sobota, 28 stycznia 2012

Widokówki od starego Żyda

Pod wpisem an temat "bezpłatnych" świadczeń nieoczekiwanie zawiązała się dyskusja na temat patentów i praw autorskich - prawdopodobnie jako wynik gorączki ACTA. Padło w niej kilka istotnych kwestii, do których też mam kilka groszy do dorzucenia. Niniejszym odpowiadam więc na pytanie anonimowego komentatora, który temat poruszył.

Nie chcę wypowiadać się na temat samego ACTA, bo go nie znam. Po kilku stronach lektury nie mogłem już wytrzymać tego bełkotu wieśniaka, który udaje profesora.

Oczywiście patenty są potrzebne. Wynalazek jest dziełem czyjejś pracy, za którą oczywiście, o ile wynalazek jest dobry i potrzebny, należy się nagroda. Nagrodą tą jest wyłączność praw do tego wynalazku, a zatem i na zarabianie na nim. A skąd wiadomo, że jest dobry i potrzebny? Właśnie dlatego, że zarabia.

Część wynalazków powstaje przypadkiem, część z pasji, a spora część dla zysku. Gdyby nie patent postęp techniczny byłby wolniejszy o tę trzecią grupę i sporą część pierwszej, która bez zachęty nigdy nie ujrzy światła dziennego. Zatem istnienie patentu stymuluje ten postęp. Motywuje do pracy, bo jak już wpadnę na jakiś pomysł - to chcę być pierwszym, bo tylko pierwszy zarobi.

Z drugiej strony niepotrzebne przeciąganie trwania patentu też nie jest dobre. Nie chcę się wdawać w dyskusję, czy okres ochrony patentu powinien trwać pięć, siedem, jedenaście czy piętnaście lat. Na pewno nie kilkadziesiąt. Okolice dekady, a nawet trochę krócej, wydają się bardzo rozsądnym okresem, z kilku przyczyn.

Po pierwsze człowiek z głową na karku, a wynalazca na ogół taka posiada, w dziesięć lat jest w stanie na dobrym pomyśle dorobić się bardzo przyzwoitych pieniędzy. Po drugie, wynalazca, który ma patent na dwadzieścia pięć lat rozleniwia się - po co ma pracować nad czymś nowym, skoro ciągle świetnie żyje ze starego?. Jeśli zaś patent trwa dziesięć lat, to ma te dziesięć lat, by wymyślić coś nowego, co mu zapewni utrzymanie przez następną dekadę. Po trzecie zbyt długa ochrona hamuje rozwój, bo jeśli profesor Ciekawski ma patent na elektryczność, którym nie chce się dzielić, a docent Doświadczalski wymyśli jak ją zastosować do oświetlenia, to przez następne ćwierć wieku ludzie używają lamp naftowych, nie wiedząc nawet, że można inaczej, a w tym czasie inny wynalazca, który mógłby wymyślić przenośną latarkę umrze ze starości. Postęp który mógłby dokonać się w ciągu kilkudziesięciu lat ciągnie się wiekami.

Kategorycznie nie zgadzam się z Kirą, gdy pisze:
Praw autorskich nie trzeba znosić całkowicie. Ale nie powinno być tak, że ktoś wymyśli formułę leku i ją opatentuje.

Oczywiście jej podejście jest bardzo szlachetne i wynika zapewne z najpiękniejszych pobudek, ale jest bardzo krótkowzroczne. Kira widzi tutaj wynalazcę, jego wynaleziony już lek i chorego. Jeśli chory za ten lek nie zapłaci bardzo wysokiej ceny to umrze. I to jest oczywiste, bo to widać. Ale wiele wynalazków medycznych powstaje właśnie dlatego, że można na nich zarobić i wiele z nich w ogóle by nie powstało, gdyby istniał zakaz patentowania leków. I tego Kira nie widzi. Ma rację, że dziesięć lat czekania na tani lek nie jest "pikusiem". Ale dużo lepiej jest mieć dziś drogi lek, a za dziesięć lat tani i powszechny, niż czekać nie wiadomo jak długo, aż ktoś szlachetny wpadnie na podobny pomysł i rozda go za darmo. Dużo lepiej, gdy przez dziesięć lat lek uratuje stu bogaczy, a po wygaśnięciu patentu tysiące ludzi rocznie, niż gdyby go w ogóle nie było.

