czwartek, 4 kwietnia 2013

Rycerze nie rosną na drzewach

Amerykanie ostatnio wpadli na niedorzeczny pomysł, by kobiety służyły na froncie w czasie wojny. Ja oczywiście rozumiem walkę o równouprawnienie, ale to mógł wymyślić tylko jakiś cham, który kobiety na oczy nie widział i kobiet nienawidzi. Albo feministka, czyli żeńska forma chama, który nienawidzi kobiet.

Nie jest tak, że w wojsku zupełnie nie ma miejsca dla kobiet, bo jest - w szpitalach polowych jako sanitariuszki (któż nie pamięta Małgorzaty Houlihan "Gorące Wargi" z serialu M*A*S*H o wojnie w Korei?), a dzisiaj to może nawet i "chirurżki", w sztabie na stanowiskach logistycznych i administracyjnych, czy też jako artystki występujące dla żołnierzy ku pokrzepieniu ich serc. Ale, na litość boską, nie na froncie. Kobiety na froncie mają żaden, a w najlepszym przypadku prawie żaden, wpływ na wynik potyczki. Ale nawet jeśli ten wpływ jest prawie żaden, to nie jest on wart kosztów, które ze sobą niesie, o czym za chwilę.

Poza tym nie potrafię sobie wyobrazić dowódcy, który wydziera się na przestraszoną kobietę, by chwyciła ten cholerny karabin i wylazła z okopu na wroga. Tym bardziej nie potrafię sobie go wyobrazić wyjmującego pistolet i strzelającego jej w głowę, gdy ta sparaliżowana strachem jego rozkazu nie wykona, a przecież jest to jedyna słuszna kara za odmówienie wykonania rozkazu na froncie (pardón - potrafię sobie takiego dowódcę wyobrazić, jeśli jest to feministka. Ale, proszę mi wierzyć, jeśli dojdzie do tego, że feministki będą dowodzić w armii, to będziemy mieli zupełnie inny i tysiąckroć gorszy problem i nawet wolę o tym nie myśleć).

Mężczyzna nie mógłby tego zrobić. Mężczyzna nie ma prawa zasłaniać się kobietą, nie ma prawa na nią się wydzierać. I oczywiście nie ma prawa jej uderzyć, nawet kwiatkiem - o czym wie każdy od małego chłopca. Żołnierz ma być rycerzem. Kobiety są święte i właśnie po to mężczyźni giną na froncie, żeby one były bezpieczne i szczęśliwe.

Wracam do wspomnianych kosztów. Otóż kobieta walcząca na froncie to ogromne marnotrawstwo. Ona zaniedbuje swoją inną, dużo ważniejszą dla ojczyzny i narodu rolę, niż jej służba w wojsku. Jest nią macierzyństwo. Żołnierze na drzewach nie rosną. Oczywiście można dziś do boju posłać wszystkich zdrowych mężczyzn i wszystkie zdrowe kobiety i wojnę wygrać. Tylko kto będzie bronił kraju za lat dwadzieścia?

Ludzie, którzy myślą krótkowzrocznie, a takie właśnie myślenie dominuje dzisiaj, widzą najbliższy konflikt. Nie widzą tego, że za dwadzieścia, pięćdziesiąt, sto lat też przez świat będą przetaczały się wojny. To jest proces, który trwa. Kiedy mężczyźni walczą na froncie, kobiety rodzą i wychowują na patriotów chłopców, którzy będą walczyć za ojczyznę w przyszłości. I to jest rola dużo ważniejsza. Kobieta, która rodzi dwóch zdrowych chłopców czyni dla narodu dwa razy więcej, niż jej mąż poświęcający swoje życie na froncie.

Równouprawnienie polega dziś na tym, by z kobiet zrobić "gorszych mężczyzn". Ja protestuję. Ja wolę żyć w świecie wspaniałych mężczyzn i wspaniałych kobiet a nie w świecie lepszych i gorszych mężczyzn.

