Pod koniec października w wielu krajach, ostatnio również w Polsce, obchodzi się tak zwane Halloween (All Hallows' Evening), czyli wigilia Wszystkich Świętych. Ludzie często kręcą głowami: Po co nam to? To święto amerykańskich przygłupów! Samo "święto", jako okazja do zabawy w dotychczasowej, nieoficjalnej formie, nie powinno nikomu przeszkadzać.
Jest jednak, obok radosnych przebieranek i zabaw, pewna "tradycja" związana z tym "świętem", która budzi we mnie pewien umiarkowany niesmak. "Cukierek albo psikus", czyli chodzenie dzieci po sąsiedztwie i "straszenie" niewinnym psikusem, jeśli mieszkaniec nie zapłaci okupu w postaci słodyczy. Oczywiście to tylko niegroźna zabawa i żarty dla nas, dorosłych, ale dzieci przez zabawę się uczą. A lekcja z tej zabawy, niezależnie od tego, jak niewinnym i drobnym jest psikus, płynie jedna: szantaż działa. Ta niezbyt wychowawcza lekcja, powtarzana dziecku rok w rok, musi pozostawić jakiś ślad.
Tak, większość dzieci, gdy dorośnie, nie napada na banki z bronią w ręku (choć odnoszę wrażenie, że w SZA, gdzie "cukierek albo psikus" istnieje od kilkudziesięciu lat, incydentów tych jest więcej niż w Polsce), podobnie jak większość dzieci biegających z nożyczkami nie wydłubuje sobie oczu. Ale chodzi o zasady przekazywane dzieciom. Dlaczego uczyć, albo choćby oswajać dzieci z negatywnymi postawami, jeśli można, nie umniejszając zabawy, uczyć czegoś dobrego?
Rozmawiałem o tym ze znajomymi obcokrajowcami, wychowanymi od dziecka w tej "tradycji", którzy również swoje dzieci w ten sposób wychowywali. Pierwsza reakcja to zdziwienie, że nie popieram tej zabawy, druga to śmiech, że jestem pomylony, jeśli uważam, że dzieci faktycznie uczone są szantażu, w końcu irytacja u jednych i refleksja u drugich.
Ciekawą odpowiedzią jest: Ale to jest równoważone wpajanymi wartościami moralnymi. Być może, ale w krajach z tą tradycją prawie wszystkie dzieci uczestniczą w zabawie, a znacznie mniej może się cieszyć dobrym przykładem od rodziców. Poza tym można też powiedzieć: Biję moje dziecko, ale równoważę to całuskami i przytulaniem. Oczywiście lepsze to niż bicie bez całusków, ale wciąż dużo gorsze niż całuski bez bicia. Jeśli chcemy wpajać dzieciom dobre wartości, to nie mówmy im, że czasami można o nich zapomnieć.
Nie piszę tego po to, by odebrać dzieciom zabawę, by zakazywać im chodzenia za cukierkami. Piszę to, bo smuci mnie, że wprowadzamy lewicowe "tradycje", oparte na roszczeniowej postawie "mi się należy", dlatego, że fajne i amerykańskie, a jednocześnie zapominamy i odrzucamy naszą piękną tradycję opartą na zasadzie "ja tobie, ty mi".
Młodzież, zwłaszcza miejska, może tego nie pamiętać, ale dawniej, kiedy nikt w Polsce jeszcze o Halloween nie słyszał, nasze dzieci też przebierały się i straszyły. Też chodziły od domu do domu. Też prosiły o słodycze, orzechy, pieniądze. Nazywało się to kolędowaniem. Ale kolędnicy oferowali coś w zamian: taniec, zabawę, inscenizację. Dziś powiedzielibyśmy: kabaret.
Mam sugestię dla młodych rodziców, którzy w wigilię Wszystkich Świętych wybierają się z dziećmi po cukierki: Przebierzcie je, wymalujcie, niech mają zabawę. Ale zapukawszy do drzwi, zamiast żądać słodyczy i straszyć potwornymi konsekwencjami braku współpracy ze strony gospodarza, zaproponujcie coś w zamian. Piosenkę, wierszyk, taniec, kawał o niedźwiedziu i zającu, zmiecenie liści ze ganka - cokolwiek. Gospodarzowi będzie miło, że dostał coś w zamian za swoje cukierki i chętniej (liczniej) je odda. A co istotniejsze, Wasze dziecko poczuje satysfakcję, że uczciwie na te cukierki zapracowało dobrym uczynkiem i że zostało potraktowane nie jak urwis, ale jak biznesmen.
No i dostanie swoją pierwszą lekcję kapitalizmu!
Jedna tylko mała uwaga: dlaczego dzieci mają "kolędować" w końcu października, a nie na początku stycznia? A może jeszcze w maju albo dodatkowo w sierpniu?