Ci, którzy pracują nad lekiem z czystej potrzeby pomocy innym i bezinteresownie, i tak udostępnią go za minimalne wynagrodzenie, czy będą mogli go opatentować, czy nie. Ci, którzy robią to dla pieniędzy, pozbawieni możliwości zarobienia, zaczną zamiast tego produkować perfumy, albo środki na prusaki, bo konkurowanie w pracy nad lekiem na raka przestanie się opłacać. Więc lepiej będzie, jeśli pozostawimy im prawo wyboru.

Ponadto, jeśli ktoś wynajduje skuteczne lekarstwo na ciężką chorobę, to zasługuje na nagrodę, bo nie zapominajmy, że on jest tym dobrym - to choroba zabija, a nie on, czy jego patent.

Uważam, że podobnie powinno być z wszelkimi prawami autorskimi, również dotyczącymi artystów, czy informatyków. Tutaj tym bardziej nie ma potrzeby wieloletniej ochrony. Z przebojów muzycznych, czy filmów, które dziś są hitami kasowymi, za dziesięć lat będziemy pamiętać tylko garstkę. Pojawią się nowi wykonawcy, nowi artyści, nowe efekty specjalne - nie będzie zbyt wielkiego popytu na "piratowanie" dzisiejszej twórczości, a tym bardziej na jej zakup. Podobnie z programami komputerowymi - czy ktoś jeszcze dziś używa oprogramowania sprzed 2002 roku? Ja jeszcze mam wprawdzie Windows XP, ale jeśli miałbym sobie dziś coś nielegalnie instalować, to i tak poszedłbym w "Siódemkę".

Skończonym idiotyzmem zaś jest ściganie piractwa z urzędu. Producenci często nie tylko biorą piractwo pod uwagę w swojej działalności, ale także odnoszą na nim korzyści, dzięki zwiększonej popularności swojego produktu. Jak Kage słusznie zauważył, wiele osób, zanim kupi płytę z muzyką, lubi sobie pobrać kilka pirackich próbek. Przy obecnych cenach albumów młodzieży, a więc bardzo ważnej grupy z punktu widzenia przemysłu fonograficznego, nie stać na kupowanie płyt bez ich "sprawdzenia". Oni, jeśli coś kupują, to muszą mieć pewność, że to dobry wydatek. A producent odbije sobie to na koncercie, gadżetach, albo jak młodzież ta zacznie pracować i będzie miała pieniądze. Sam obecnie kupuję dużo albumów, które słuchałem jako nastolatek z lewych kaset kupionych na "Stadionie". Gdyby piractwa nie było, to wprawdzie twórcy nie byliby okradani, ale prawdopodobnie zarabialiby dużo mniej.

Podobnie jest z programami komputerowymi. Młodzież uczy się pracować często na piratach. Na wiele programów można zakupić tańszą licencję do nauki, ale to też często nie są pieniądze na kieszeń studenta. Ja na swoich studiach pracowałem w programie do kreślenia AutoCAD. W szkole mieliśmy może tuzin stanowisk z licencją - absolutnie za mało do potrzeb. Każdy z nas miał więc w domu pirata.. Czy zaszkodziliśmy firmie AutoDesk? Nie.

Gdybyśmy nie mieli piratów i tak nikt by nie kupił licencji, bo była potwornie droga, nawet ta dla studentów. Najwyżej pracowalibyśmy na jakimś starym polskim "zamienniku", ładowanym z dyskietki 5¼", albo kreślili wszystko ręcznie. AutoDesk i tak nie zarobiłaby na nas ani grosza. Ale po jakimś czasie, studia skończyliśmy i na rynek trafiło kilkadziesiąt osób, które ktoś zatrudnił i dla których ten ktoś zakupił pełne licencje na program - oczywiście programu, który znają bardzo dobrze.

Podobnie jest z Microsoftem. Ktoś kto idzie dziś do pierwszej pracy ma w małym paluszku cały pakiet MS Office. Gdyby pan Gates był tak zaborczy, jak śp. pan Jobs, to większość małych i średnich firm pracowałaby na Linuksie i guzik by z tego miał. I jestem przekonany, że producenci software'u dobrze o tym wiedzą. Nie chwalą tego procederu głośno oczywiście, ale cieszą się, że istnieje.

Oczywiście powinna być możliwość wniesienia sprawy cywilnej przez posiadacza praw autorskich - każdy powinien móc samemu ocenić, czy mu się drobne piractwo opłaca, czy nie. Ale wydawanie pieniędzy podatników na ściganie z urzędu nastolatki która chce sobie powiększyć pupę w Photoshopie to marnotrawstwo i głupota. Zwłaszcza, że Adobe może wcale nie czuć się pokrzywdzoną.