21 komentarzy:

  1. Ogólnie to się zgadzam. Zwrócę jednak uwagę, że w jednym miejscu przegiąłeś:
    "wyjmującego pistolet i strzelającego jej w głowę, gdy ta sparaliżowana strachem jego rozkazu nie wykona" - takie zwyczaje to chyba tylko w Armii Czerwonej gdzie enkawudzista strzelał z tyłu do żołnierzy którzy wykazywali za mało entuzjazmu. W normalnej armii o ile tylko nie strzela do swoich to żołnierza czeka raczej sąd polowy. Który co prawda często może karać ostro np. karą rozstrzelania, ale jednak jest to jakiś w miarę obiektywny sąd.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja bym tu kobiet nie dyskryminował. Ja służyłem w wojsku, kiedy był jeszcze obowiązkowy pobór i z tego co pamiętam, to większość z tych co służyli (w tym ja), na żaden front się nie nadawała. To byli sami faceci. Nie mam wątpliwości, że jest masa kobiet, które po przeszkoleniu nadawałyby się lepiej. Są zawody, które powinni wykonywać tylko mężczyźni, albo tylko kobiety, ale nie jest to zawód żołnierza.

    Andrzej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, kiedy był obowiązkowy pobór. To nie jest miarodajny punkt pomiarowy.

      Skoro Ty (i inni mężczyźni) po owej "służbie", jak sam piszesz, do niczego się nie nadawałeś, to skąd wniosek, że kobiety by się nadawały?

      Pobór w PRLu (i PRLu bis) nie był elementem obrony kraju, ale narzędziem represji wobec obywateli i ich indoktrynacji. Uprzedzając nieco kontrargumenty: należy rozróżnić powszechny pobór od powszechnej mobilizacji w razie wojny - to są zupełnie różne sprawy.

      Zawód żołnierza nie jest jednolity. Są przeróżne funkcje w siłach zbrojnych - do niektórych kobiety się świetnie nadają, ale nie jest to bezpośrednia walka.

      Usuń
  3. Trudno powiedzieć, czy było to narzędzie represji. Był to na pewno bardzo nieefektywny sposób zapewnienia państwu bezpieczeństwa. Istniał on z resztą zarówno w państwach komunistycznych, demokracjach jak i monarchiach absolutnych. Chyba nie wszędzie chodziło o indoktrynację, no nie? Wojsko po prostu nie powinno być z poboru, a sprawa płci jest sprawą drugorzędną. Służyć i walczyć powinni tylko ci, którzy chcą i mają ku temu fizyczne i psychiczne predyspozycje.

    Nie ulega wątpliwości, że jesteśmy od nich silniejsi, ale Ty użyłeś argumentu że "nie potrafisz sobie wyobrazić dowódcy, który wydziera się na przestraszoną kobietę, by chwyciła ten cholerny karabin", a tu ważna jest wyłącznie siła psychiczna w której przewagi nie mamy żadnej. Ja bym nigdy nie strzelił do człowieka, którego widzę pierwszy raz w życiu i którego nie znam, natomiast znam kobiety, które gdyby dostałyby taki rozkaz, to by nie miały żadnego oporu.

    Wojsko po za tym to głównie życie w koszarach. Tam jeżeli twój przełożony, który ma nad tobą władzę niemal absolutną, wydziera się na ciebie nazywając: gnidą, bydlakiem itd i robi to 50 razy dziennie karząc dotkliwie nawet za okazanie niezadowolenia, to przetrwasz to tylko jeżeli masz odpowiednio mocną psychikę. I tu także nie mamy tu nad kobietami żadnej przewagi.

    Andrzej

    ps
    Wczoraj wieczorem latałem po kanałach i natrafiłem na G.I. Jane http://www.filmweb.pl/film/G.I.+Jane-1997-54 Przypadek?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Wojsko po za tym to głównie życie w koszarach." W czasie pokoju tak.

