niedziela, 29 stycznia 2012

Nie każdy musi

W komentarzach do mojego wpisu na temat edukacji, ~B bardzo słusznie zauważa:

Człowiek światły, to człowiek o wszechstronnej wiedzy, oczytany i dzięki doświadczeniu płynącemu z obeznania w wielu dziedzinach - rozsądny.

I ja całkowicie się zgadzam z tą opinią. Tak, to jest światły człowiek. ~B najwyraźniej mnie nie zrozumiał. W moim artykule nie próbuję przekonywać, że człowiek światły nie musi być mądry, rozsądny, czy oczytany. Twierdzę natomiast, że nie każdy musi być światłym człowiekiem. W przeciwnym razie dlaczego mielibyśmy mówić "światły"? - wystarczyłoby powiedzieć "człowiek".

Nie każdy ma chęć, zdolności, czy warunki, aby zostać światłym człowiekiem. Nie każdy będzie Humanistą (piszę wielką literą, by odróżnić od dzisiejszej, wypaczonej definicji, że "humanista" to ten, który nie rozumie arytmetyki). Obecnie niemal wszyscy dorośli Polacy przeszli przez obowiązkową edukację, przez "homo sapiensy" i "tlenki wodoru". Ale czy można powiedzieć o nich, że wszyscy są światłymi ludźmi? Oczywiście, że nie, wystarczy się rozejrzeć, bo

Choć rzeźbienie w gównie nie jest rzeczą nową,
Niewdzięczny materiał jest to wyjątkowo.

Wiem, że ~B jest człowiekiem światłym, o czym świadczy sam fakt, że trafił na ten blog. Dlaczego trafił? Bo szukał w Internecie czegoś więcej  niż taniej rozrywki. Interesują go opinie innych, nawet te odbiegające bardzo od "słusznego" nurtu, zabiera udział w dyskusji. I chwała takim ludziom - ciekawym i poszukującym.

Czy dostał adres do mojej strony od nauczyciela w czasie lekcji? Wątpię. Wierzę, że sam znalazł. Podobnie każdy rozsądny człowiek potrafi znaleźć to, co go interesuje - w bibliotece, w Sieci, a nawet w telewizji.

Najważniejszym czynnikiem w kształtowaniu umysłu i osobowości człowieka jest rodzina. Szkoła odgrywa tu rolę marginalną i bardzo dobrze. Jeśli rodzice, czy rodzeństwo nie rozwiną w dziecku ciekawości do świata i życia, nie nauczą go poszukiwać odpowiedzi i kwestionować tego co słyszy, to szkoła ich nie wyręczy. Szkoła uczy "wiedzieć" a nie "rozumieć". Wiedzę można przyswoić bardzo szybko i równie szybko zapomnieć. Ale jak się coś zrozumie - to się nie zapomni.

Sam uważam się za światłego człowieka, a i większość osób, z którymi się zadaję podpada pod tę kategorię. Ale przytłaczająca większość ludzi nie ma tego czegoś w sobie. Nie potrafią pewnych rzeczy zrozumieć, albo ich one nie interesują. I próba mechanicznego wklepania im do głów orogenezy alpejskiej jest tylko stratą czasu i dla nich, bo w tym czasie mogliby zrobić coś pożytecznego i dla nauczyciela, który w tym czasie mógłby nauczać kogoś, kto chce się nauczyć, a przede wszystkim gigantycznym marnotrawstwem pieniędzy.

~B zapewne się zgodzi, że nie ma sensu uczyć na siłę beznogiego kalekę grać w futbol, czy ślepego malować. Nie wolno im też oczywiście tego bronić, jeśli chcą. Dlaczego więc zmuszać do nauki pewnych rzeczy, kogoś, komu one do życia są całkowicie zbędne. Owszem, z naszego punktu widzenia są bardzo ciekawe, warto o nich rozważać, rozmawiać i wiedzieć. Ale ktoś inny ma prawo uważać inaczej.

Tego co w życiu jest niezbędne nauczy się i tak poza szkołą. Program szkolny, jak zauważył Pulsar, nie obejmuje wymiany żarówki. Szkoła nie uczy jak się golić, kupić bilet na pociąg, trzepać dywany, czy prowadzić samochód. Większości niezbędnych umiejętności człowiek uczy się od ojca, matki, rodzeństwa, córki sąsiadów lub na prywatnych kursach.

A jeśli ktoś jest głodny wiedzy, to też sobie poradzi. Czy ktoś z czytelników wierzy, że moje poglądy wyniosłem ze szkoły publicznej? Że o szkodliwości rozrostu biurokracji uczył mnie urzędnik państwowy? Nie - do tego doszedłem sam, czytając książki spoza listy lektur obowiązkowych, czy rozmawiając z innymi światłymi ludźmi. Wszystko to, co publikuję na blogu jest efektem tego, że kwestionowałem to, czego uczono mnie w szkole. Czy to mnie czyni "idiotą, który nie umie się podpisać"?