Mój dziadek opowiedział mi piękną anegdotę. Przed wojną koło jego szkoły w Przemyślu stał sklepik prowadzony przez sędziwego Żyda. Zeszyty, ołówki, koperty - dzisiaj powiedzielibyśmy "papiernik". Mój dziadek często chadzał tam z kolegami po szkole. W rogu sklepu, niezbyt widocznym zza lady, stał stojak z różnymi widokówkami, bardzo pięknymi na tamte czasy, z różnymi miastami z całego świata. Chłopaki, jak to chłopaki - kiedy właściciel nie patrzył, podkradali mu te widokówki.

Po maturze, mój dziadek wybrał się do tego sklepu z butelką koniaku. Wręczył ją właścicielowi i opowiedział mu o tym podkradaniu, przeprosił, powiedział, że mu głupio. Żyd wyjął spod lady dwa kieliszki, nalał do nich trunku, podał jeden mojemu dziadkowi, uśmiechnął się szczerze i powiedział:

Panie Wiktorze, pan nadal myśli, że ja nic nie widziałem? Ja przecież specjalnie te widokówki wystawiam w tym rogu, żeby młodzież do mnie przychodziła.

Gdyby policja z urzędu ścigała wówczas "złodziei" widokówek, straciliby na tym i podatnicy, i chłopaki, i stary Żyd.

21 komentarzy:

  1. Bez patentów ludzie też dokonywali wielkich odkryć. Największych już dokonano moim zdaniem. Teraz jest trochę inaczej, bo kolejne odkrycia wymagają (zwykle) coraz większych nakładów finansowych jak i pracy. Może więc powinno być tak, że im więcej kosztowały badania, tym dłużej powinien obowiązywać patent? Takie rozwiązanie miałoby wiele wad, ale obawiam się, że idealnego rozwiązania nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pańska argumentacja o lekach jest nawet po części przekonująca. Po części - bo tego, co MOGŁOBY być, gdyby leki nie mogły być opatentowane lub mogły na bardzo, bardzo krótko, jeszcze nie wiemy.

    Sprawiedliwym wydaje się, że jak ktoś COŚ wymyśli, to na tym zarobi. Ale przepraszam bardzo, czy naprawdę chodzi o wymyślanie czegoś czy o przypięcie temu czemuś łatki "moje"? Pod zalinkowanym w poprzednim temacie artykułem (http://zielonewiadomosci.pl/aktualnosci/acta-i-patenty-na-zdrowie/#comment-1361) padły w jednym komentarzu takie słowa:

    "Co innego ochrona praw autorskich do unikalnych dzieł, co innego tępienie konkurencji która doszła własnym kosztem i inną drogą do podobnego efektu , ale nie miała pieniędzy by to opatentować. ACTA chroni te drugie sytuacje, tworzy konkurencję nierówną i niezależną od wkładu pracy, a zależną od wyścigu do urzędu patentowego. Przykładem patenty jakie duża korporacja informatyczna uzyskała na rozwiązanie opracowane przez niezależnych twórców Linuxa. Dostali patent na opracowanie , którego nie zrobili dlatego że twórca go nie opatentował przed nimi."

    I to jest jeden z powodów, dla których - moim skromnym zdaniem - towar taki jak lek nie powinien podlegać takiej ochronie jak dzieła artystyczne. Z drugiej strony, pański wywód ma sens i MÓGŁBY się ziścić. (Choć niekoniecznie.)


    Nie roszczę sobie prawa do zmieniania świata tam, gdzie nie jestem pewna, czy mam rację.

    OdpowiedzUsuń
  3. "tego, co MOGŁOBY być, gdyby leki nie mogły być opatentowane lub mogły na bardzo, bardzo krótko, jeszcze nie wiemy."

    I właśnie tutaj wkracza rozum i umiejętność myślenia abstrakcyjnego. Rozważając takie kwestie nie możemy ograniczać się do tego, co widać i co jesteśmy w stanie policzyć, bo wówczas niczym nie różnimy się od idiotów, którzy są przeciwni karze śmierci - bo widzą mordercę na szubienicy, ale nie widzą ludzi, którzy przeżyliby, gdyby morderca bał się szubienicy, czy jak ostatnio - widać ludzi z ciężkimi i drogimi chorobami ratowanymi przez NFZ, ale nie widać setek osób, które umierają na jakieś proste schorzenia, nie doczekawszy się zabiegu, czy wizyty u specjalisty.

    Na podstawie tego co widać, to i małpa potrafi wyciągnąć wnioski. Człowiek rozsądny musi potrafić myśleć poza tym.

