środa, 4 grudnia 2013

Wyparowujące pieniądze

Mówi się, że różnica między kobietą a mężczyzną na zakupach jest taka, że mężczyzna zapłaci 200 złotych za rzecz o wartości rynkowej 50 złotych, jeśli będzie mu ona bardzo potrzebna, a kobieta kupi całkowicie niepotrzebną jej rzecz, jeśli została ona przeceniona z 200 złotych na 50. Społeczeństwa i rządy niewieścieją i fakt ten wykorzystuje ZSRE.

Polskie (i nie tylko) miasta i gminy wydają ogromne pieniądze na idiotyczne i nikomu niepotrzebne projekty, ale robią to bardzo ochoczo i z dumę, bo dzięki unijnej kasiorce płacą zamiast powiedzmy 900 tysięcy złotych za "infokioski", ledwie trzecią część tej kwoty. I to wielki sukces. Nikt nie zwróci uwagi na to, że nawet te trzysta tysiący, to idiotyczna cena za to, czego nikt nie używa.

Rozmowa, nie do końca fikcyjna, dwóch przyjaciółek po zakupach w galerii handlowej:
- Zobacz, jaką sobie piękną torebkę na przecenie kupiłam!
- Piękna! Teraz pewnie nie będziesz chciała już żadnej innej nosić!
- Właściwie to nie, do niczego mi nie pasuje i jest nieporęczna, ale jaka okazja!

Dlaczego ją kupiła? Bo kupowała za pieniądze męża. Podobnie z tymi nietrafionymi projektami. Samorządy wydają na nie pieniądze, których same nie zarobiły, bo pracowali na nie mieszkańcy. A jedynym uzasadnieniem zakupu jest to, że dzięki Unii są one tańsze niż normalnie. Pytanie o zasadność zakupu jest zbędna.

Ale mimo wszystko przyjaciółka i tak postępuje rozsądniej, bo niższą cenę za torebkę płaci kosztem pomniejszonego zysku butiku, tymczasem za niepotrzebne fontanny, muzea, biblioteki współfinansowane z pieniędzy unijnych kto płaci? Unia, czyli kto? "Ja płacę, pan płaci... Społeczeństwo!". Przecież budżet unijny to te pieniądze, które "państwa" członkowskie płacą w składce ze swoich budżetów, a tam one też nie biorą się z ciężkiej pracy urzędników, tylko z podatków. A na samym końcu bilans i tak musi się zgodzić.

Zatem katowickie infokioski były finansowane dwiema drogami. Jedna szła tylko przez kasę katowicką, a druga przeszła przez Katowice, Warszawę i Brukselę. A każdy taki etap to prowizja dla popychających te pieniądze biurokratów. W efekcie Katowice wyszłyby na tym dużo lepiej, gdyby całość zapłaciły z własnej kieszeni. Problem tylko w tym, że te 300+ widać, a tych 600+++ nie widać - spadają z nieba. Deszcz też spada z nieba, ale każde dziecko z lekcji środowiska w szkole podstawowej wie, że ta woda najpierw musi skądś wyparować.

Jestem pewien, że gdyby władze miasta Katowice dostały ofertę postawienia tych infokiosków za jedyne 300 tysięcy bez pomocy unijnej, to tych pieniędzy by nie wydały. Wydano je tylko dlatego, że stworzono pozór niepowtarzalnej okazji, ten sam, na który dała się złapać przyjaciółka, która kupiła zupełnie niepasującą jej do niczego torebkę.

Efekt końcowy jest taki, że Katowice nie zyskały, ani nie zaoszczędziły 600 tysięcy, jak to zwykło się mawiać o podobnych "sukcesach". Katowice wydały na coś niepotrzebnego 300 tysięcy złotych! (A oprócz tego my wszyscy zrzuciliśmy się na unijne "600 tysięcy" wydane na projekt nie warty połowy tych pieniędzy.)

Prawda jest taka, że przyjaciółka wydała pieniądze męża nie na torebkę, tylko na poczucie satysfakcji, że udało jej się ją "upolować". Podobnie urzędnicy płacący za podobne projekty - wydają na nie nasze pieniądze, bo tymi głupimi budkami jeszcze długo będą się chwalić dzieciom i wnukom na spacerze po Katowicach.

Będą się tym chwalić, jak w dowcipie, w którym dostawca węgla jedzie ulicą i wrzeszczy: Węgiel przywiozłem!, na co koń, ciągnący ciężki wóz z węglem i dostawcą parska: Ty przywiozłeś?!!!. Ale to dowcip. W rzeczywistości ani koń, ani my, którzy rzeczywiście za to wszystko płacimy, głosu nie mamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz