Oczywiście jest to wiedza, którą nabywamy w szkole podstawowej. W szkole podstawowej też uczymy się o długości Amazonki, o stolicy Senegalu, o budowie pantofelka i wielu innych rzeczach, które przeciętnemu człowiekowi nie są do niczego potrzebne. Pytane panie to mogą być matki, księgowe, biznesmenki, kucharki, szachistki, kierowcy rajdowi, albo ktoś jeszcze inny. I znajomość łacińskiej nazwy człowieka jest im niepotrzebna do tego, by były najlepsze w tym, co robią.
Jestem pewien, że sam mógłbym pani dziennikarce zadać kilka "podstawówkowych" pytań, na które nie potrafiłaby odpowiedzieć, na przykład jakie cechy wyróżniają gatunek homo sapiens. Bo co z tego, że znam mądre słowo, skoro nie wiem co ono oznacza? To już trochę trudniej wyrecytować z pamięci.
Przypomina mi to trochę pewną sytuację z dzieciństwa. Był to pierwszy tydzień w szkole podstawowej. Pewna dziewczynka twierdziła, że jest najmądrzejsza w klasie. Zapytała mnie, czy znam wzór Einsteina. Nie znałem. Dziewczynka z dumą i bez zająknięcia wyrecytowała "erównasięemcekwadrat". Dzieci były zachwycone. Zapytałem, co to znaczy. Nie wiedziała. Ja następnego dnia nie tylko wiedziałem, ale i rozumiałem.
Oczywiście zupełnie inaczej niż dzisiaj, ale wystarczająco, jak na siedmiolatka - ojciec wytłumaczył mi co oznaczają poszczególne znaki, nauczył mnie podnosić do kwadratu oraz powiedział, że "każdy przedmiot może w pewnych warunkach zniknąć i zamienić się w energię". Jako dziecko nie miałem problemu z zaakceptowaniem tego.
Niestety obecnie szkoła służy właśnie temu, by wbić do głowy formułki typu "Mickiewicz wielkim poetą był". Nie mówi dlaczego. Jak w ogóle ktoś przy zdrowych zmysłach mógłby to zakwestionować? Tymczasem czym innym jest "wiedzieć", a czym innym "rozumieć". Wiedza to jest ryba - potrafię rozwiązać jakiś konkretny problem, którego się nauczyłem. Rozum to wędka, na którą potrafię złowić każdą rybę.
Człowiek może mieć gigantyczną wiedzę, przeczytać Wikipedię od deski do deski, ale co z tego, jeśli nie wie, jak jej użyć? Może być nauczycielem, albo wygrywać pieniądze w teleturniejach, ale koła nie wymyśli. Człowiek bystry poradzi sobie nawet z minimalną wiedzą.
Ja sam mam bardzo kiepską pamięć. Nie potrafię niczego "wbić do głowy". Aby coś zapamiętać muszę to zrozumieć. Dlatego byłem uczniem trójkowym, bo dużo efektowniejszym jest, wyrecytowanie regułki przy tablicy i bezmyślne podstawienie do wzoru. Ja pamiętam tylko zdziwienie i oburzenie nauczycielki, gdy przerwałem rozwiązywanie zadania, by "wyprowadzić sobie" twierdzenie Carnota, którego nie znałem na pamięć.
Tylko że dzisiaj ja nadal potrafię je odtworzyć, a kto po tylu latach spamięta, czy we wzorze, który "wkuł" przed 2abcos(<ABC) jest minus, czy plus?
Nikt, chyba że od czasu do czasu korzysta z tego wzoru. Podobnie jest z homo sapiens. Dla kogoś, kto interesuje się nauką choćby amatorsko, nazwa ta jest oczywista. Ale przeciętnemu człowiekowi taka wiedza nie jest do niczego potrzebna. Przedstawiciele tego gatunku trwali kilkadziesiąt tysięcy lat, zajęci swoimi sprawami i bez świadomości, że kiedyś powstanie język łaciński, w którym jeden z ich potomków, Karol Linneusz, nada im nazwę.