    Prot

    OdpowiedzUsuń
  4. Panie Procie, nie wystarczy przeczytać. Trzeba jeszcze zrozumieć. Potem można komentować. Czy z mojego komentarza wynika, że tylko to, co "widzialne" powinno podlegać analizie? Ja tylko sugeruję, że teoria może się minąć z praktyką. Z pozoru logiczne wnioski nie muszą się wcale okazać prawdziwe, ponieważ:
    a) w praktyce dojdą jeszcze jakieś czynniki
    b) ludzie nie zawsze postępują logicznie, więc od gdybania do rzeczywistości droga daleka


    A co do kary śmierci - ja bym najpierw uzdrowiła samo sądownictwo, które pobłaża sprawcom, przez co ofiary muszą latami dochodzić sprawiedliwości. A prawica jak zwykle - z grubej rury...

    OdpowiedzUsuń
  5. patenty na software to bzdura. Najlepszy przykład wspomniany Linux, który jest niebo lepszy od Windowsa. Ten drugi trzyma się tylko dlatego, że M$ podpisuje umowy ze szkołami/państwami itp. A jednak .. da się na Linuxie zarobić. Jego darmowość nakręca support, firmy szkoleniowe, powstają urządzenia z wbudowanym systemem itp.

    ludzie piszą książki nawet gdy wiedzą, że ktoś to może skopiować. Kopiowanie mamy w genach.

    OdpowiedzUsuń
  6. .. Jeszcze jedno.. czym jest wynalazek w ogóle ? Syntezą rzeczy już istniejących lub odkryciem istniejącego. A zatem kasa należy się naturze/Bogu etc. Jeśli ktoś nie chce odkrywać za darmo, albo koniecznie nie chce się dzielić - to jest jego sprawa - jego WOLNOŚĆ - niech sobie wynajduje dla siebie w piwnicy albo na pustyni. Ok. może będziemy mieli o 100 leków mniej , a może nie - tego się nie da policzyć co by było gdyby. Nawet jeśli zostanie jak jest - to co złego w tym co jest ? W państwie normalnym tj. bez socjalizmu człowiek MUSI coś robić aby żyć. Jeśli będziemy w 100% wyrobnikami i nie będzie postępu, to właściwie co z tego ?

    Tyle, że jakoś w historii świata okazywało się, że znajdywali się ludzie, którzy "tworzyli" z samej chęci tworzenia. Mało tego byli tacy, którzy im płacili za to ... świat dał radę bez patentów i miał się lepiej niż teraz !!

    OdpowiedzUsuń
  7. "Może więc powinno być tak, że im więcej kosztowały badania, tym dłużej powinien obowiązywać patent?"
    Wtedy znaleźliby się tacy, którzy zawyżaliby te koszta, by w przyszłości mieć większy zysk.

    Ciekawym pomysłem, na który się kiedyś natknąłem, jest oparcie patentów na zasadzie podobnej do podatku katastralnego. Czyli wynalazca sam deklarowałby na początku spodziewaną wartość swojej innowacji, a za jej ochronę wnosiłby odpowiednią opłatę. Początkowo byłby to symboliczny procent, który w późniejszych latach (gdy inwestycja powinna już przynosić zyski), rósłby geometrycznie. Oczywiście jednocześnie powinna istnieć możliwość wykupu takiego patentu za kwotę wyższą niż zdeklarowana. W takiej sytuacji wynalazca również nie traciłby, ponieważ dostałby od razu więcej, niż sam zamierzał zarobić.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Kira:"Po części - bo tego, co MOGŁOBY być, gdyby leki nie mogły być opatentowane lub mogły na bardzo, bardzo krótko, jeszcze nie wiemy."
    Polecam wywód Instytutu Misesa:
    >> http://mises.pl/blog/2012/01/25/boldrin-levine-czy-monopol-intelektualny-przyczynia-sie-do-wzrostu-innowacyjnosci/
    Założeniem tego artykułu było udowodnienie, iż patenty przeszkadzają w nieskrępowanym rozwoju technologicznym całego społeczeństwa. I taki panuje w nim duch. I z takim nastawieniem też do niego podchodziłem. Srodze się jednak rozczarowałem, bo z przedstawionych danych historycznych nie wynika żadna z tez (ani potwierdzająca, ani obalająca), więc wszystkie konkluzje na nich bazujące są dość mętne.

    Swoim prostym chłopskim rozumkiem wysnułem jednak ogólne przesłanie, które wydaje się wyłaniać z tych wszystkich analiz i tabelek: ochrona patentowa na samym początku potrafi wywołać znaczny impuls innowacyjności, ale gdy jest nierozsądnie przedłużana, staje się bronią obosieczną (bo działy R&D muszą wtedy często kupować "patenty od patentów", by w ogóle ruszyć palcem w bucie).

    Zdjęcie takiej ochrony daje podobny efekt (wzrost innowacyjności), tylko że on jest już tylko chwilowy. Dlaczego? Myślę, że z "szaf i szuflad" wychodzą wtedy te projekty, które oczekiwały tam na zakończenie okresu ochronnego innych patentów, na których bazowały. W dłuższym okresie czasu natomiast znów niezbyt opłacalne stają się jakieś dłuższe i ryzykowne badania, dlatego obserwuje się wówczas niejako "inne rozłożenie akcentów badawczych" i powrót do nieskomplikowanych dziedzin (chociażby przytoczonego: przetwarzania żywności). Bardziej zaawansowany przemysł ucieka natomiast do krajów, w których takie przywileje są chronione.

    Dlatego w dzisiejszym świecie usunięcie wszelkich patentów może okazać się zwykłym strzałem w stopę, bo wtedy cały hi-tech zabierze swoje zabawki i przeniesie się do dowolnego sąsiedniego państwa, które przyniesie mu większe zyski. A my będziemy mogli sobie nadal bez skrępowania wymyślać nowe metody "przetwarzania żywności" czy inne "przepisy na babeczki". ;)

    ___
    >> http://www.wykop.pl/link/1019403/czy-monopol-intelektualny-wplywa-na-innowacyjnosc/
    Mimo to polecam zapoznać się z zalikowanym naukowym operacowaniem. Podchodząc do jego czytania byłem przeciwnikiem jakichkolwiek form przywilejów tzw. "własności intelektualnej", ale po przeczytaniu (mimo iż ewidentną intencją autora było utwierdzenie mnie w tym stanowisku) stałem się zwolennikiem ich zachowania, ale przy jednoczesnej modernizacji (głównie powrocie do kilku lat funkcjonowania tego monopolu zamiast kilkudziesięciu jak obecnie).

    Przynajmniej są tutaj jakieś konkrety historyczne, a nie analizowania "co by było, gdyby" lub "BYĆ MOŻE". A jeśli praktyka nie pokrywa się z wysublimowaną teoretyczną linią ideową libertarian, to należy w tym aspekcie z miejsca tę ideę olać ochoczo ciepłym moczo. ;) W końcu komuniści też mieli piękną ideę, ale nam powinno chodzić przecież o to, by nasze propozycje na poprawę sytuacje sprawdzały się realnie w praktycznym życiu, więc teoria ta nie może stać się nigdy celem, a jedynie pewnym środkiem do niego.

    PS: Sorry, nie potrafię krócej pisać, bo boję się, że inaczej mogłyby powstać jakieś niedopowiedzenia. Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. "Najlepszy przykład wspomniany Linux, który jest niebo lepszy od Windowsa. Ten drugi trzyma się tylko dlatego, że M$ podpisuje umowy ze szkołami/państwami itp."
    Nie widzę korelacji tego argumentu z przedstawioną hipotezą, że:
    "patenty na software to bzdura."
    To że urzędnicy czy szkoły używają konkretnego rozwiązania to wynik rozporządzeń konkretnych ministrów, a nie jakiejkolwiek działalności patentów.

    "ludzie piszą książki nawet gdy wiedzą, że ktoś to może skopiować. Kopiowanie mamy w genach."
    Ludzie kupują sobie samochody, nawet gdy zdają sobie sprawę, że pewnego dnia mogą wyjrzeć za okno i spostrzec, że ich autko już pod blokiem nie stoi.
    Ergo(???): kradzieże mamy we krwi.
    --- Wszelkie skojarzenia ze stereotypem Polaka w Niemczech są kompletnie przypadkowe. :)

    "Jeśli ktoś nie chce odkrywać za darmo, albo koniecznie nie chce się dzielić - to jest jego sprawa - jego WOLNOŚĆ - niech sobie wynajduje dla siebie w piwnicy albo na pustyni. Ok. może będziemy mieli o 100 leków mniej , a może nie - tego się nie da policzyć co by było gdyby."
    Tak mówi wyteoretyzowana idea. Praktyka wskazuje jednak na zupełnie co innego. (mises.pl) "Jak dowiedliśmy, społeczna wartość tych dóbr może rekompensować powstałe straty społeczne."
    I rekompensuje dużo szybszym rozwojem wszystkich gałęzi gospodarki. Gdyby każdy trzymał swój przepis w potrójnych sejfach, nie byłoby wymiany wiedzy i w konsekwencji może nie zastój, ale na pewno nie tak szybki rozwój jak w tej chwili.