      Usuń
    2. Historycznie rzecz biorąc, pobór, czyli przymus służby w wojsku (nie wici, nie pospolite ruszenie) miał początkowo funkcję zapewnienia obrony, ale miał na celu TAKŻE represję, zastraszenie ludności (zazwyczaj najniższego stanu). Wjeżdżała ekipa do wioski i wyłuskiwała młodych mężczyzn, którzy nie byli dość sprytni, żeby zawczasu uciec do lasu... Takie wojsko było na ogół mało warte, słabo wyposażone i wyszkolone, praktycznie utrzymywanie go w czasie pokoju niewiele lepszego dawało żołnierza niż powszechna mobilizacja w czasie wojny, kiedy w sytuacji masowego konfliktu po prostu nie ma wyjścia, bierze się wszystkich jak leci, uzbraja w co jest pod ręką i na szybko doszkala.

      Stosowano też (np. za cara) pobór ściśle w celu represji politycznej, żeby osłabić podbite narody, czy doraźnie zapobiec rozruchom, powstaniom itp.

      W późnym PRLu wojsko poborowe już się prawie kompletnie zdegradowało, szkolenie poborowych było prawie żadne, tylko siedzenie w koszarach, palenie petów i chlanie wódy. Pobór był już niemal wyłącznie represją, stosowaną także w nasileniu wobec pewnych grup społecznych (np. księża, inteligencja), a szkoleniem wojskowym tylko w szczątkowym wymiarze. Dodajmy jeszcze działalność "słynnych" oficerów politycznych...

      Twoje stwierdzenie, że "wojsko to głównie życie w koszarach" - celowo bądź nie - doskonale oddaje istotę rzeczy, jeśli chodzi o sens poboru wówczas. Owi wojacy właśnie bez sensu siedzieli przede wszystkim w koszarach, "zabawiali się" z młodszymi kolegami, chlali i nic konkretnego nie robili - oprócz niewiele dających, bardziej mających na celu represję niż wyrabianie tężyzny fizycznej, "ćwiczeń", czy bezsensownych "wykładów" o przeddzidziu zadzidzia.

      W czasie pokoju normalne wojsko nie powinno "siedzieć" tylko szkolić się - efektywnie. Konkretne wykłady teoretyczne, realne ćwiczenia na poligonie czy strzelnicy z użyciem prawdziwego sprzętu i uzbrojenia, manewry, misje wojskowe i tak dalej - im więcej tym lepiej. No, ale to kosztuje konkretne pieniądze i wymaga zaangażowania.

      Usuń
    3. To "szkolenie" w okresie PRLu doświadczyłem na własnej skórze. Faktycznie było dużo chlania (raczej nie wódki bo droga) i znęcania się nad młodszą falą. Jednak przede wszystkim byliśmy darmową siłą roboczą. Wiesz jaki to skarb posiadać 300 tysięcy młodych i zdrowych, a przede wszystkim darmowych pracowników fizycznych? Przez cały pobyt w wojsku 10 razy częściej miałem w ręku łopatę niż AK.


      I co do siedzenia w koszarach dzisiaj, to szczęśliwie od 3 pokoleń żadnej wojny nie mieliśmy i żadna też się nie kroi. Niech siedzą w koszarach, niech się szkolą (misje zagraniczne traktować jako element szkolenia) i niech to robią ci, którzy mają ku temu predyspozycje bez względu na płeć. Takie zdanie wyrobiłem sobie podczas pobytu w wojsku (20 miesięcy), ale rozumie, że można mieć inne.

      "czy bezsensownych "wykładów" o przeddzidziu zadzidzia." Górka jest to nierówność terenu w sposób wypukły. Aż mi się łezka w oku zakręciła.:)

      Andrzej

      Usuń
  4. Tu także chodzi o bezpieczeństwo innych żolnierzy. Może znalazłaby się kobiety, która prztrzymałaby mordercze szkolenie np. SEALS, ale byłby to wyjątki. Niewpełni sprawny członek oddziału naraża zycie swoje i swoich kolegów.
    Druga sprawa to kobiety-żółnierze schwytane do niewoli. Tutaj, Staszku, nie marwiłbym się o zarzucone macierzyństwo. Każda wracałabydo domu w ciąży.
    Jeśli taki los szxykują kobietom amerykańscy liberalowie, to jeszcze więcej kobiet powinno na nich głosować.

