będzie mógł zostać każdy, nawet osoba skazana za przestępstwa na tle seksualnym (dyplom AWF jest oczywiście gwarancją, że posiadacz nie jest gwałcicielem).
I to jest bardzo ciekawe. Ale jeszcze ciekawszym jest to, gdzie podziali się wszyscy ci zainteresowani? Gdzie protestujący klienci taksówek? Gdzie są właściciele nieruchomości? Gdzie są ci, którzy chcieliby zajmować się nieruchomościami, ale boją się, że ich nikt nie zatrudni, więc wolą sytuację obecną, w której w ogóle nie mają do tego prawa? Gdzie protestujący rodzice tych dzieci, które będą uczone pływania przez pedofilów?
Nié ma!
Czy (a) są jakimiś ułomkami, którzy nie potrafią zadbać o własne sprawy i potrzebują dzielnych działaczy, którzy zaprotestują za nich, czy też (b) doskonale zdają sobie sprawę z tego, że proponowane przez ministra Gowina zmiany są dla nich korzystne? I że klient będzie mógł sam sobie wybrać, bez przeszkody urzędnika - przejechać się tanią taksówką bez certyfikatów, czy tez w trosce o jakość podróży zamówić droższą taksówkę, ale za to z okrągłą pieczątką, srebrną plakietką, certyfikatem niekaralności i "laikiem" od Roberta DeNiro na Facebooku.
Odpowiedź jest oczywista, choć nie dla każdego taka sama. Jeśli ktoś wybrał odpowiedź (a), to znaczy, że jego zawód jest na liście Gowina, lub jest urzędnikiem państwowym. Bo faktycznie i jedni, i drudzy traktują nas, klientów, jak baranów, którzy nie potrafią sami o siebie zadbać. Dość tego. Jak będę chciał, to sam sobie zaprotestuję! A oni niech wprost powiedzą, że nie chcą konkurencji. Bo to właśnie wówczas będą musieli zatroszczyć się o zadowolenie klienta i jakość usług.
Gdyby jeszcze naprawdę jakość ich usług była taka wysoka, to co innego. Niestety, różnie z tym bywa.
OdpowiedzUsuń@Kira - w każdym zawodzie, który jest regulowany w tak absurdalny sposób nie możesz spodziewać się wysokiej jakości. Bo niby skąd? Przecież do zawodu zarządcy nieruchomości czy taksówkarza nie dostają się Ci dla których jest to marzenie, pasja i realizacja swojej drogi zawodowej, ale często dlatego, że mają pieniądze na zrobienie uprawnień czy wykup licencji. A to nie ma nic wspólnego z tą jakością, jakiej oczekuje klient. Jakość tych usług jest na żenującym poziomie właśnie dlatego, że są regulowane, a konkurencja między osobnikami w danym zawodzie jest na takim samym poziomie, jaki reprezentują poszczególne jego jednostki.
OdpowiedzUsuńNie sądzę, by właśnie dlatego jakość tych usług była kiepska, bo same regulacje ani jej nie poprawiają, ani nie obniżają. Jakość jest kiepska, bo często panuje "zmowa cenowa" między ludźmi świadczącymi te same usługi (np. notariusze) ORAZ dlatego, że nierzadko nie ponosi się odpowiedzialności karnej za swoje błędy (np. lekarze).
UsuńSam papierek/egzamin w przypadku WIĘKSZOŚCI zawodów nie zmienia ani na plus, ani na minus.
@KIRA - a dlaczego jest możliwa taka zmowa cenowa? Bo zawód jest regulowany, czyli jest ograniczona liczba osób, które mogą dostać się do swoistego zawodowego 'kartelu', a przez to łatwiej jest im się dogadać co do cen. Taka sytuacja nie miałaby miejsca, gdyby uczestników było więcej i realnie konkurowaliby między sobą - ZAWSZE znajdzie się ktoś, kto do zmowy cenowej nie przystąpi i zaoferuje albo lepsze warunki albo lepszą jakość.