Bardzo się cieszę, że są jeszcze światli ludzie, ciekawi i poszukujący - bo z nimi można porozmawiać na prawie każdy temat i dojść do czegoś interesującego. Rozmowa z kimś, uczonym na siłę do niczego nie prowadzi. Tam nie działają argumenty, tylko "nauczyłem się tak, więc tak jest - zdania nie zmienię". Więc wolę, żeby ci, którzy nie mają w sobie potrzeby wiedzy, zajęli się tym, co potrafią - niech budują domy, szyją spodnie, wymieniają żarówki, czy naprawiają samochody, zamiast tracić czas na sonety Szekspira, czy budowę skrzeli. Przynajmniej łatwiej Nam będzie poznać, z kim warto porozmawiać.

42 komentarze:

  1. Całkowicie się nie zgadzam. Cały proces obowiązkowego kształcenia wszystkich dzieci wg. jednolitego programu ma swój głęboki cel i jest działaniem doskonale przemyślanym. Proces ten służy ogłupieniu dzieci i ich odzwyczajeniu od myślenia oraz utrwaleniu przekonania, że myślenie jest nieopłacalne. Najlepiej to osiągnąć wymagając pamięciowego opanowania dużych objętościowo i absolutnie niepotrzebnych informacji każdorazowo karząc dotkliwie za jakąkolwiek próbę poddania w wartościowość celowości takiego postępowania.
    Najlepszym dowodem na to jest wprowadzenie jednolitych testów egzaminacyjnych sprawdzanych wg. identycznych standardów. Przekaz jest jasny. Spróbuj coś wymyślić a nie zdasz i co powiedzą na to twoi rodzice. Nie myśl bo narobisz im kłopotów i przykrości.

    Cel (oduczenie samodzielnego myślenia) jest wstrętny a w dłuższym okresie doprowadzi do zaniku naszej cywilizacji. Trzeba jednak przyznać, że nie istnieje lepszy i szybszy sposób aby założony cel osiągnąć.
    Jeśli chcemy aby było lepiej trzeba krzyczeć, że cel jest zły a nie że złe są stosowane metody.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. " wymagając pamięciowego opanowania dużych objętościowo i absolutnie niepotrzebnych "
      tu się nie zgodzę. Gdyż byłby to plus polegający na ćwiczeniu przez dziecko pamięci. A nawet tego nie ma.

      Usuń
  2. Im więcej dowiaduję się nt. ustroju w Polsce tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że żądzi nami obca agentura.

    OdpowiedzUsuń
  3. samo istnienie szkół jest czymś bardzo dobrym. Złem jest kiepska jakość nauczania i beznadziejny niekiedy program. Ale nie oszukujmy się, lepsze nawet to niż ttoalny analfabetyzm. Zamiast więc burzyć - zmieniajmy! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kira, postaraj się, żeby za Twoimi wypowiedziami szły w parze lub wężykiem argumenty. Co jest dobrego w istnieniu szkół? A po co programy nauczania? Dlaczego lepszy jest taki stan rzeczy niż analfabetyzm? A kto powiedział, że analfabeta nie może być dobrym rzemieślnikiem? Rozejrzyj się dookoła ile jest wtórnych analfabetów, których 'wykształciła' współczesna oświata.

    OdpowiedzUsuń
  5. @ Kira
    Masz całkowitą rację, tak samo, jak w poniższym zdaniu:

    Samo istnienie restauracji jest też czymś bardzo dobrym, złem jest kiepska jakość potraw i ubogi jadłospis, ale to i tak lepsze niż powszechny głód.

    Ale we wpisie chodzi chyba o coś innego. O to, żeby państwo nie zabraniało mi wybierać co chcę jeść. Jeden lubi egzotyczne potrawy i codziennie zjeść coś innego, a inny jest pasjonatem pierogów i nie ma ochoty jeść nic poza nimi. A ktoś jeszcze inny może jeść tylko kiełki i to mu wystarczy.

    A jak mama dobrze gotuje, to niech sobie je w domu, a minister nie musi zaglądać jej do garnka.

    Oczywiście, że analfabetyzm jest zły, ale ktoś może uważać inaczej i należy mu pozwolić być analfabetą, tak jak każdy powinien mieć prawo do jedzenia codziennie hamburgerów i zagryzania kostką smalcu, albo do żywienia się tylko torfem (podobno są i tacy).

    To że my uważamy, że jest to złe i nie chcemy tego dla naszych dzieci, nie daje nam prawa, do wychowywania na siłę cudzych dzieci po swojemu.