OdpowiedzUsuńTego typu zabawa ma sens, jeśli prawie wszyscy o niej wiedzą i ją akceptują, czyli kiedy jest to ugruntowana TRADYCJA - inaczej po prostu nie ma większego sensu, no bo po co dzieci mają łazić po domach, kiedy otworzy im jeden gospodarz na tysiąc? Owszem, tradycje też nie wzięły się z niczego, ktoś musiał być pierwszy - niektóre zaś zanikły, bądź właśnie zanikają, tak jak dziś bożonarodzeniowi kolędnicy.
Jako konserwatysta apeluję: więcej szacunku dla rodzimych, starych tradycji, mniej entuzjazmu dla modnych światowych nowości. Wiem, że nic nie jest wieczne, ale pewna doza konserwatyzmu jest dobra i zdrowa.
Nie chodzi o to, by kolędować w październiku, tylko o to, że skoro już dzieci chodzą w haloween za cukierkami i skoro ludzie i tak otwierają im drzwi, to mogą przy okazji uczyć się czegoś pozytywnego. Kolędnicy to tylko przykład. Bo haloween, chcesz czy nie, do Polski wchodzi i wejdzie. Ale możemy mieć wpływ na jego formę.
UsuńNo właśnie chyba nie bardzo mamy wpływ na formę - albo przyjmujemy, jak jest, no bo "treatortricking" stanowi trzon halloweenowego "kolędowania", albo wymyślamy konkurencyjną imprezę pod inną nazwą. Coś podobnego do tego, co ostatnio ma miejsce 11. listopada: jedni idą na marsz X, drudzy robią konkurencję pod nazwą Y. Tylko że kończy się to niewesoło...
UsuńMa Staszek rację z tym szantażowaniem; może istotnie jakaś piosenka czy wierszyk byłyby na miejscu. Jednak o ile Bożonarodzeniowe kolędowanie ma określoną tematykę i odpowiednich piosenek jest mnóstwo, to w tym przypadku naprawdę nie mam pomysłu, co dzieciaki mogłyby śpiewać... Macie jakieś propozycje? :-)
Po chwili namysłu wycofuję się z tego śpiewania - przy obecnej dewolucji kultury muzycznej w naszym kraju... :-(
UsuńPrzypomniałem sobie, jak któregoś roku przyplątał się chłopczyna i, trzymając kupioną na targu szopkę pseudokrakowską, fałszywie wybuczał jakiś strzępek kolędy. Nawet tekstu dobrze nie znał - i co tu z takim borokiem zrobić? Szopki zbudować nie umie, śpiewać też nie umie... tragedia...
To przecież dziecko, za sam uśmiech i staranie można dać kilka cukierków. Nawet jak nie umie śpiewać.
UsuńI na poprzednie pytanie - jest bardzo wiele pięknych polskich piosenek o jesieni dla dzieci.
Może i jest to jakaś myśl z tą jesienią - wiosną topimy Marzannę (choć pogański to obyczaj, ale niech tam...), to i jesienią coś można utopić :-) Trzeba jakąś historyjkę wymyślić i będzie nowa świecka tradycja :-)
UsuńWracając do tego chłopczyny, to nawet uśmiechu nie było :-( - było to raczej nieco tylko zawoalowane żebractwo. Mniejsza z tym.
Tak na marginesie, nie jestem zwolennikiem nagradzania za samo staranie (ileż to razy słyszałem taki dialog: "proszę pani, ale ja się uczyłem" - "ale się nie NAuczyłeś, bratku"), ale za osiągnięcia, choćby niewielkie. To pierwsze uczy socjalistycznej postawy "mi się należy", a samo staranie może być udawane. To drugie uczy inicjatywy, przedsiębiorczości, tego, że warto coś pożytecznego zdziałać, a jeśli coś nie daje rezultatu, to trzeba włożyć więcej wysiłku, żeby osiągnąć sukces - albo może lepiej spróbować czegoś innego.
W zeszłym roku na halloween drzwi otworzył jakimś łebkom mój niedosłyszący dziadek. Nie usłyszał oczywiście o co im chodziło, pomyślał, że to może ktoś do któregoś z domowników. Kiedy zamknął na chwilę drzwi aby kogoś zawołać, dzieciarnia obrzuciła nam cały dom jajkami. To był zwykły akt wandalizmu. Mam tylko nadzieję, że w tym roku to się nie powtórzy...
OdpowiedzUsuńCiekawe, co by było, gdyby nie otworzył... :-)
UsuńJest kilka możliwości: podpalenie, wybicie okien, rozwiercenie zamków. Młodzież jest kreatywna, na pewno stanęliby na wysokości zadania :)
UsuńA nie lepiej od razu "cukierek albo wpie***l"? To takie polskie.
UsuńAnonimowy z 16:13 - tu już ciut przesadziłeś.
Usuń