    "Jeśli będziemy w 100% wyrobnikami i nie będzie postępu, to właściwie co z tego ?"
    To właściwie to z tego, że teraz pisałbyś sobie patykiem po piasku, zamiast na klawiaturze komputera podłączonego do globalnej pajęczyny. Patenty w IT jak się okazuje bardzo nakręciły tę dziedzinę, dzięki czemu po rewolucji przemysłowej całkiem szybko nastała rewolucja informacyjna.

    "świat dał radę bez patentów i miał się lepiej niż teraz !!"
    No akurat postęp technologiczny jako proces ciągły powoduje, że życie na świecie staje się z czasem coraz bardziej komfortowe.
    Kiedyś było lepiej? To powróćmy do anarchoprymitywizmu - toć taka piękna idea. :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Wiesz, Pawelooss, że na chwilę obecną nawet mnie przekonujesz. Ciągle jednak obstaję za zmianą obecnego prawa.

    OdpowiedzUsuń
  12. @pawelooss - patenty w IT akurat spowalniają postęp technologiczny (np. IPv4, historia IE - M$ wprowadzając własne rozwiązania blokował latami rozwój - mając największy udział w rynku). Nie "kiedyś było lepiej" tylko kiedyś świat rozwijał się bez patentów. Patenty zawsze będą spowalniały postęp bo z natury rzeczy od tego są - aby twórca miał czas zarobić na tym rozwiązaniu - ale on już nie ma interesu w tym aby tą ideę ulepszać - a nikt inny tego nie zrobi do wygaśnięcia patentu.

    Kradnąc pozbawiasz kogoś rzeczy materialnej - kopiując niczego mu nie zabierasz. Tu nie ma znaku równości ! Ludzie kopiowali przyrodę od powstania świata - podpatrując zwierzęta. Jedyni uczyli się od drugich.

    About szkół - jakby nie było patentów to podpłacanie urzędasów przez M$ nic by mu nie dało. Musiałby grać na supporcie, rozwoju a nie na "jedny słuszny". Poczytaj o manipulacjach przy standaryzowaniu OOXML.

    OdpowiedzUsuń
  13. @Kira. Każdy tu obstaje za zmianą obecnego prawa :) Nie każdy jednak uważa, że leseferyzm to dobre rozwiązanie na wszystko. (A propo drogich leków, znajdą się ludzie dla których i 10zł to będzie gigantyczny koszt)

    @Pawelooss, oddaję Ci pałeczkę w tej dyskusji. Ja już się nagadałem o IP ;) w poprzednim wpisie wyciągnąłem swoje argumenty. Jeżeli chciałbyś jeszcze odwołań do klasyków ASE to mogę Ci przesłać jeden tekst na e-mail. Ja swoje stanowisko oparłem na mojej prywatnej wiedzy i praktyce w R&D.

    @Anonim. Przeczytaj poprzednią dyskusję i powiedz mi za co i jak osądzić złodzieja mojej formuły.
    Co do tego, że świat kiedyś kręcił się bez patentów to serio uważasz to za jakikolwiek argument?

    @Staszek. Artykuł wyszedł Ci nieźle, kolejny w rzędzie od dłuższego czasu z którym się w pełni zgadzam :)

    pozdrawiam
    Kage

    OdpowiedzUsuń
  14. Drogi Staszku, zgadzam się z całym Twoim artykułem poza kawałkiem o AutoCadzie. Tutaj moim zdaniem winna jest przede wszystkim uczelnia, która bierze udział (świadomie) w tym procederze i trochę studenci którzy się nie buntują. Uczelnia zmusza niezbyt bogatych studentów do zakupu bardzo drogich pomocy naukowych albo spiracenia ich. Obie opcje złe. Tymczasem skoro za naukę płacisz (w prywatnej wprost, w państwowej przez podatki), to uczelnia powinna zapewnić Ci pomoce naukowe albo dostosować je tak aby wymagać niekoniecznie tych najdroższych. Gdyby wszystkie uczelnie świata nie wspierało cicho tego procederu, to producent musiałby się dostosować wypuszczając tanie licencje edukacyjne lub demo bo widziałby, że studenci uczą się na konkurencji i potem jako dorośli projektanci lub właściciele biur projektowych nadal chętniej sięgają po konkurencję.
    Jeśli mnie na coś nie stać, to wyjściem nie jest ukraść, tylko poszukać alternatywy, która istnieje dla każdego programu komputerowego.
    To pisząc przyznaję się bez bicia, że w życiu parę piratów zdarzyło się użyć. Nadal jednak potępiam to.