    Michał

    OdpowiedzUsuń
  6. @En
    Umowa ustna jest w wielu wypadkach niewystarczającą formą zapieczętowania zgody dwóch stron. Np kupno ziemi, mieszkania etc. Dla analfabety nie tylko literki, ale również liczby są bardzo obce. 50000 czy 500000 to jeden pies.

    Dlatego w społeczeństwie analfabetów nie umiejący czytać i pisać (a biorąc pod uwagę mechanizmy i ambicje niższej warstwy społecznej ta grupa by systematycznie rosła) ustosunkowanie relacji międzyludzkich dobrowolnymi umowami traci sens.

    W takim wypadkach rodzi się problem gwaranta, który poświadczałby brzmienie i sens umowy analfabecie (niby spoko, mogą być prywatne agencje) oraz związane z tym mechanizmy państwa (urzędnicy/ publiczna telewizja/ radio nie wiem co? ) które zajmowałyby się problemem dostarczania oficjalnych pism urzędowych oraz z drugiej strony (choć niekoniecznie) prawo/sądy i rzecznicy pomagający oszukanym ludziom.

    pozdrawiam
    Kage

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w teorii od tego jest NOTARIUSZ.
      ale k..a tylko w teorii.

      Usuń
    2. Notariusz nie może się za Ciebie podpisać :) On tylko oficjalnie potwierdza zaistnienie pewnej umowy dla wiadomości państwa.

      Usuń
    3. Panowie, bardzo bohatersko rozmawiacie o problemach nie istniejących w normalnym systemie. W normalnym świecie umowa ustna jest wiążąca. "U mnie słowo droższe od pieniędzy"

      Oczywiście, teraz trudno sobie to wyobrazić "Jak to? kupić dom bez podpisu?" Ale to jest normazlna sprawa. Dajesz pieniądze i masz. A jak się boisz, że zostaniesz oszukany, to wezwij na świadka sąsiada, albo dzielnicowego i oni mogą potwierdzić i podpisać, że umowa została zawarta.

      Usuń
    4. Tak mój dziadek przejechał się z pożyczaniem szlachcicowi. Pożyczył, niedługo potem przyszła wojna, potem komuniści odebrali szlachcicowi majątek ( i nie miał jak oddać dziadku). Wyemigrował. Gdy przyszła nasza IIIRP żyjący spadkobiercy domagają się zwrotu majątku od państwa. A moja rodzina nie ma jak zabiegać o zwrot pożyczki- no bo na jakiej podstawie?

      To są Twoje ustne umowy. Jak sąsiadowi i dzielnicowemu ktoś zapłaci i nikt nie puści pary z ust to jak masz dochodzić swojej sprawiedliwości? Utopijna głupota.

      pozdrawiam
      Kage

      Usuń
    5. @upup:
      Kiedyś wołano "Bóg Honor Ojczyzna",
      dziś wołają "Śmierć Kutas Zniszczenie".
      Ktoś nawet na jakiś demotywatorach ładnie napisał "co autor miał na myśli"

      Usuń
  7. Bzdura Kage,
    Sam zauważasz, że analfabetyzm jest zjawiskiem niekorzystnym. Oczywiście, że zaraz po likwidacji przymusowej edukacji, być może, że liczba analfabetów urośnie (co i tak jest wątpliwe biorąc po uwagę istnienie Internetu), ale jak tylko analfabeci zorientują się, że stan taki dla nich jest niekorzystny, sami pozapisują się na kursy.
    Dzisiaj łatwiej jest przetrwać bez prawa jazdy, niż nie umiejąc pisać, a mimo to ludzie dobrowolnie sami wydają pieniądze na kursy i egzaminy.

    Ale nawet jeśli miałbyś rację to co z tego? Jak ktoś jest analfabetą, to jest to wyłącznie jego problem, a nie "problem społeczny". I to w jego interesie jest się zabrać za siebie i nauczyć, a nie innych, którzy obecnie pod przymusem płacą za jego naukę.

    Dobrze jest umieć czytać, ale dobrze jest też mieć komputer - czy w związku z tym mamy się pod przymusem w podatkach składać na komputery dla ludzi, którzy ich nie mają?

    SM

    OdpowiedzUsuń
  8. Szanowna En, jako relatywistka moralna przyznaję Ci rację. To były tylko moje prywatne opinie, których nie śmiem nikomu narzucać. W końcu KAŻDY z nas ma jedynie swoją OPINIĘ odnośnie tego, co jest dobre, a co złe, prawda? Tym samym chciałabym zauważyć, że faktycznie, nie potrzebne są szkoły, analfabetyzm jest OK i w ogóle wszystko jest OK.