UsuńW całej rozciągłości zgadzam się z En z jednym małym wyjątkiem:
UsuńNie zawsze da się ominąć zmowę cenową. Jest to całkiem łatwe przy usługach, natomiast przy np produkcji już średnio, bo kartel wiedząc o tańszym konkurencie może obniżyć ceny do granicy opłacalności na powiedzmy pół roku i tym samym wymigać konkurencję doprowadzając ją do bankructwa (w końcu oni już swoje koszty inwestycyjne dawno spłacili)
No ale to tylko ekstremalny przypadek ;) Do zrealizowania tylko przy zaawansowanych technologicznie lub logistycznie fabrykach
pozdrawiam
Kage
ps. no i oczywiście oligopole tworzą się też naturalnie z ograniczonej ilości zasobów np diamentów
En, regulacje mogą pomóc w walce ze zmową cenową, ale jej absolutnie nie wyeliminują. To bajka.
UsuńA tak przy okazji - oczywiście, że jestem za deregulacją w przypadku zawodów, które nie są związane z ratowaniem życia na przykład. Choć i tutaj można by się kłócić. Jeśli jednak owa deregulacja - oby jak najwięcej zawodów obejmująca - będzie szła w parze z:
- możliwością wyegzekwowanie odszkodowania za błędy i zaniedbania, jakich się dopuści wykonawca usługi
- karą z urzędu za podszywanie się pod wykwalifikowanego, przeegzaminowanego pracownika (lub firmę "z papierkiem") przez kogoś (firmę), kto nie będzie miał dawniej obowiązkowych, a teraz już opcjonalnych kursów (egzaminów) za sobą
Kage, i tak, i nie. Przykład, który podajesz, jest oczywiście fizycznie możliwy, ale zupełnie nieprawdopodobny. Jeżeli jakiś kartel obniżyłby ceny na swój towar lub usługę do granicy opłacalności, to taki spadek ceny tego towaru lub usługi wygeneruje gwałtowny wzrost popytu na ten towar lub usługę. A to z kolei zwiększy sprzedaż również konkurenta spoza kartelu i najprawdopodobniej dzięki temu nie zbankrutuje (w przeciwnym razie kartele narkotykowe nie uciekałyby się do zabójstw). Poza tym, pytanie zasadnicze: czy zyski utracone wynikające ze sprzedaży na granicy opłacalności nie będą większe niż wynikające z istnienia i działalności konkurenta? Najczęściej występuje to pierwsze (wiem z doświadczenia). Dlatego też w praktyce, niezależnie od tego, czy takie działania są i będą legalne czy nie, mało kto się na to porywa. I może to działać z powodzeniem również w przypadku ograniczonych zasobów.
UsuńMylisz się, popyt na bardzo tani towar nie oznacza popytu na ten sam, ale nieco droższy towar (u konkurencji), tylko właśnie z owej taniości wynika. Dla dużej firmy całkiem możliwe jest przetrwanie iluś tam tygodni czy miesięcy, przy cenach dumpingowych nawet, by potem, po zniszczeniu konkurencji, odbić to sobie z nawiązką.
UsuńAnonim, i tak i nie. Oczywiście spadek ceny spowoduje wzrost popytu, jednak bywa, że jest to dość krótkotrwały trend, ponieważ konsumenci mają swoją chłonność.
UsuńNa pewno częściej kupowałbyś np alkohol czy benzynę, gdyby były tańsze natomiast w przypadku np telewizorów to już tak "modelowo" nie wygląda.
A nawet jeżeli długotrwałe "lecenie po kosztach" by nie wykończyło "niezrzeszonej" konkurencji to zrobią to promocje i inwestycje tych ze zmowy, ponieważ będą mieli więcej środków jako, że ich koszty inwestycyjne zostały spłacone.