    OdpowiedzUsuń
  5. Po pierwsze - PRAWDZIWY mężczyzna wolałby nie tylko uderzyć kobietę, ale nawet porządnie ją sprać, gdyby ta zagroziła czyjemuś życiu czy zdrowiu.

    Po drugie - od kiedy to kobiety, które nie zostałyby żołnierkami, musiałyby rodzić dzieci? A jeśli już - to wychowywać je na patriotów??? nielogiczne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze - tylko kiedy ta kobieta BEZPOŚREDNIO zagraża czyjemuś życiu i zdrowiu. W podanym przykładzie, nawet jeśli to zagrożenie istnieje, nie jest ono bezpośrednie.

      Po drugie - nadinterpretowujesz. W tekście nie ma ani słowa o tym, że "kobiety, które nie zostałyby żołnierkami, musiałyby rodzić dzieci".

      Na koniec, skoro już powołujesz się na logikę, to postaram się pomóc Ci zrozumieć problem stosując tylko logikę, jeśli zechcesz chwilkę porozmawiać i odpowiedzieć na pytanie:

      Jaki jest logiczny powód, dla którego kobieta miałaby iść do wojska, by walczyć na froncie (bo tekst jest o walce na froncie, nie o słóżbie w wojsku w ogóle)?

      Usuń
    2. PRZYPUSZCZAM, że istnieją kobiety, które sprawdziłyby się w walce. To może wykazać szkolenie. Nadajesz się - jesteś przyjęta. Nie nadajesz się? To won. Zupełnie jak z facetami.

      Czepiłam się tekstu o rodzeniu dzieci, ponieważ Autor zakłada, że jest to alternatywa dla służby wojskowej. A tak nie jest.

      Usuń
    3. 1. To ja zapytam inaczej: Jaki jest logiczny POWÓD, dla którego kobieta miałaby iść do wojska, by walczyć na froncie?

      To, że ktoś w czymś się sprawdzi, nie jest powodem do robienia tego. Ja świetnie sprawdziłbym się jako bileter w teatrze, ale to nie jest dla mnie żaden powód, by rozważać taką karierę.

      2. Nie bardzo wiem, czy używasz słowa "alternatywa" w sensie logicznym, czy w sensie potocznym (alternatywa wykluczająca). Czy mogłabyś rozwinąć tę myśl?

      Usuń
    4. @ Anonimowy

      Jeśli chodzi Ci o to, dlaczego kobieta miałaby c h c i e ć iść do wojska - to nie wiem. Jedne idą na sprzątaczki, drugie na nauczycielki, jeszcze inne - na prostytutki. Jeśli chcesz i nadajesz się - to co za problem???

      Autor pisze, że kobieta ma ważniejszą rzecz od walki na froncie: rodzenie dzieci. Czyli uważa NAJWIDOCZNIEJ, że jest to wybór albo-albo.

      Usuń
    5. 1. Jeżeli kobieta nadaje się na front, to tym samym ma kwalifikacje do wykonywania wielu innych (o ile nie wszystkich) zawodów fizycznych. Lżejszych i dużo bezpieczniejszych. Zatem, jak również zauważyłaś, nie jest prosto odpowiedzieć na pytanie, dlaczego kobieta w takiej sytuacji miałaby wybrać front, z którego - bądźmy realistami - szanse jej powrotu są nikłe.

      2. Jest to wybór albo-albo. Trudno mi wyobrazić sobie kobietę w zaawansowanej ciąży, biegnącą z karabinem i dziesiątkami kilogramów ekwipunku na plecach. Nie słyszałem też o przyfrontowych przedszkolach polowych.

      Usuń
    6. @ Anonimowy

      Nie zgrywaj się. Napisałam wyraźnie: jeśli kobieta CHCE. Jakim prawem chcesz jej czegoś zakazywać? W imię "kodeks honorowego"? Sorry, ja inaczej pojmuję honor.

      Nie, to nie jest wybór albo-albo. Nie-żołnierka nie musi rodzić dzieci. Nic więc nie tracimy na tym, że czynimy niektóre z pań żołnierkami.