    OdpowiedzUsuń
  15. Żeby było jasne, jestem oczywiście przeciwko ACTA i innym próbom cenzury internetu jakie podejmował obecny rząd.
    Jestem także za tym aby nie karać osób pobierających z sieci pirackie materiały a wystawiających je. Nie można robić z 90% społeczeństwa przestępców. Ja mam do czynienia z komputerami od dzieciństwa ale jak mam wytłumaczyć moim rodzicom z której strony film jest legalny a z której nie to nie bardzo wiem.

    OdpowiedzUsuń
  16. @Anonim, toć piszę, że obecne patenty są za długie i spowalniają rozwój, zamiast go indukować.

    @Kot w gołębniku, czyli jeśli cały świat do komercyjnej pracy używa Photoshopa, to uczelnia powinna uczyć obsługi Painta? Spoko, tylko to byłoby kompletnie nieżyciowe.

    ___

    Ja jestem za tym, aby nie karać nawet osób udostępniających, ale nie zarabiających na krwawicy innych. Jeśli jest wymiana non-profit, to nie ma straty (no chyba że jest, to wtedy pozamykajmy też wszelkie bilbioteki).

    OdpowiedzUsuń
  17. @Staszek, Kot w Gołębniku: AutoDesk w tym monecie udostępnia studentom oprogramowanie za darmo - warunkiem jest chyba podpisanie umowy. W każdym razie ja w zeszłym roku mogłem już korzystać w celach edukacyjnych z najnowszego AutoCAD-a.
    Podobnie projekt akademicki Microsoftu - MSDNAA. Jeśli uczelnia ma podpisaną umowę - cały garnitur wersji Windowsa, plus kilka innych aplikacji, wyłączając niestety Office...

    Pozdrawiam,
    V

    OdpowiedzUsuń
  18. Ja rozumiem Autora, jeśli chodzi o AutoCada parę lat temu. Wszyscy tego używali, a innych możliwości zbytnio nie było. Natomiast teraz są wersje edukacyjne praktycznie wszystkich produktów Autodesku (a ma ich już b. dużo) dostępne tak długo, jak jest się studentem. No i jest coraz więcej zupełnie darmowych, świetnych programów, np. taki Blender przy dobrych umiejętnościach śmiało dorównuje 3dMaxowi, który kosztuje chyba z 10tys zł... (modelowanie 3d).

    Właśnie - ciekawym zjawiskiem w dobie wszechobecnych praw autorskich jest wielka ilość darmowego oprogramowania, które pomija się nieraz w teoretycznych rozważaniach.

    Al

    OdpowiedzUsuń
  19. O prawach autorskich i ich “omijaniu” można by długo, ale nie o to chodzi. Wprawdzie rząd chce zamydlić oczy i zwekslować dyskusję na taki właśnie tor. Ochrona praw autorskich to tylko medium, wehikuł, który ma przewieżć kontrolę nad internetem. Obanma próbuje już od dawna. Odpowiednik ACTA iostnieje w USA. Według tamtego prawa rząd może zamknąć serwery, które przyczyniają się do rozpowszechniania plików chronionych prawami autorskimi. Takimi serwerami są także a przede wszystkim serwery DNS. Przez każdy serwer DNS na świecie przechodzi „nieleglny” materiał, tak jak przez każdy urząd pocztowy może przejść „nieleglana” przesyłka. To znaczy, że rząd może w świetle prtawa zamknąć każdy serwer DNS na terenie swojego kraju. Co za wspaniała kontrola nad krytyką i wolnością słowa! Oczywiście, kontrola nie byłaby wpełni skuteczna, gdyby nie obejmowała przynajmniej większości serwerów na świecie. Stąd też parcie w Europie i na Europę, Australię, Japonię itd. na wprowadzenie tem podobnego prawa.
    Dlatego nie dajmy się oczarować lustrom i dymom. Chodzi o kontrolę. Rządowi, każdemu, zawsze chodzi o kontrolę.

    OdpowiedzUsuń
  20. Co do leków — każde regulowanie cen towarów przez rząd kończyło się źle. Tak samo będzie w przypadku leków.

    OdpowiedzUsuń
  21. Witam, to mój pierwszy komentarz na tym blogu :) Przepraszam, że komentuję już dosyć stary wpis, jednak wcześniej nie miałem okazji się z nim zapoznać. Mimo, że w znaczniej większości zgadzam się z poglądami prezentowanymi przez autora, to jednak nie podzielam zdania w kwestii praw autorskich. Uważam, że prawo powinno być bezwarunkowe, i o ile drobną przestępczość można tolerować w zakresie, jakiego chce sam "okradany", to zupełnie inaczej ma się kwestia okresu czasu, w jakim prawo własności obowiązuje.