Twoje pytanie jest chyba wynikiem stosowania podwójnych standardów myślenia
:
1. Odpowiedź modelowa: konkurencja na wolnym rynku i tak wymusiłby na nich zejście z ceną aż do minimum jakie pozwoliłoby im ciągle działać nie przynosząc strat. Tak więc "koszty" sprzedaży po granicy opłacalności a wynikające z istnienia konkurencji są tożsame.
2. Odpowiedź realna: Zyski utracone wynikające ze sprzedaży po kosztach mają wyeliminować konkurencję. Są "inwestycją". Potem znowu można podnieść ceny. Jak mówiłem- nie dotyczy to całego rynku, ale niektórych gałęzi produkcji.
Na pewno nie możesz oczekiwać, że ciągle będą się tworzyć nowe poza-kartelowe firmy (produkujące np mikroprocesory), jeżeli poprzednie firmy splajtowały a koszty wejścia na rynek (sprzęt, zasoby ludzkie, marketing etc etc) są bardzo wysokie (liczone w dziesiątkach jak nie setkach milionów).
A ograniczone zasoby- chyba nie rozumiesz idei :)
pozdrawiam
Kage
ps. gangi narkotykowe to inna bajka.
Kira, każdy dodatkowy podmiot oferujący dany towar lub usługę zwiększa wartość rynku dla tego towaru lub usługi.
UsuńAnonimowy, im więcej sprzedających, tym towar tańszy - o ile się ci sprzedający nie zmówią. ;)
UsuńNajlepsze jest to, że ludzie z konkretnej branży mają zabetonowane myślenie w swojej dziedzinie. Rozmawiałem z taksówkarzem i zgodził się ze mną, że trenerowi pozwoleństwo władzuchny jest do niczego niepotrzebne - ale gdy wkroczyłem z takimi samymi argumentami na jego teren, to, mówiąc delikatnie, nie dał się przekonać. Rozmawiałem ze sportowcem - skutek dokładnie przeciwny. Nie wiem jak to nazwać - może "mentalność Kalego"? Niestety, z takich "Kalich" składa się elektorat... Ludzi z otwartymi umysłami jest naprawdę niewielu.
OdpowiedzUsuńMoże przyczyną jest nie tylko tzw. ‘mentalność Kalego’, ale również przemożna chęć zapewnienia sobie choćby iluzorycznego poczucia bezpieczeństwa, gwarantowanego przez jakąś siłę wyższą, w tym przypadku biurokrację. Często padają argumenty z gatunku ‘a co mnie chroni przed nierzetelnością taksówkarza czy agenta nieruchomości?’. To tak, jakby pieczątka urzędnika gwarantowała to, że taksówkarz nie będzie chamski, a agent nieruchomości mnie nie oszuka. No więc co mnie chroni przed chamskim taksówkarzem? A no np. jego pracodawca (bo go wywali jak się poskarżę) lub, w przypadku samodzielnego taksówkarza to, że tylko nieliczni skorzystają z jego usług. A przed oszustem (obojętne, jaki zawód wykonuje) – sądy. Wobec tego, regulowanie większości zawodów (no może poza szczególnie ‘wrażliwymi’, np. lekarz, farmaceuta, ratownik), nie ma większego sensu, bo tak naprawdę musielibyśmy uregulować wszystkie zawody. Np. co i kto mi gwarantuje wysoką jakość usług mechaników samochodowych? A sprawa jest poważna, jak nie dokręci mi koła, to się nawet zabić mogę. Tylko, jakoś dziwnie, w tym przypadku wszyscy sobie świetnie radzą, a przynajmniej większość. A może państwowy egzamin na sklepową? Albo przysłowiową ‘babcię klozetową’? Ale, nie ma co narzekać. Lider klubów pracy też ma być deregulowany.
UsuńTak na marginesie deregulacji zawodów napiszę o innym obliczu biurokracji - może też Autor skorzysta, bo to chyba wdzięczny temat na felieton.