      Usuń
    7. 1. Nikt nie zakazuje chcieć. Ale wojsko to nie jest miejsce na robienie tego co się chce. Dowódca krzyczy "do ataku!", a mnie się akurat nie chce atakować, więc nie atakuję. Tak armia nie działa.

      2. Właśnie dlatego prosiłem o uściślenie. Pisząc "albo-albo" mówisz o alternatywie w rozumieniu potocznym (alternatywa wykluczająca). Pisząc o tym, że kobieta może jednocześnie nie mieć dzieci i nie być żołnierką piszesz o alternatywie w sensie logicznym. Ale wówczas popełniasz błąd pisząc "Autor zakłada, że jest to alternatywa dla służby wojskowej.", bo w żadnym miejscu autor nie czyni podobnego założenia.

      Usuń
  6. Biologia to biologia. Gyby natura chciala, żeby kobiety walczyły, to dałaby im mięśnie i testosteron. Kobieta, lub jakikolwiek inny żołnierz, który np. nie ma siły wynieść rannego kolegii czy nieść przez 30 km kilkadziesiąt kilogramów sprzętu jest zagrożeniem dla misji i dla życia innych.l I nieważne czy bezpośrednim, czy pośrednim. Efekt ten sam. Kobiety mogą chcieć lub nie chcieć walczyć w pierwszej linii i co z tego? Nie nadają się. Równouprawnienie, czy zdrowy rozsądek?

    Ja nie mowię, że kobiety miałyby rodzić dzieci, ja mówię, że schwytane kobiety na wojnie są gwałcone. Po paru takich gwałtach pomysł amerykański ugryzie pomysłodawców w d...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na serio uważasz, że to jest naturalne. że 20-30-latkowie mordują się nawzajem i to pomimo iż się nawet nie znają? Nie ma nic mniej naturalnego od wojen, a to czy uczestniczą w niej kobiety lub nie, jest sprawą trzeciorzędną.

      Andrzej

      Usuń
    2. OK, w 1939 trzeba było poddać sie od razu, albo wysłać kobiety na front.
      Ja nie twierdzę, że to jest naturalne (nie użyłem takiego stwierdzenia), chociaż naturalne właściwie jest. Zgodne z naturą, choć niekoniecznie z kulturą. Zabijanie, walka o terytorium są jak najbardziej naturalnymi zachowaniami. To cywilizacja i kultura dąży do rugowania takich zachowań. Jako człowiek współczesny wolałbym, żeby wojen nie było. Ale są.
      Nawiasem mówiąc zabijanie znajomych i nieznajomych ma taki sam wymiar etyczny.

      Usuń
    3. "OK, w 1939 trzeba było poddać sie od razu, albo wysłać kobiety na front."

      Nie, tylko silny kraj nie powinien napadać na słabszy w celu celu jego złupienia. Wśród zwierząt napadanie na słabszych i bezbronnym jest naturalnie, ale czy wśród ludzi też? Ja tak nie uważam. bo gdybym tak uważał. to bym też przyzwolił na napadanie na staruszki, aby i zabierać torebki.

      Andrzej

      Usuń
    4. Andrzeju, ja mam takie powiedzonko: "podział na naturalne i sztuczne jest sztuczny".

      Tak naprawdę przymiotnik "naturalny" jest na tyle mętny znaczeniowo i na tyle nacechowany emocjonalnie, że nie da się go używać w dyskusji.

      Czy naturalne dla człowieka jest zabijanie? Zależy od definicji "naturalności". Człowiek pierwotny zabijał innych ludzi. Człowiek współczesny czyni to samo. Robi to może z innych pobudek i w inny sposób, ale wydaje się to stałą cechą gatunku. Czy więc nie należałoby uznać ją za "naturalną"? A może naturalną cechą człowieka jest postępowanie wbrew swojej naturze? to przecież nonsens.

      Z drugiej strony, od zawsze w ludzkiej kulturze był zakaz "nie zabijaj", tylko kwantyfikatory do niego przykładane były różne...

      Usuń