    A to, że ja sobie ZAŁOŻYŁAM, iż pewne rzeczy są lepsze niż inne (np. umiejętność czytania od jej braku, uczciwa prawa od złodziejstwa, bycie zdrowym od bycia chorym) absolutnie nie oznacza, że chcę Ci swoją opinię narzucać. Ja ją tylko grzecznie wyrażam! :) I Ty też możesz ją przecież wyrazić. ;)

    A oto moje subiektywne zdanie:

    Z mojego subiektywnego punktu widzenia programy nauczania w szkołach ponadpodstawowych nie są wiele warte, między innymi dlatego, że napchają młodym ludziom mnóstwa niepotrzebnych informacji. A przecież w wieku 15-tu lat wypadałoby zacząć przygotowywać się do przyszłego dorosłego życia. Ja jestem na etapie szukania sobie szkoły zawodowej pomimo leciwego wieku. Wszystko dlatego, że w szkole uczono mnie rzeczy niespecjalnie przydatnych.

    Aleee... ale gdybym w ogóle nie chodziło do szkoły, to byłabym w jakiś sposób upośledzona. To nie były całkiem stracone lata. Jakoś się tą wiedzą troszkę nasiąkło i CZASEM się przydaje, np. gdy rozumiem jakieś zjawisko, przypominam sobie dane o jakimś kraju...

    Co nie znaczy, że obecny system edukacji mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  9. Panowie, tak naprawdę rzecz się rozchodzi przede wszystkim o uprawnienia państwa w stosunku do cudzych dzieci. Czy szczepić? Czy wychowywać? Czy uczyć? Etc... No i zawsze można powiedzieć: "Wara, urzędasy! Moje dziecko, ja będę decydować o WSZYSTKIM!" Ale ja mam jednak wątpliwości, czy naprawdę rodzice powinni móc ograniczać dziecku dostęp do wszelkiej nauki. Nie oszukujmy się, w wieku 7-miu lat niekoniecznie ujawniają się już nasze talenty, obecna szkoła nie promuje wyjątkowości, oryginalności, twórczości, etc. Ale myślę, że prawdziwie zdolnemu człowiekowi nie zaszkodzi poznać podstawy. Potem można rozwinąć skrzydła, pokazać "faka" nauczycielom wyrobnikom, olać szkołę. Ale jej totalny brak, zero edukacji, odcięcie od podstaw mogą skutkować niezdolnością do późniejszego rozwinięcia skrzydeł.

    OdpowiedzUsuń
  10. Przepraszam, ucięło mi część wypowiedzi: "w wieku 7-miu lat niekoniecznie ujawniają się już nasze talenty" ----> I tu powinno być: "...możliwości intelektualne i potrzeby. Co prawda...

    I dalej normalnie: "...obecna szkoła nie promuje wyjątkowości, oryginalności, twórczości, etc."

    OdpowiedzUsuń
  11. @Kira: Musisz w każdej wypowiedzi uczepiać się tych "prywatnych opinii"? To chyba jasne, że każdy z wypowiadających się dzieli się jedynie swoimi poglądami na dany temat. Twoje czepianie się tego zagadnienia zakrawa już o paranoję. Ponadto nikogo nie zwalnia ten fakt od argumentacji, próby wyjaśnienia dlaczego ma takie zdanie a nie inne.

    Odniosę się do Twojej wcześniejszej wypowiedzi: jako że znaczna większość Polaków nie jest analfabetami - w sensie dosłownym - nauka czytania i pisania, a także podstaw arytmetyki nie wymaga pójścia do szkoły. Nawet w patologicznej rodzinie rodzic prawdopodobnie nauczyłby swoje dzieci tych podstawowych umiejętności, choćby po to, by mógł je wysłać do sklepu po wódkę.

    Również uważam, że rodzice POWINNI zapewnić dzieciom podstawową edukację, ale to ich decyzja i ich dzieci. Ja natomiast zadbam o swoje. I niech mi minister spróbuje powiedzieć, że wie lepiej co dla nich dobre to zatłukę.

    OdpowiedzUsuń
  12. @SM:
    Mylisz się :) Po zniesieniu przymusu liczba analfabetów magicznie nie wskoczy na jakiś poziom by maleć. Raczej będzie systematycznie rosnąć.
    Było też tak, że ludzie analfabetyzmu nie uznawali za problem: patrz do początków XXw. No i jak się to skończyło? Rewolucja i socjalizm. Czemu tym razem miałoby być inaczej?

    Poza tym na nic zda się komputer bez umiejętności czytania i pisania. Eksperyment: na swoim komputerze zainstaluj inny system operacyjny niż dotychczas i zmień mu język na rosyjski (a jeżeli go znasz to na węgierski czy chiński). Poużywaj go sobie przez miesiąc i bez posługiwania się innym językiem w pozdobywaj wiedzę.