Autor artykułu zdaje się sugerować, że w takim razie nie mogli być ludźmi rozumnymi:
Tylko dwie z ankietowanych bez problemu zidentyfikowały homo sapiens, jako człowieka rozumnego. Udowodniły tym samym, że gatunek ten jeszcze broni się przed całkowitym wyginięciem. Na szczęście.
Tym zdaniem udowodnił, że może WIE co znaczy "homo sapiens", ale na pewno tego nie ROZUMIE.
Jeśli zatem przeprowadzona ankieta świadczy o czymś źle, to nie o pytanych paniach, tylko o idiotyzmie, jakim jest obecny system edukacji - marnowanie czasu i pieniędzy na bezmyślne wbijanie suchych informacji do głów ludzi, z których większość jest bezużyteczna dla nauczanej osoby.
Przez wieki uczeni stanowili niewielki odsetek pośród analfabetów i jakoś wystarczało. Nauka i technika rozwijały się jak omójrozmaryn.
Nie wszyscy wiedzą wszystko. I bardzo dobrze. Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś o homo sapiens, zapytaj antropologa, kup książkę, a nie pchaj się na deptak. Jeśli chcesz wiedzieć kto będzie najlepszym prezydentem, zapytaj ludzi, którzy się na tym znają, ekonomisty, historyka, prawnika, zamiast urządzać demokratyczne wybory.
Otóż to! Ankieta ta oprócz kalectwa systemu nauczania obnaża głupotę ustroju demokratycznego. Bo pokazuje z jednej strony człowieka, którego wiedza jest ograniczona, nie wie co to jest homo sapiens, jest za delegalizacją tlenku wodoru, a z drugiej wychwala się fakt, że ma on prawo decydować w sprawie przyjęcia traktatu międzynarodowego, albo wyboru głowy państwa.
Właśnie to jest prawdziwa głupota!
A jestem pewien, że znacznie większy odsetek wyborców wie czym jest homo sapiens niż rozumie podstawy gospodarki państwa, w którym głosuje. Nawet tak prostą rzecz, jak krzywa Laffera.
Jedyne o co można mieć żal do tych pań, to fakt, że mimo niewiedzy, czym jest homo sapiens wypowiadały się na jego temat. Odpowiedź powinna brzmieć "nie wiem, co to takiego" i już. Ale też trudno się dziwić, skoro w demokracji ciągle się nas przekonuje, że jesteśmy najmądrzejsi, nasze zdanie jest ważne, a z drugiej strony wyśmiewa się ludzi z tego powodu, że zpomnieli jakiejś rzeczy z podstawówki. To już lepiej jest powiedzieć jakąś głupotę, niż przyznać się do niewiedzy.
Ponadto o homoseksualistach słyszy się w telewizji każdego dnia. O ich prawach, nierównym traktowaniu. O homo sapiens słyszy się może raz w tygodniu z ust Krystyny Czubówny. Nic więc dziwnego, że pierwsze skojarzenie z hasłem "homo" to nie człowiek, nie twarożek waniliowy, tylko kolorowy chłoptaś. Bo kolorowi chłoptasie mają swoich aktywistów, człowiek rozumny na szczęście nie.
Głupiec uwielbia popisywać się tym co wie, wywyższa się, bo zna odpowiedź na jakieś nikomu niepotrzebne pytanie, na które nikt inny nie zna odpowiedzi. Oczywiście dobrze jest wiedzieć więcej, ale oczekiwanie od każdego odpowiedzi na tematy, które go zupełnie nie interesują, do niczego mądrego nie prowadzi, ani od niczego mądrego nie pochodzi.
Rodzice, sami albo z pomocą nauczyciela, powinni potrafić rozpoznać, w czym ich dziecko jest dobre i co je interesuje i tak pokierować edukacją, by zamiast zanudzać i mączyć je kilkunastoma nieciekawymi dla niego przedmiotami, skupić jego uwagą na kilku, w których się odnajduje. Bo pozostałe to nie tylko strata czasu i energii, ale i demotywacja - odebranie przyjemności z uczenia się w ogóle.