    Jeżeli uzna się, że na własność można mieć myśl, to nie powinno następować żadne przedawnienie. Jeżeli mój praprapraprapradziadek miał, powiedzmy, złoty pierścionek, a ja jestem jedynym jego spadkobiercą, co uda mi się udowodnić, to ten pierścionek należy do mnie, nieważne, że ostatni właściciel umarł sto pięćdziesiąt lat temu. Czemu inaczej mamy traktować własność intelektualną? Jeżeli mielibyśmy traktować własność intelektualną poważnie, to potencjalny spadkobierca osoby, która wymyśliła krzesło, miałby prawo zażądać naprawdę wysokiego odszkodowania. Inną kwestią jest to, czy znalezienie kogoś takiego jest możliwe, a inną, czy teoretyczne odszkodowanie mu się należy. Dla mnie określanie terminu, w którym ma się wyłączne prawo do czerpania korzyści materialnych z faktu wymyślenia czegoś, jest sposobem sztucznego naprawienia idiotyzmu, co jest typowe dla socjalistycznego myślenia - najpierw tworzenie absurdu, by potem chirurgicznie przeszczepić mu logikę tworząc kolejne śmieszne przepisy.

    Kolejny argument - osoba, która coś wymyśliła, nie jest w żaden sposób okradana, ani nawet pozbawiana jakiejkolwiek wartości. Tłumaczenie, że naruszając prawa pokrewne prawom autorskim narażamy kogokolwiek na straty jest godne pożałowania. Jeżeli taki proceder faktycznie szkodziłby firmie, to pobierając film kilkanaście miliardów razy doprowadziłbym do bankructwa producenta. Jeżeli nie zbankrutuje, to znaczy, że pobranie jednego filmu też mu nie szkodzi - dowód nie wprost. Oskarżanie kogokolwiek o utratę potencjalnych zysków, ma taki sam sens, jak oskarżenie uroczej prezenterki w Studio Lotto, o to, że się potknęła, wywołała wstrząsy w pomieszczeniu, doprowadziła do nieznacznego przestawienia kul w komorze losowania, co zmieniło wylosowane liczby. Mógłbym ją zaskarżyć, że straciłem potencjalny zysk 20 000 000 zł? Bo miałem szansę je wygrać.

    Teraz inna sytuacja. Wyobraźmy sobie, że dwóch stolarzy w dwóch różnych miejscach Polski konstruuje stoły. Każdy z nich nie ma pojęcia o istnieniu tego drugiego. Robią porządne, stabilne stoły dwóm różnym osobom. Każdy z nich wykonał stół, dostarczył go, odebrał zapłatę. Szczęśliwi są i stolarze, i klienci. Teraz przenieśmy tą sytuację na dwóch biologów tworzących lek na raka. Oni również mogą wykonać swoją pracę świetnie, zrobić podobny lek. Tylko, że jeden zrobi go dzień wcześniej i od razu opatentuje. Drugi nie dostaje nic. Nie może nawet sprzedać leku, który sam wykonał, bo kto inny ma prawo autorskie. To kolejny absurd, mało możliwy, ale absurd. W normalnym państwie, tych dwóch naukowców by zaczęło współpracować, dostrzegając w tym obopólne korzyści, na naszym, zaczęli by się zapewne procesować i ganiać po sądach.

    Czwarta kwestia - to rozwój technologiczny spowodował, że kilku ludzi zwietrzyło dużą kasę w posiadaniu monopolu na wiedzę, nie zaś na odwrót, z tego wynika, że patenty nie są potrzebne, by prowadzone były sprawne badania naukowe, ani by czerpać z nich wymierne korzyści ekonomiczne.

    Po piąte: W wielu dziedzinach istnieje hamowanie postępu z powodu patentów, na przykład w przemyśle samochodowym. Właściciele praw do różnych rozwiązań technologicznych nie wprowadzają ich, bo wciąż sprzedają się stare samochody. Dzięki temu jeździmy samochodami wolniejszymi, mniej bezpiecznymi i spalającymi więcej paliw.

    Na końcu chciałem zaznaczyć, że jestem gorącym zwolennikiem praw autorskich. Oburzałoby mnie, gdyby ktoś na moim obrazie zmienił podpis, albo, gdyby premier kupił wiersz od jednego z noblistów wraz z prawami autorskimi i podawał się za jego autora.

    OdpowiedzUsuń