Chory weterynarz przychodzi do internisty. Internista przeprowadza szczegółowy wywiad. Pyta weterynarza, co go boli, czy ma zawroty głowy, niestrawność, bóle stawów, czy dobrze sypia, czy w rodzinie były takie, a takie choroby. W końcu weterynarz mówi zniecierpliwiony:
- Panie, pan się nazywasz lekarzem? Moi pacjenci nie potrafią mówić. Żaden mi nie powie, co go boli ani jak się czuje. Wszystkiego muszę się dowiedzieć z własnych obserwacji, a za pana pacjent sam wszystko musi robić.
W tym momencie internista spojrzał na weterynarza, przerwał wywiad i w milczeniu przystąpił do badania. Osłuchał, zbadał puls, obejrzał język... W końcu wyjął bloczek recept i wypisał jakieś pigułki i wręczył receptę bez słowa weterynarzowi, który z satysfakcją powiedział:
- No! Widzisz pan - można.
Internista przerwał milczenie i z pełną powagą, ale i ze spokojem w głosie powiedział:
- Oczywiście zdaje pan sobie sprawę z tego, że jeśli ta kuracja nie poskutkuje, to będę musiał pana uśpić.
Dowcip stary, umiarkowanie śmieszny, ale i refleksyjny: Jeśli ktoś chce być traktowany jak zwierzę, to musi liczyć się z tym, że BĘDZIE traktowany jak zwierzę. Jeżeli ktoś myśli, że urzędnicy sami zadbają o jego potrzeby i o jego bezpieczeństwo, to musi liczyć się z tym, że urzędnicy ci w nosie będą mieli jego zdanie i nie będzie ich obchodziło, czy zapewnione przez państwo usługi odpowiadają "klientowi". Ślepe ufanie, że ktoś zaopiekuje się nami lepiej, niż my sami jest bardzo wygodne, ale i bardzo zgubne. Bez odpowiedzialności nie ma wolności. Tomasz Jefferson powiedział: Rząd, który jest na tyle duży, by dać ci wszystko czego pragniesz, jest też na tyle duży, by odebrać ci wszystko, co masz.
Kolejny mega dobry wpis ;-)
OdpowiedzUsuń