Ja wolę żyć w świecie fizyków, którzy nie znają się na hodowli owiec, lekarzy, którzy nie mają pojęcia o kometach, taksówkarzy, którzy nie potrafią rozwiązać równania różniczkowego, czy hydraulików, którzy nie wiedzą, że wodę, która leży u podstaw ich fachu, naukowcy nazywają tlenkiem wodoru, niż w świecie, w którym każdy wie trochę o wszystkim, ale brak jest ekspertów.
Kiedy remontuję łazienkę, to lepiej, gdy świetnie potrafię kłaść kafelki, ale nie wiem nic o kanalizacji, ale za to mogę poprosić o pomoc sąsiada, który nie umie kłaść kafelków, ale zna się na rurach, bo wówczas wiem, że i kafelki i sanitariaty będą zrobione dobrze. A jeśli ja coś wiem i o tym, i o tym, ale nie do końca, to może i wyremontuję tę łazienkę ale zrobię to byle jak. Mogę oczywiście poprosić sąsiada, który też umie po trosze wszystkiego, o pomoc, ale tylko po to, by schrzanić robotę dwa razy szybciej
Bo właśnie tym homo sapiens różni się od pierwotniaków. Każda komórka w naszym ciele jest wyspecjalizowana i spełnia konkretną funkcję. Czym innym zajmują się komórki wątroby, a czym innym neurony i wcale nie próbują sobie wchodzić w drogę. W organizmach pierwotnych, każda komórka robi po trosze wszystkiego. Oczywiście świetnie sobie z tym radzą, ale człowiek lepiej funkcjonuje jako całość i dlatego w procesie ewolucji obserwujemy coraz wyższą specjalizację poszczególnych komórek, organów i organizmów, bo ewolucja faworyzuje lepsze rozwiązania. Ja w każdym razie wolę żyć w cywilizacji, która funkcjonuje jak zdrowy i rozwinięty organizm, niż jak szalka Petriego z tysiącami pełnych najszczerszych chęci pierwotniaków.
Niezupełnie zgadzam się z tym wpisem. Człowiek światły, to człowiek o wszechstronnej wiedzy, oczytany i dzięki doświadczeniu płynącemu z obeznania w wielu dziedzinach - rozsądny. Uważam, że jest cienka granica pomiędzy debilnym systemem edukacji jak u nas, a systemem kształcącym osoby światłe i wyspecjalizowane w danym temacie. Nie zgodzę się jakoby rozwiązanie, w którym rodzice wybierają dziecku przedmioty, w jakich wydaje im się, że ich pociecha będzie dobra, i które będą jej sprawiać przyjemnosć, a oszczędzają mu tych pozostałych, było lepsze od wszechstronnej edukacji, a ostatecznie specjalizacji w danej dziedzinie na studiach.
OdpowiedzUsuńPrzypuśćmy, że dziecko nie lubi j. polskiego - rośnie kretyn niepotrafiący się podpisać ;P Matematyka? Debil, którego można oszukać na drobnych w sklepie. Nie mówiąc już, że standardowy Kowalski, bez sąsiada specjalisty-elektryka, nie zmieni sobie nawet żarówki. To już drobna przesada!
O wybraniu studiów medycznych zdecydowałem w liceum. Gdyby rodzice zdecydowali za mnie wcześniej i nie uczyłbym się podstaw biologii od dziecka, być może nigdy nie dokonałbym takiego wyboru. Zamknęliby przede mną możliwość pełnego, świadomego kierowania swoim życiem.
Nasz system edukacji jest do dupy, bo gdy powinna nastąpić wreszcie specjalizacji, u nas dalej tłucze się wszechstronną wiedzę ;P Na studiach medycznych mam socjologię i filozofię... rozumiem w liceum (nawet dobrze by było), ale teraz?
Trafiłem na tego bloga przez filmik na youtubie. Z przyjemnością przeczytałem kilka wpisów. Masz naprawdę dobry styl pisania i dużo zdrowego rozsądku. Ciekawe czy byłoby tak, gdybyś całe życie uczył się spawać blachy, albo liczyć rachunki ;) Na szczęście tego się nie dowiemy. Więcej takich dobrych blogów!