    Pozdrawiam
    Kage

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zjawiska niekorzytstne zanikają. Gdyby tak nie było, ludzie zimą chodziliby w szortach i podkoszulkach. Tak nie jest, bo każdy kto tego spróbował się, rychło się zorientował, że jest mu zimno i choruje.

      Podobnie jest z analfabetyzmem. Nawet jek ktoś uzna, że umiejętność czytania jest mu zbędna, to albo będzie sobie świetnie z tym radził udowadniając tym samym, że ma rację, albo po krótkim czasie zorientuje się, że lepiej by mu było, gdyby umiał i jeśli będzie miał choć trochę oleju w głowie, to się nauczy.

      A to, że dzisiaj bez podpisu nie kupi się domu, samochodu, to jest przerost biurokracji wynikający właśnie z założenia, że każdy potrafi się podpisać. Kiedyś analfabetyzm był zjawiskiem bardzo powszechnym, a ludzie mieli gdzie mieszkać i czym się poruszać.

      SM

      Usuń
  13. Pulsarze, piszę o opiniach, bo jeśli wychodzimy z różnych założeń, to nijak się nie zgodzimy. A czasem właśnie tak bywa, np. zwolennik absolutnej władzy rodzicielskiej i państwa minimum zaczyna polemizować ze zwolennikiem wszechmocnego państwa, które wychowuje dzieci w większym stopniu niż rodzice... ;)

    No ale tak od siebie to Ci napiszę, że też mam większe zaufanie do rodziców niż do państwa. Ba, do państwa to ja nie mam prawie żadnego zaufania. ;) Niemniej piszę o regułach, jakie powinny rządzić naszym życiem. Nauka pisania i czytania to absolutne minimum. A czy stać nas na to, by zadowalać się minimum? Owszem, można być świetnym rzemieślnikiem, który ledwo potrafi się podpisać; nikt nie ma prawa tego nikomu zabraniać. Ale dlaczego nie dać dzieciom szansy na poznanie większego zakresu informacji?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ale dlaczego nie dać dzieciom szansy na poznanie większego zakresu informacji?" Masz rację.

      Ale nikt tu nie chce odbierać szansy - nikt nie ma zamiaru zabraniać chodzić do szkoły, czy uczyć się. My chcemy zlikwidować przymus.

      SM

      Usuń
  14. Ale bajanie... :D

    Najpierw obniżmy może przymus edukacji do lat 15, przywracając 8-letnią podstawówkę i prywatyzując wszystkie szkoły wyższe, co? Bo podejrzewam, że nawet do takiego postulatu ciężko będzie przekonać wielu ludzi.

    Potem się zobaczy, jaki efekt to przyniesie i czy w następstwie tego dobrym pomysłem byłaby całkowita prywatyzacja podstawówek. Już w dotychczasowym budżecie wydatki na oświatę to kwota odpowiadająca składkom do UE oraz odsetkom od długu publicznego. Więc może to jest jednak pilniejszy problem, a nie szokowe pozbawianie dzieciaków szansy na poznanie tego, co ich interesuje i w czym mogą być dobrzy? A pełna informacja jest podstawą modelu rynku doskonałego, tak tylko przypominam. Ewolucja, nie rewolucja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałem już wyżej - likwidacja przymusu nie jest równoznaczna z odebraniem szansy! Czy ktoś proponuje wprowadzić zakaz nauczania? Nie.

      A argument z "przekonywaniem ludzi" nie ma nic do rzeczy. Tak samo jak nie przekonasz ludzi, że lepiej będzie jak sami odłożą na emeryturę, bez "pomocy" ZUS. Nie sprowadzajmy dyskusji do tego, do czego można ich przekonać, a do czego nie, bo prędko się okaże, że najlepiej zostawić wszystko bez zmian, a wszystkie nasze dyskusje są bezcelowe.

      A powolne zmiany do niczego nie doprowadzą. Jeśli tylko zredukuje się obowiązek nauki do 15 r.ż., ale nadal pozostawi się ją w rękach państwa, to wówczas nadliczbowych nauczycieli ze szkół średnich przeniesie się do podstawówek w ramach walki z bezrobociem. Zamiast 30 h dziennie będą pracowali 20, za tę samą pensję oczywiście.

      Efekt będzie taki, że państwo nadal będzie zdzierać z Ciebie tyle samo pieniędzy, bo im nie chodzi o dobro naszych dzieci, tylko o pieniądze i oni już zadbają o to, żeby nie byli stratni. A Ty będziesz musiał dodatkowo zapłacić, jeśli będziesz chciał, by Twoje dziecko miało średnie lub wyższe wykształcenie.

      Oczywistym jest, że natychmiast ludzie zaczną wołać o powrót do obecnej sytuacji i tyle będzie z tej Twojej "ewolucji".

      Takie zmiany należy wprowadzać od razu - inaczej będziemy robić jeden krok w przód i dwa kroki wstecz.

      SM

      Usuń
    2. "Zamiast 30 h dziennie będą pracowali 20, za tę samą pensję oczywiście."
      Wystarczy, że będą uczyć w mniejszych klasach, zamiast zamykać szkoły - i już będzie lepiej dla samych dzieci.

      "Takie zmiany należy wprowadzać od razu - inaczej będziemy robić jeden krok w przód i dwa kroki wstecz."
      Wtedy to Cię ludzie rozniosą na strzępy i wywiozą na taczkach.

      Usuń
    3. Naiwny jesteś, jeśli wierzysz, że biurokraci, w tym nauczyciele, działają racjonalnie lub w trosce o dobro dzieci. Na Twój pomysł odpowiedzą:

      "Bez sensu! przecież czterdziestoosobowe klasy świetnie się sprawdzają. Mamy pracować dłużej tylko dlatego, że rodzicom się ubzdurało, że chcą mniejszych klas?"

      Takich decyzji nie można zostawiać samym zainteresowanym. Bo oni chcą pracować jak najmniej, za jak najwyższe świadczenia.

      Przecież większość nauczycieli naprawdę wierzy, że ich praca jest cięższa niż górnika i bardziej stresująca niż strażaka.

      SM

      Usuń
    4. To nie jest tak, że państwowe NIGDY nie jest dobre, a prywatne ZAWSZE. Wszędzie są lenie i wszędzie ludzie z pasją. Sęk w tym, że u prywaciarza bardziej promowani będą ci drudzy. I tu się zgodzę.

      Zgodzę się również, że obecnie nauczyciele są bardziej biurokratami niż uczycielami. I wiem to nie z teorii, bo znam osobiście takie osoby.

      Ale nie wiem, skąd Ci przyszło do głowy, że chcą pracować obarczeni taką papierologię w 40-osobowych klasach. LOL. :D Przecież łatwiej uczy się w mniejszych klasach, bo nie trzeba chociażby tak wysilać głosu...

      I na razie jest to konkretny pomysł, jak oprócz reszty społeczeństwa pozyskać także tych pogardzanych przez Ciebie najwidoczniej (i także strajkujących, fakt) "urzędników". Jak dojdzie do skutku prywatyzacja szkół ponadpodstawowych, to wtedy będę gdybał, co dalej. Doprowadźmy wpierw choć do tego.

      A - i gardzę rewolucjonistami. Także tymi kontr. Bo nie zastanawiają się przeważnie nad skutkami swoich działań. Jednostka jest wtedy całkowicie podległa danej idei i w ogóle się wobec niej nie liczy. Przecież teoria jest nieomylna i nie może zawieść, nie? A że ludzie nie są teorią, bo postępują często nieracjonalnie? I że ten bunt może wymknąć się w trakcie spoza kontroli. Who cares?

      Usuń
    5. Pawelooss, piszesz bardzo rozsądnie i dojrzale. Popieram: zamiast bawić się w rewolucję, postawmy na stopniowe zmiany. Społeczeństwa nie można rzucać na głęboką wodę.

      Usuń
    6. Pawelooss,
      Jesteś w błędzie. Ewolucja to proces, w którym lepsze rozwiązania i praktyki wypierają gorsze. W momencie, kiedy wszystko jest jednakowe - jednakowy program nauczania, jednakowe szkoły, jednakowi nauczyciele - żadna ewolucja nie może mieć miejsca. Ciągłe równanie w dół powoduje skutek dokładnie odwrotny od ewolucji.

      Zmiany, które chcemy wprowadzić to powrót do normalności. Oczywiście po dekadach tresury socjalistycznej mogą one się wydawać rewolucyjne, ale są one niezbędne, by zadziałały mechanizmy ewolucyjne. One działają tylko tam, gdzie mamy do czynienia z konkurencją.

      I doprawdy - dwadzieścia godzin w czterdziestoosobowej klasie a trzydzieści w mniejszej - Ty myślisz, że nauczyciel wybierze drugie rozwiązanie? Być może jacyś nieliczni pasjonaci, ale nie miej złudzeń - większość wybiera karierę nauczyciela dla krótkich godzin, niskiej odpowiedzialności i długich wakacji, a nie dla dobra cudzych dzieci.

      SM

      Usuń
    7. SM, nauczyciele są, jacy są, ale to nie jest łatwa i przyjemna praca. A te krótkie godziny to chyba jakiś dowcip. Nauczyciel ma tyle roboty po godzinach - i przy przygotowywaniu się na lekcję, i przy durnych papierkach - że i tak pensje są za to śmiesznie niskie. Ja byłam nauczycielką (anglika) przez jakiś czas; odeszłam, bo nie znosiłam uczyć dzieci. Ale nawet gdybym lubiła, to i tak uważałabym to za strasznie męczącą pracę. I odpowiedzialną - przynajmniej obecnie, kiedy trzeba upilnować stada bachorów. I jeszcze znosić fochy rodziców i dyrekcji.

      Usuń
    8. "I doprawdy - dwadzieścia godzin w czterdziestoosobowej klasie a trzydzieści w mniejszej - Ty myślisz, że nauczyciel wybierze drugie rozwiązanie?"
      Ale skąd w ogóle takie propozycje? Już teraz jest zbyt dużo nauczycieli, a zbyt mało uczniów, by utrzymać dotychczasowy kołchoźniany model klasy 30-osobowej. Stąd to nerwowe zamykanie i scalanie szkół.

      Wystarczyłoby zaproponować, że tworzymy klasy 20-osobowe, upraszczamy minimalne wymagania edukacyjne (tak by w późniejszych klasach dyrektorzy podstawówek mogli wprowadzić trochę materiału własnego) i już byłoby TROCHĘ lepiej.

      "długich wakacji"
      To trzeba było pójść na belfra, jak Cię to tak strasznie drażni. ;) A co mają robić w ferie? Okna myć i remontować? Choć o nie żart, bo powoli wypływają już takie pomysły ministerstwa... OMG.

      "Nauczyciel ma tyle roboty po godzinach - i przy przygotowywaniu się na lekcję, i przy durnych papierkach - że i tak pensje są za to śmiesznie niskie."
      Exactly. Trzeba znać jakiegoś nauczyciela, by mieć ogląd w tym temacie. W szkołach został nadal PRL, kołchoz, biurokracja i układy. I wiele młodych pasjonatów podpisałoby się pod reformami, by to zmienić i zliberalizować zasiedziałe szkolnictwo.

      Krok po kroku. Byle stanowczo do celu.

      Usuń
  15. Kira, w płytkiej wodzie nikt nie nauczy się pływać.

    SM

    OdpowiedzUsuń
  16. @Kira: Pawelooss pisze nie bardzo rozsądnie i dojrzale. Sugeruje, zupełnie bezpodstawnie, pogardę kolegi SM do nauczycieli oraz sam okazuje pogardę nam - rewolucjonistom. Choć osobiście też jestem fanem ewolucji, takiej, jaką opisał wyżej SM.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "fanem ewolucji"
      "rewolucjonistom"
      To co w końcu? ;)

      Po prostu wystarczyła mi lektura "Przedwiośnia", by zobaczyć jak piękna idea wyznawana przez całe rzesze ludzi z dobrymi intencjami zamienia się w piekło na ziemi.

      Nie chciałbym nikim gardzić, ale na pewno nie podoba mi się to dyktatorskie podejście "na siłę". Jak ludzie nie są przekonani, to żaden dyktator długo nie pociągnie. Chyba że będzie urzeczywistniał państwo terroru. Trzeba wpierw edukować ludzi. Zadanie niewdzięczne, bo merdia zewsząd mówią co innego, ale cóż innego pozostaje robić? Staszek pisze świetnego bloga i montuje doskonałe filmy, ja staram się rozmawiać z ludźmi. Różnie to wychodzi, ale czasem przekonam kogoś, by choć tym razem nie wybierał między PO a PiS, bo to jedno a to samo, tylko zastanowił się, jakie powinny być prawdziwe reformy.

      Sami wolnościowcy powinni też częściej myśleć, jak realnie wprowadzać takie zmiany. Przecież wystarczy lekko zahaczyć o górników, pielęgniarki, lekarzy czy próbować przepchnąć niepopularne (i fundamentalnie złe, by nie było niedomówień) ACTA, by oburzeni zaczęli protestować. I co wtedy?

      Nawet Pinochet czy Tatcher mieli jednak to poparcie w społeczeństwie, zanim zabrali się do takich spraw. Choć ja jestem republikaninem i wolałbym, by była to świadoma decyzja ludzi, że tak będzie lepiej. No nic, trzeba niestrudzenie pracować od podstaw. Pozytywizm. +Narodowa myśl wolnościowa.

      PS: A SM nie zaprzeczył akurat mojej sugestii, że nauczycieli ma w takim samym głębokim poważaniu jak innych urzędasów. ;)

      Usuń
  17. @SM:
    "Zmiany, które chcemy wprowadzić to powrót do normalności."

    Wyrzućmy telefony, komputery, telewizory i wróćmy na naturalne łono natury jedząc korzonki i uprawiając zielarstwo zamiast nowoczesnej medycyny. Sprzedajmy samochody i kupmy konie a zamiast zakupów w hipermarketach produkujmy i handlujmy na własną rękę. Nie używajmy antykoncepcji i miejmy po 10-cioro (albo i więcej) dzieci. Wierzmy w to, że świat został stworzony w 7 dni przez boga i ma mniej niż 10000 lat.
    Wróćmy do normalności! Tak jak było kiedyś! Wtedy świat był o wiele lepszy i bardziej przyjazny człowiekowi! Był NORMALNY, bo teraz to jest zaprawdę jakiś popi******** twór postsocjalistyczny.
    :)
    Rewolucja, rewolucją- naszego kraju inaczej pchnąć się do przodu nie da. Jednak wprowadzanie anarchii i co za tym idzie chaosu (bo tym się kończy gwałtowna i całkowita zmiana zasad) to już głupota.

    pgt

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mylisz konserwatywny liberalizm z anarchoprymitywizmem.

      Usuń
    2. "Sarkazm", mówi Ci to coś?

      Usuń
    3. Sarkazm sarkazmem - podkreśliłeś nim swój stosunek do idei, o której dyskutowali przedmówcy. Ale sam fakt, że go użyłeś, nie zmienia nic. Twoja argumentacja pozostaje błędna niezależnie od tego, w jakiej formie ją zawrzesz.
      Obawiam się, że z naszej dwójki to Ty masz większe problemy ze zrozumieniem pojęcia sarkazmu.
      Tak jak i innych pojęć. W ostatnim akapicie piszesz o rewolucji. Pozwól, że wyjaśnię Ci, co ona oznacza. Za Wikipedią: "Rewolucja - znacząca zmiana, która zazwyczaj zachodzi w stosunkowo krótkim okresie."
      W pierwszym zdaniu stwierdzasz, że to jedyny sposób, a w drugim - że to co proponujesz to głupota.
      Przy okazji wtrącasz też pojęcie anarchii. Znów popełniając błąd. Sugerujesz, że wszystkie nagłe, stanowcze zmiany zawsze prowadzą do anarchii. Tymczasem rewolucja to często coś bardzo dobrego, pożądanego przez społeczeństwo (jak w coraz większym stopniu mamy obecnie w Polsce) i trzeba by było naprawdę beznadziejnych nowych rządzących, żeby mogła się ziścić Twoja wizja.
      I tak dalej...

      Usuń
    4. Człowieku- sarkazm to sarkazm. SM mówi coś o "powrocie do normalności"- toż to jakiś dziwny twór o którym można porozmawiać co to jest ta normalność, kiedy ona była, czy to naprawdę jest POWRÓT czy tylko częściowe zachowanie "tradycji".
      Nie wiem na jakiej podstawie tak nadinterpretujesz to co napisałem, jednak wyprowadzę Cię z błędu:

      1. Rewolucja pozostawiająca pustkę w miejsce zasad prowadzi do (chociażby chwilowego) chaosu. Nasz naród nie jest dojrzały i nagłe popuszczenie mu wszystkich uzd i podstawienie leseferyzmu może doprowadzić do anarchii.
      2. Rewolucja często jest pożądana przez społeczeństwo (które w większości słusznie klasyfikuje jako idiotów), ale nie nazwałbym jej "bardzo dobrym" z zasady. Wręcz przeciwnie. Zwykle robi przysłowiowy burdel.
      3. Rewolucja po wywróceniu starego ładu może stworzyć nowy. Zwykle tak bywało i zwykle jej przebieg można streścić "chcieliśmy dobrze a wyszło jak zawsze"
      4. "trzeba by było naprawdę beznadziejnych nowych rządzących" To jakie silne wodzowskie autorytety proponujesz na złapanie za mordę narodu? Kto według Ciebie nie będzie aż tak beznadziejny by poprowadzić rewolucję i jej nie spieprzyć.

      To co mówię to pogodzenie się z rzeczywistością (że Polska bez rewolucji nie zjedzie z tej drogi ku przepaści) i nadzieja, że może jednak ta rewolucja się uda (choć jestem sceptyczny)

      pgt

      Usuń
  18. "Zasada wszystko albo nic" to dość dziecinne stanowisko. Kroczki trzeba stawiać pewne i stanowcze. Nieprzemyślane (no bo w teorii tak powinno być) fikanie może się skończyć tym, że wdepniemy w g.
    A jak już napisał Pawelooss- bez poparcia społeczeństwa to nawet sejmu nie zlikwidujecie- nie mówiąc o głębszych reformach. No chyba, że wprowadzamy stan wojenny, wyciągamy wojsko na ulicę i przeprowadzamy nasze reformacyjne rewolucje w bunkrach i na siłę robiąc w kraju dyktaturę.

    OdpowiedzUsuń
  19. Wcale niezły pomysł.

    OdpowiedzUsuń