OdpowiedzUsuńOstatnio studiowałem taryfę niejakich Przewozów Regionalnych - chciałem się dowiedzieć ile mam zapłacić za planowaną wycieczkę z rowerami i czeredką oraz jaki papier trzeba pokazać kierpociowi, żeby się nie rzucał. Drodzy Państwo, włos mi się zjeżył na głowie! Ile tam jest różnych rodzajów ulg na różne pociągi i potrzebnych do ich otrzymania papierów - legitymacja posła, senatora, służbowa wszelakich formacji typu policyjnego, żołnierza zawodowego, rencisty, emeryta, przedszkolna (wiedzieliście że jest coś takiego???), szkolna, studencka, inwalidy takiego albo siakiego, legitymacja cywilnej niewidomej ofiary działań wojennych (sic!), służbowa legitymacja nauczyciela zwykłego lub akademickiego, legitymacja osoby represjonnowanej (sic!), Karta Polaka (to dopiero kuriozum, znajdźcie sobie!); a i to nie wszystko: zaświadczenia wszelakie wydane przez organ taki czy owaki począwszy od dyrektorki przedszkola a na ministrze skończywszy, zaświadczenia wydane przez wymienione z nazwy urzędy czy organizacje typu związki zawodowe albo stowarzyszenia emerytów, rencistów czy inwalidów takich czy innych; orzeczenia lekarskie o stanie zdrowia albo wypisy z tychże (zgroza!) i Bóg wie co jeszcze.
Najlepsze, że kolejarze sami sobie tego nie wymyślili (chociaż zdolne są bestie w uprzykrzaniu życia zbędną biurokracją) - to są wszystko przepisy w randze USTAWY!!!!
Tu jest link, kto ma słabe nerwy, niech nie czyta:
http://przewozyregionalne.pl/img_in//Tabela2011ulg.pdf
Nie wiem jak wy, ale ja na słowo "legitymacja" automatycznie dopowiadam sobie "partyjna" - i budzą się we mnie złe skojarzenia. A tu całe bizancjum legitymacyjne, o którym nie miałem zielonego pojęcia i żyłem sobie w błogiej nieświadomości... Z całej tej lektury uzyskałem tyle, że podniosłem sobie ciśnienie, a dowiedziałem się że:
- Najstarsza córa potrzebuje legitymację szkolną. Luzik.
- Średni potrzebuje zaświadczenie od dyrektorki przedszkola! Cholera.
- Młody potrzebuje "dokument stwierdzający wiek". Jakiż to papier ma trzylatek? Paszport mam mu wyrobić, żeby darmo się ciuchcią przejechał? Czy akt urodzenia mam targać?
KICHAM NA TO. Zapłacę 100% wedle kilometrówki i niech się w łokieć pocałują. Co zresztą w normalnym kraju zrobiłbym bez zastanawiania się, czy jakaś ulga się należy. Co najwyżej kasjerka sama by zniżkę z uśmiechem zaproponowała - i nikt by nie sprawdzał żadnych legitymacji!
A nie jest jeszcze czasem tak, że najmłodsi oprócz dokumentu stwierdzającego wiek muszą mieć jeszcze bilet ze 100%-ową ulgą, czyli blankiet z nabitą kwotą 0,00 zł? Bo też takie kuriozum obiło mi się kiedyś o uszy... :D
UsuńOwszem, tak. Trzeba mieć bilet za zero złotych, pod groźbą kary za brak biletu. Ale już nie chciałem przedłużać.
UsuńSwoją drogą, może by tak zrobić polski odpowiednik tego:
http://images.teamsugar.com/files/upl1/10/104165/40_2008/zero-dollar.jpg
i wręczyć kasjerce?
BTW: http://dlamnieciekawe.blox.pl/resource/ZeroZlotych.jpg
UsuńDzięki, pulsar! Jak znajdę kolorową drukarkę to sobie strzelę :-)
UsuńA dziś stojąc do pracy - bo z jazdą nie miało to wiele wspólnego, miałem ochotę spałować tych wszystkich taksiarzy zgodnie z radą wielce nam umiłowanego Bolka.
OdpowiedzUsuń