~B
Wpis rozsądny i logiczny, trudno odmówić słuszności twierdzeniu, że nie wszyscy muszą wszystko wiedzieć czy że "Człowiek bystry poradzi sobie nawet z minimalną wiedzą". Niemniej sporo racji jest też w komentarzu pana B. Moim zdaniem człowiek powinien wiedzieć (prawie) wszystko o czymś ORAZ coś o (prawie) wszystkim.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, wpychanie przyszłym medykom socjologii i - fuj! - filozofii wynika pewnie z zapewnienia etatów pracownikom tych wydziałów.
A ja z kolei zgadzam się z autorem. I głównie ze względu na to by poczuć się wolnym człowiekiem w wolnym kraju uważam, że edukacja winna leżeć w sferze prywatnej a (tfu!) jej ministerstwo należy zrównać z ziemią.
OdpowiedzUsuńCo do moich studiów - uczono mnie na Politechnice Filozofii Społecznej, Podstaw Marketingu i dwóch innych bzdurnych kursów. Nawet by mi to bardzo nie przeszkadzało, gdyby nie niski często poziom przedmiotów specjalistycznych oraz świadomość, że na uniwerku nikt nie zmusza filologa do nauki wyższej Matematyki i Fizyki.
"Przypuśćmy, że dziecko nie lubi j. polskiego - rośnie kretyn niepotrafiący się podpisać ;P Matematyka? Debil, którego można oszukać na drobnych w sklepie. Nie mówiąc już, że standardowy Kowalski, bez sąsiada specjalisty-elektryka, nie zmieni sobie nawet żarówki."
Przecież dziś mamy właśnie taki stan rzeczy - pomimo zmuszania ludzi do nauki wszystkiego. Nie chciałbym czepiać się szczegółów, ale mnie w szkole nie uczono wymiany żarówek, naprawy gniazdek czy jakichkolwiek innych praktycznych prac domowych. Jak nie chcesz się nauczyć to się nie nauczysz.
No to znowu zaraz wrócimy do punktu wyjścia :) Popieram w większości zarówno wpis autora jak również w całości wpis autora B.
OdpowiedzUsuńOd siebie trzy wątki dodam:
1. Duża specjalizacja na wczesnym etapie nauki jest w Wielkiej Brytanii.
Na prywatnym marginesie: Niby to fajnie, ale kumpel który wyjechał tam na studia szybko nadrobił braki z kilku dziedzin a potem przegonił resztę, bo miał o wiele szersze podejście do konstrukcji przez ogólne "obycie" z chemią i biologią.
2. Po raz kolejny zwracam uwagę, że teza o szybszym rozwoju nauki w wiekach średnich ( w porównaniu z teraz/wiekiem XX) jest mocno fałszywa. Pisałem o tym przy okazji wpisu a grantach naukowych.
3. Ideologia całkowicie prywatnej edukacji ideologią. Na uzasadnienie ekonomiczne czekam od czerwca (poprzedniej dyskusji o edukacji)
pozdrawiam
Kage
ps. Pulsar- co prywatnie sądzisz o ludziach, którym mama wybiera ubrania, szkołę, znajomych w wieku młodzieńczym?
@Kage:
OdpowiedzUsuńad.1. Tu się zgodzę, że na etapie podstawowym dobrze jest uczyć "wszystkiego", by dziecko mogło odkryć co je interesuje. Ale to moje zdanie i chcę decydować tylko o swoich dzieciach, a nie o cudzych. Prywatna edukacja daje możliwość wyboru programu nauczania i to jest dla mnie najważniejszy argument.
ad.3. Jedyne uzasadnienie ekonomiczne to takie, że mówimy o państwie wolnym, z minimalnym obciążeniem podatkowym. W takim państwie obywatela zwyczajnie stać, by zapewnić edukację dzieciom - tyle. Nie potrafię przedstawić dokładnej analizy, by w sposób naukowy poprzeć tą tezę, bo nie jestem ekonomistą tylko prostym inżynierem z tytułem magistra. A nawet gdyby z takiej analizy wynikło, że edukacja publiczna jest tańsza (w co nie wierzę z powodu ogromnych kosztów biurokracji) to i tak wybieram prywatną, bo zapewnia mi wolność(patrz pkt.1).
ad. PS. Nie rozumiem skąd to pytanie. Chcesz powiedzieć, że sam sobie wybrałeś podstawówkę? Może również przedszkole? Naturalne jest chyba (tak mi się wydaje), że sam sobie wybierasz szkołę średnią. Rodzice co najwyżej mogą powiedzieć "na tą szkołę nas nie stać - wybierz inną".
@Pulsar:
OdpowiedzUsuńad1. O to właśnie chodzi. Jestem za prywatnymi studiami, za prywatnymi szkołami ponadpodstawowymi i publicznymi podstawówkami. Wiele osób korzystając z argumentów wolności i kosztów biurokracji (która jest przecież do zredukowania oczywiście) postulują o całkowicie prywatną edukację.
Uważam, że na dłuższą metę będzie to prowadzić do kolejnej czerwonej rewolucji;) - taka moja prywatna analiza.
ad3. Skupię się na tym co różni mnie o dużej liczby wolnościowców- prywatnej edukacji podstawowej. Nie daje ona wolności jednostce a rodzicom, co jest oczywiście okej w pewnym sensie. Nie wybierałem sobie ani przedszkola czy podstawówki. Jednak w momencie budzenia się mojego zamiłowania do przedmiotów ścisłych mogłem zacząć się specjalizować tak jak chciałem. Rodzice tego za mnie nie wybrali. W prywatnym rynku szkół można wierzyć, że nastąpi ogromna różnorodność profili podstawówek służąca kuszeniu rodziców. Wtedy dziecko będzie miało utrudniony wybór życiowej drogi- iść dalej niezgodnie z własnymi odczuciami, albo zaprzepaścić kilka lat ciężkiej pracy i wystartować w innych "zawodach" będąc w tyle.
To godzi w wolność jednostki.
Co do ekonomii - teraz każde z dzieci ma szansę spróbować, czy nauka jest dla nich (chociaż trochę za późno może zrezygnować).
Dawniej rodzic żeby nie wpadać w bezsensowne koszta wybierał kto pójdzie na nauki, kto na księdza a kto na wojskowego.
Oczywiście byłoby super, gdyby każdego było stać na wiele, jednak uważam, że przy 2-3 dzieci rodzice będą mieli problem z tym złotym planem prywatnej edukacji. Ergo rozsądni rodzice będą mieli mało dzieci (bo ich nie stać na ich odpowiednie wyedukowanie wszystkich) a Ci, którym i tak nie zależy na edukacji, ale za to potrzeba dużo rąk do pracy nie będą się na to oglądać i dalej: patrz koniec ad1.
pozdrawiam
Kage
@Kage:
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że dobrze by było by każde dziecko miało dostęp do podstawowej edukacji, jednak obecnie koszt takiego stanu rzeczy jest dość srogi. Jeśli chcę uczyć swoje dziecko w domu, bo uważam, że dam sobie z tym radę i mam na to czas to powinienem mieć do tego prawa. Bez udziału państwowego gestapowca, który sprawdza jak to robię. Chciałbym też mieć wpływ na to co w podstawówce wbijają mojemu dziecku do głowy. Szkoły są dziś głównie narzędziem indoktrynacji, a dopiero potem źródłem wiedzy.
Jeśli nawet mógłbym zgodzić się na publicznie finansowaną edukację podstawową to nie zgodzę się ze słusznością obowiązku edukacji, a szczególnie tzw. "podstawy programowej".
Jako lekturę polecam wpisy na blogu En:
http://prawdziwychkobietjuzniema.blog.onet.pl/Odczepcie-sie-od-naszych-dziec,2,ID440352569,n
http://prawdziwychkobietjuzniema.blog.onet.pl/Pedagozki-oj-gorzki-wpis,2,ID441826545,n
@Pulsar:
OdpowiedzUsuńTak Pulsar, jest źle. Jednak nie można popadać nagle ze skrajności w skrajność. Wystarczy reforma systemu edukacji/biurokracji a nie rewolucja.
Głęboko wierzę, że całkowicie prywatna edukacja jest możliwa, ale nie teraz, nie w najbliższym czasie, nie za naszego życia.
To wymaga całkowitej zmiany mentalności społeczeństwa.
W naszym interesie jest też, by było ich jak najmniej.
Stukrotnie wolałbym, żeby publiczne szkoły podstawowe umarły śmiercią naturalną przez wybór samych rodziców niż miałyby być po prostu sprywatyzowane wszystkie na raz/ po kolei "bo tak".
Obecnie mimo istnienia szkół prywatnych nie widzę ich wyższości nad państwowymi. Z opowieści nauczycieli, których szanuję i uważam za dobrych wiem, że często w nich rodzice "płacą i wymagają" dobrych ocen niźli genialnych wyników.
Co do blogu En- lubię :) Zgadzam się w większości. Sam fakt prywatnej edukacji nie rozwiąże jednak problemu generowania się idiotów w naszym społeczeństwie.
Mimo wszystko chciałbym, aby obowiązek był: czytanie, pisanie i liczenie. Nie znam się na pedagogice, więc nie wiem w jakim zakresie to wszystko- na pewno wystarczającym, podstawowym. Jaki sens ma jednak regulowanie stosunków między-ludzkich umowami między nimi, gdy ktoś nie potrafi czytać/pisać? Słowo przeciwko słowu to nie jest dobra forma na wszystko.
Na zgodę i podkreślenie faktu, że można: http://www.youtube.com/watch?v=dk60sYrU2RU ;) dzieci samodzielnie i z własnej woli uczące się przed komputerem tego, co ich rówieśnicy uważają za męczarnie.
pozdrawiam
Kage
Poczułam się wywołana do dyskusji;) Nie wiem czy wiecie, ale zgodnie z nową podstawą programową dla przedszkoli została usunięta nauka czytania i pisania, więc obowiązek czytania, pisania i liczenia - który chcesz tak bardzo utrzymać - zanika.
UsuńCiężko jest mi przełożyć na słowa (bo może nie uwierzycie) co się zaczyna dziać na najniższym szczeblu edukacji. Czytanie, pisanie - zapomnijcie o tym. Wchodzi wychowanie ekologiczne - segregujmy śmieci, oszczędzajmy wodę, używajmy żarówek energooszczędnych - o tym się opowiada przedszkolakom...
Kage - pomyśl. Czy uważasz, że zlikwidowanie obowiązku nauki pisania i czytania spowodowałoby, że nie uczono by czytać i pisać? Mnie - jako nauczycielce - stokroć bardziej zależy na tym, żeby dziecko miało podstawowe, życiowe umiejętności, niż klepało na pamięć wiersze, których nie rozumie. I nie znam rodziców, którzy woleliby, żeby dziecko znało wierszyk, a nie umiało się podpisać. Doprawdy do tego nie jest potrzebny zapis o obowiązkowym uczeniu czytania, pisania, rachowania.
Nie zgadzam się z tym, że prywatna edukacja jest możliwa, ale nie teraz. Kiedy, jeśli nie teraz? Całkowita zmiana mentalna nie odbywa się w raz z urodzeniem roczników 2012, mam wrażenie, że ona nigdy się nie odbędzie, jeśli będzie polegała tylko na przeróbkach, a nie generalnym remoncie.
@En:
UsuńJasne :) nie kwestionuję głupoty jaką obecnie staje się ta groteska zwana edukacją.
Jednak czy należy za to winić abstrakcyjny twór podstawy programowej czy autorów tych bezsensownych zmian? (notabene dziś uśmiałem się czytając wiadomość "Palikot chce wprowadzić edukację seksualną od pierwszej klasy podstawówki")
Nic nie jest z natury dobre ani złe- to użytkownicy nadają znaczenie ;)
Cieszę się, że zgadzasz się ze mną, że zmiana mentalności nie odbywa się ot tak.
Zwróćmy uwagę na bardzo praktyczny fakt- nawet gdy nasza opcja polityczna wygra wybory i zdobędzie większość to nie zrobią wszystkich reform od razu. Nie wyjmą z szuflady palety nowych ustaw i rozwiązań i nie przegłosują tego w jeden dzień. Ani w ciągu roku. Wątpię czy w ciągu jednej kadencji chociaż przygotują plany na wszystko co trzeba poprawić i jak to zrobić mądrze. Nie jest to (pewnie) wybitnie skomplikowane, ale na pewno bardzo czasochłonne.
A wg mnie są o wiele ważniejsze rzeczy i ta prywatna edukacja podstawowa może poczekać zanim ludzie przyzwyczają się do wolności i brania odpowiedzialności za własne czyny.
pozdrawiam
Kage
Nasza opcja nie wyjmie z szuflady palety ustaw, tylko wywiezie paletę ustaw na śmietnik, a z szuflady wyjmie kilka stron sensownych i potrzebnych zasad.
UsuńKogo winić? Można zacząć od wierzchołka góry i winić Ministerstwo, twórców PP, ale ja mam największy żal do najniższego szczebla. Spójrzcie, nauczyciele, lekarze - oni wszyscy potrafią protestować tylko przeciwko likwidacji swoich miejsc pracy i przywilejów. Nikt nie zająknie się, że może niektóre punkty tej podstawy do mnie i do rodziców dzieci, które uczę, nie przemawiają.
UsuńMówienie o tym, że są ważniejsze rzeczy...Hm...Ja mogłabym powiedzieć,że dla mnie najważniejsza jest edukacja i nie chciałabym, jak już Panowie dojdziecie do władzy, usłyszeć, że 'są ważniejsze rzeczy' i moje priorytety znów muszą poczekać. Ktoś zajmuje się edukacją, ktoś inny transportem i jakoś się dzieje w Państwie Polskim...
@upup:
UsuńHej! Serio? Kilka sensownych stron? Czyli mniej niż 10?
Wierzysz w to? KNP ciągle mówi o ciągłości państwa- mówi Ci to coś?
@En:
Niestety w naszym państwie tak to jest. Najgorzej, że często te protesty mają poparcie społeczeństwa :) To jest nasz problem. Na siłę przecież niczego nie zrobimy- trzeba przekonać/udowodnić, że tak można, że tak będzie lepiej. Natomiast gdy już dostaniemy szansę nie dać tej całej wolności od razu, bo większość się nią udławi jak nastolatek w burzy hormonów.
Nie mówię, że edukacja jest nieważna- wręcz przeciwnie. Mówię, że wprowadzenie prywatnej podstawowej jest tematem, który mimo wszystko jednoznaczny nie jest dla wszystkich wolnościowców.
W przeciwieństwie do prywatnej służby zdrowia, ubezpieczeń, dostępowi do broni czy obniżki podatków.
Ponadto wplątuje się nie tylko w absoluty (wolność) ale również silnie w ekonomię i dotyczy tak naprawdę osób 3 (dzieci).
Wolę, żeby ten ktoś zajmujący się edukacją najpierw sprywatyzował uczelnie wyższe (duże oszczędności i brak corocznie rozczarowanych absolwentów przesyconych kierunków). Tu faktycznie nie korzysta każdy (co jest niesprawiedliwe) i co ważniejsze:
-Jeżeli komuś zależy na skończeniu studiów to znajdzie sposób. Jest dorosły i za siebie odpowiedzialny. O 8-10 latku i szkole podstawowej tego powiedzieć nie można (no bo kto go zatrudni i za jaką stawkę?)
Potem niech ten ostatni minister edukacji poczeka chwilę, żeby pokazać jak to genialnie działa, gdy państwo się nie wtrąca.
Wiem, że bylibyśmy w stanie dogonić światową elitę.
Gospodarka i państwo to też są twory z dużą bezwładnością (rzędu roku, dwóch, czasami 5 i więcej). Dajmy najpierw ludziom odetchnąć od wysokich podatków, wszechobecnej biurokracji, marnotrawienia pieniędzy z budżetu etc A dopiero potem wymagajmy, żeby stawiali samodzielne kroki- w końcu do tej pory nikt ich tego nie nauczył- tylko mówił, że państwo pomoże. Poza tym sami zobaczymy jak to wszystko się ułoży (bo nie znamy jednoznacznego scenariusza- na pewno lepiej)
Uzdrówmy najpierw gospodarkę a ludzie sami chętnie zaczną biegać i się starać :)
pozdrawiam
Kage
ps. wiem, że uwalnianie gospodarki musi przebiegać z cięciem aparatu państwowego.
* "W naszym interesie jest też, by było ich jak najmniej." chodziło o idiotów.
OdpowiedzUsuńKage
"wolałbym, żeby publiczne szkoły podstawowe umarły śmiercią naturalną (...) rodzice "płacą i wymagają" dobrych ocen niźli genialnych wyników."
OdpowiedzUsuńTu powiedziałbym, że problem tkwi w tym, że istnieje publiczne szkolnictwo. Prywatne szkoły mają nieuczciwą konkurencję ze strony publicznych. Dlaczego nieuczciwą? Bo prywatna szkoła nigdy nie będzie tak tania jak publiczna. Dlatego właśnie prywatne dają ludziom to czego chcą: papierek i święty spokój. A dlaczego? Bo edukacja jest obowiązkowa - dlatego ludzie chcą papierki. No i mamy rozmaite ulgi dla uczniów.
Po likwidacji obowiązku edukacji i prywatyzacji szkoły dopiero będą służyły zdobywaniu wiedzy, a nie tzw. "świadectw". Prywatyzacja w prawdzie nie byłaby konieczna przy dobrym zarządzaniu, ale tylko wtedy szkoły prywatne mogłyby konkurować z publicznymi.
Ach i jeszcze jedno: prywatne szkoły również muszą trzymać się podstawy programowej.
Jasne, tania. Jak cholera. Zobacz, ile podatków "państwo" Ci zabiera i jaką "edukację" za to dostajesz. Nawet za papier toaletowy i mydło musisz zapłacić oddzielnie.
UsuńGdybyś "tania" napisał w cudzysłowie, wydźwięk byłby inny. Bo prości ludkowie tego nie widzą, że ta "publiczna" szkoła jest droga i nieefektywna - nie widzą, bo opłatę pobiera się pod przymusem i po kryjomu. Gdyby mieli z własnej kieszeni zapłacić tyle, ile faktycznie samorząd z budżetu wydziela na ten cel, plus narzut na całą tę biurokrację, i sprawdzili, co za to dostają, zaraz pobiegliby do "prywaciarza".
Zresztą fakt, że "publiczne" szkoły są drogie, potwierdzają sami urzędnicy swoim postępowaniem, poczytaj sobie wiadomości - miasto chce szkołę zlikwidować, bo "nie ma pieniędzy", ale w obliczu "protestu" rodziców, przekazuje w zarządzanie stowarzyszeniu (czyli de facto w prywatne ręce), przekształcając szkołę w "społeczną", i twierdząc przy tym, że w ten sposób oszczędzi na wydatkach, mimo że subwencja oświatowa (per łebek uczniowski) z budżetu samorządowego się takiej szkole też należy.
Myślę, że tzw. "bon oświatowy" (szczegóły do ustalenia) byłby dobrym rozwiązaniem na okres przejściowy. Wymusiło by to lepszą konkurencję pomiędzy szkołami, a stąd już niedaleka droga do wolnego rynku edukacji.
Czemu łączysz wszystkie podatki z jedną dziedziną jakby tylko na to zostawały wydawane?
UsuńA przy okazji ile kosztuje statystycznego Polaka jedno statystyczne dziecko w szkole podstawowej?
Ile kosztuje miesięczne czesne w szkole prywatnej dla rodziców z trójką dzieci w tejże?
Zgadzam się- bon nie byłby wcale głupi na okres przejściowy.
pozdrawiam
Kage
dwuwodorek tlenu
OdpowiedzUsuń@ kolo
OdpowiedzUsuńhttp://pl.wikipedia.org/wiki/Tlenki_wodoru
nudny jest twój blog - ze wszystkim się zgadzam :)
OdpowiedzUsuń35 year old Nuclear Power Engineer Cami Monroe, hailing from McCreary enjoys watching movies like Nömadak TX and Writing. Took a trip to Kasbah of Algiers and drives a Mercedes-Benz SSK Roadster. opublikowane tutaj
OdpowiedzUsuń