czwartek, 24 października 2013

Wolność a bezpieczeństwo

Z tą wolą społeczeństwa i wolnością to jest tak: Jeśli w państwie jest wolność, każdy może oddać jej kawałek w zamian za bezpieczeństwo - każdy ma tyle jednego i drugiego ile sam chce. Jeśli zaś to państwo narzuca "bezpieczeństwo", to rozsądni ludzie żyją jak w więzieniu, a tchórze i maminsynki też nie są do końca zadowoleni, bo mało kto ma dokładnie tyle wolności, ile by chciał.

W wolnym państwie, jeśli większość społeczeństwa. która dzisiaj głosuje za niewolnictwem, chce "bezpieczeństwa" w podróży, to większość linii lotniczych, skuszonych ich pieniędzmi, wprowadzi upragnione ograniczenia i będą ogłaszać: Do naszych samolotów nie wpuszczamy ludzi z obcinaczami do paznokci, napojami i z brodami, a przed wejściem na pokład każdy jest dokładnie obmacywany i ma przeprowadzaną kolonoskopię. Inne (mniej liczne zapewne, ale przecież rozsądni ludzie też mają pieniądze, które warto od nich wyciągnąć) linie lotnicze powiedzą: U nas każdy może podróżować z tym, z czym zechce. I wówczas miłośnik bezpieczeństwa poleci pierwszymi, a ja drugimi, bo mam brodę i lubię mieć przy sobie termos z kompotem truskawkowym. I obaj będziemy zadowoleni. Obecnie jest tak, że osoba, która lubi być traktowana jak zwierzę lata sobie z jako-taką przyjemnością, bo jest traktowana tak jak lubi i jak na to zasługuje, a ja muszę za każdym razem znosić te cholerne obmacywanki, rentgeny i piję Coca Colę, zamiast mojego ulubionego kompotu. Promuje się postawę barana.

Osoba taka pójdzie też do pracy do kogoś, kto zapłaci za jego ubezpieczenie zdrowotne, zapewni emeryturę, urlop "tatusiński", po swojemu wykształci jego dzieci i jeszcze kupi mu buty, kombinezon i kask, a ja pójdę do pracy, gdzie sam będę musiał sobie to wszystko zapewnić, ale za to zarobię trzy razy więcej.

Obecnie niestety nie mam takiego wyboru. I dlatego uważam, że ludzie przede wszystkim powinni być wolni, a bezpieczeństwo jest sprawą drugorzędną. Bo bezpieczeństwo każdy sam może sobie zapewnić, wolność - nie.

A gdybym był terrorystą, to i tak porwałbym samolot tych pierwszych linii lotniczych. Lepszy efekt.

11 komentarzy:

  1. Cały ten cyrk przy kontroli bezpieczeństwa to pic na wodę. Wystarczy już sam fakt, że z restauracji _za_ bramkami można sobie zachachmęcić nóż, widelec czy co tam sobie dusza zapragnie, nie wspominając o potężnych butelkach whisky, z którego można zrobić "tulipana". Jeśli dodamy do tego fakt, że każdy ma niemal swobodny dostęp do kabiny pilotów, to dochodzimy do wniosku że ktoś będzie chciał porwać samolot bez większych problemó to zrobi. A wpis dobry.

    OdpowiedzUsuń
  2. A praktyczne testowanie systemu "bezpieczeństwa" na lotniskach w USA wykazuje, że jest nieskuteczne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zasadniczo - zgoda, ale niestety całość wywodu jest słaba. SzH argumentuje obok problemu, którym są tzw efekty zewnętrzne (ang. externalities). Są sytuacje, w których decyzja jednostki ma duży wpływ na otoczenie. I z procedurami lotniczymi jest podobnie. Obniżenie procedur bezpieczeństwa zwiększy ryzyko nie tylko pasażerów (a to nie byłoby problemem, bo chcącemu nie dzieje się krzywda), ale nas wszystkich dookoła. Chodzi przede wszystkim o scenariusze podobne do tych z 9/11, gdy ginęli ludzie, którzy nie podejmowali decyzji o korzystaniu z żadnej linii lotniczej. Krzywda powstała w wyniku takiej a nie innej decyzji innych ludzi.

    I ten problem jest szerszy (od kwestii codziennych jak hałaśliwy sąsiad, do kwestii międzynarodowych jak polityka ekologiczna) - moim zdaniem rolą państwa jest walka z negatywnymi efektami zewnętrznymi na poziomie systemowym (np. poprzez sprawny system sądowy, dzięki któremu można by załatwić sprawę z hałaśliwym sąsiadem). Co jednak robić kiedy taki rozwiązań systemowy stworzyć się nie da? Czy to jest już ten moment, w którym regulacje można wprowadzać? Nie znam odpowiedzi na to pytanie i bardzo chciałbym ją poznać, ale argumentacja SzH w tej kwestii wydaje się być dziecinnie naiwna.

    Dottore

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przed 9/11 też pasażerów się trzepało na lotniskach i też twierdzono, że to dla bezpieczeństwa. Jeśli ktoś potrafi logistycznie zorganizować tak wielki i skomplikowany zamach, jakim był 9/11, to uwierz mi, będzie też potrafił zorganizować wniesienie na pokład samolotu bomby, karabinu, czy maczety. I raczej nie będzie przemycał ich przez bramkę na lotnisku pod płaszczem.

      Usuń
    2. Czyli, jeśli dobrze Cie rozumiem - procedur sprawdzających na lotniskach nie powinno być żadnych. Nie zgadzam się, ale fajnie byłoby usłyszeć Twoje argumenty. Co zrobić z ryzykiem porwania samolotu?

      Dottore

      Usuń
    3. Mylisz się, źle mnie rozumiesz. Nie powinno być rządowego nakazu przeprowadzania żadnych kontroli, ale powinny one być w gestii samych przewoźników. Jeden przewoźnik organizowałby "bezpieczne" loty, a inny tanie i przyjemne. Zresztą sam przewoźnik mógłby zadecydować, że poranny lot do Paryża jest dokładnie sprawdzany, a popołudniowy już nie. To jego biznes.
      Wówczas Ty mógłbyś do Paryża lecieć rano, żeby miły pan przy bramce dokładnie cię obmacał, zajrzał w otwory ciała i zabrał wszystko, czym mógłbyś chociaż przypadkowo skaleczyć współpasażera, a ja z innymi normalnymi ludźmi, którzy chcą być traktowani jak ludzie, latałbym bez stresu popołudniu.
      A co zrobić z ryzykiem porwania popołudniowego samolotu? ZAAKCEPTOWAĆ! Tak jak akceptujemy ryzyko katastrofy lotniczej, wypadku drogowego, pożaru, utonięcia itd. Jest to bardzo niewielkie ryzyko. A dodatkowo zmniejszy je polityka nie negocjowania z terrorystami.

      Usuń
  4. Opcja "każdy przewoźnik decyduje, w jakim zakresie sprawdzać bezpieczeństwo" z punktu widzenia efektów zewnętrznych jest równoznaczna z opcją "zakazujemy sprawdzania pasażerów". Bowiem w efekcie rozwiązania, które proponujesz część ludzi, którzy nie latają samolotami będzie miała większe szanse zginąć w katastrofie lotniczej.

    I już nie chodzi mi o kwestie lotnisk, ale ogólną zasadę jak postępować z efektami zewnętrznymi w ramach kapitalistycznego państwa minimum, którego jestem zwolennikiem. Chodzi mi o to, że wszyscy zwolennicy liberalizmu gospodarczego, którzy argumentują swoją postawę w podobny sposób do Twojego, strzelają gola do swojej bramki.

    Nie uważam bowiem, żeby było słuszne twierdzenie, że mam akceptować niekorzystną sytuację, która powstaje w wyniku decyzji ode mnie niezależnych. Jak sąsiad lubi głośną muzykę i powstaje negatywny efekt w postaci hałasu - to mam możliwość załatwienia sprawy w sądzie. I to jest w porządku.

    Jeśli jednak, któryś z przewoźników decyduje się na zaspokojenie kaprysów tej części pasażerów, którzy nie życzą sobie być sprawdzanymi przed odlotem, to ja nie mam żadnych możliwości rozwiązania mojego problemu, którego źródłem jest nie moja decyzja. Dochodzi do przesunięcia kosztów związanych z zaspokojeniem potrzeb tej grupy na mnie i innych postronnych. To nie jest w porządku.

    dottore

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wymyśliłem wolnorynkowe rozwiązanie problemu efektów zewnętrznych przy minimum regulacji ze strony państwa.

      Regulacje:
      - istnieje standardowy zakres procedur sprawdzających
      - przewoźnicy nie muszą stosować standardowych procedur - każdy przewoźnik sam decyduje w jakim zakresie sprawdza pasażerów
      - jeśli przewoźnik nie chce stosować procedur sprawdzających musi jednak zainstalować specjalne urządzenie w swoich samolotach

      Działanie urządzenia:
      - w razie porwania samolotu, gdy samolot zmienia trasę bez uzgodnienia ze służbami naziemnymi, naciskany jest specjalny przycisk
      - po naciśnięciu przycisku w samolocie blokowane jest sterowanie, a maszyna podnosi się na dużą wysokość, gdzie wybucha

      Wszyscy są szczęśliwi - przy porwaniu giną tylko ci, którzy świadomie liczyli się z takim ryzykiem.

      dottore

      Usuń
    2. Jeszcze prościej:
      - nie ma żadnych standardowych procedur
      - każdy przewoźnik musi mieć takie specjalne urządzenie

      dottore

      Usuń
    3. "Jeśli jednak, któryś z przewoźników decyduje się na zaspokojenie kaprysów tej części pasażerów, którzy nie życzą sobie być sprawdzanymi przed odlotem" - Moment, moment - to macanki są zaspokojeniem kaprysów ludzi bojaźliwych.
      W normalnym państwie jeśli samolot właściciela X z jakichkolwiek przyczyn rozbije się o budynek należący do Y, to Y może na drodze sądowej dochodzić zadośćuczynienia, dokładnie tak samo, jak Ty od hałaśliwego sąsiada.
      Twoje urządzenie detonujące samolot, to drapanie się lewą ręką w prawe ucho. Zrozum, że nie da się wyeliminować ryzyka z życia. Więcej ludzi ginie pod kołami samochodów (niewinnych pieszych, którzy przecież nie jeżdżą samochodami) - czy proponujesz, by samochody też eksplodowały, gdy w pobliżu znajduje się pieszy?
      A jeśli nawet już tak zabezpieczysz wszystkie lotniska, żeby całkowicie wyeliminować ryzyko porwania (czyli zlikwidujesz wszystkie loty), to terrorysta wysadzi się na dworcu kolejowym, w galerii handlowej, na imprezie masowej. Tylko przeniesiesz ryzyko z jednych na drugich. Co wówczas? Sparaliżujesz wszystkich dla ich bezpieczeństwa? Powsadzasz ich pod przymusem do bunkrów z miękkimi ścianami i bez klamek?

      Usuń