Powracam do tych nieszczęsnych kur. Mój artykuł na temat
europejskiego zakazu sprzedaży jaj z chowu klatkowego skomentowała Kira, zarzucając mi przyzwolenie na maltretowanie naszych "sióstr mniejszych". Nie potrafiła jednak odpowiedzieć wprost na moje pytanie, w jaki sposób odbywa się znęcanie nad kurami na "klatkowych" fermach. Musiałem się zadowolić parą podesłanych sznurków.
Drugi z nich, to bardzo sensowny wpis w
blogu samej Kiry, z którym w większości się zgadzam, choć mam odmienne zdanie na temat korridy, o czym już
pisałem, jak i polowań. Nie znalazłem jednak w nim odpowiedzi na moje, jasno, jak mi się wydaje, postawione pytanie. Bardzo istotną dla całej dyskusji jest jedna myśl z jej komentarza:
...nie da się normalnie żyć, traktując zwierzęta jak ludzi...
Zaś pierwsza z poleconych czytanek to wpis w blogu
"Bez Okrucieństwa", który, jak na tego typu stronę, napisany został dość przyzwoicie, bo uwzględnia też opinię hodowców na ten temat. Ale ponownie, nie napisano wprost, co jest tym okrucieństwem, więc, by nie iść na łatwiznę, pokrótce postaram się odwołać do wszystkich podanych tam faktów na temat chowu klatkowego, aby wykazać, że kurom tym żadne wielkie zło nie jest wyrządzane.
- w hodowli klatkowej kura całe swoje życie jest zamknięta w klatce o wymiarach 50 na 60 cm, z czterema innymi nioskami
Nie jest to może dużo, ale czy jest to okrucieństwo? Na pewno, jeśli potraktujemy kurę tak jak człowieka. Natomiast, biorąc pod uwagę, że kura jednak nie posiada ludzkiej świadomości, musimy dojść do wniosku, że nie zdaje sobie ona sprawy z sytuacji, w której się znajduje. Kluczowym jest w tym zdaniu wyrażenie "całe swoje życie". Jest to zatem jedyne życie, jakie kura zna, więc nie mając porównania, nie wie, że mogłaby "żyć inaczej". Dla niej to jest normalność. Proszę zwrócić uwagę, że wspomniane trzymanie w klatce kury jest dużo mniejszym okrucieństwem, niż trzymanie, powiedzmy, nosorożca w ogrodzie zoologicznym, na dużym i pełnym zabawek wybiegu, jeśli część życia przeżył na wolności - bo zna jej smak. Kury trzymane od urodzenia w zamknięciu nie tęsknią za nią.
Natomiast, gdyby kura była osobą wszechwiedzącą i miała świadomość czym jest i co się z nią dzieje, to sama świadomość bycia kurą wystarczyłaby, by ją psychicznie dobić, a wielkość klatki nie miałaby dla niej już żadnego znaczenia. Więc należy się cieszyć, że jest stworzeniem o bardzo małym rozumku.
- kura ma pod nogami metalową kratkę – w klatce nie ma ściółki
Do tego stwierdzenia nie wiem z której strony się zabrać, bo nie wiem, czy ściółka jest lepsza od klatki. Moja znajoma ma papugę. Dno jej klatki jest wymoszczone jakimś "siankiem", a mimo to papuga większość czasu spędza siedząc na cienkim metalowym drążku. Więc nie wyciągałbym zbyt pochopnych wniosków na temat tego, czy dla kury wygodniejsza jest ściółka, czy klatka. W każdym razie na pewno nie nazwałbym tego okrucieństwem.
- ptaki nigdy nie mają dostępu do słońca – mają do dyspozycji sztuczne światło
Ponownie - czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Tak jak człowiek ślepy od urodzenia nie zdaje sobie sprawy ze swojej ułomności, ani nie odczuwa jej niedogodności, dopóki ktoś mu o niej nie powie. Kurze nikt nie mówi.
– kurnik wygląda jak hala fabryczna, klatki są ustawione piętrowo, jedna na drugiej
A niech sobie wygląda. Wygląd kurnika, też nie kwalifikuje się jako tortura. Nie słyszałem o kurach - estetkach.
- kura żyje maksymalnie 2 lata, w naturze nawet 8 lat
Początkowo ten argument mnie trochę zaniepokoił, bo faktycznie mógłby świadczyć o tym, że kurom na fermach klatkowych dzieje się źle, że chorują, są niedożywione i gotów byłem skapitulować i przyznać Kirze rację. Dalsza lektura jednak wyjaśniła tę zagadkę:
Kura opuszcza klatkę tylko raz: gdy po zakończonym cyklu produkcyjnym, wywozi się ją do ubojni.
Zatem krótki żywot nie ma tu nic wspólnego z metodą chowu.
- częstą praktyką jest przycinanie kurom dziobów
Dziób tworzy ta sama tkanka, co kopyta, rogi, włosy i pazury. Sam od czasu do czasu zadaję sobie taką "torturę" obcięcia paznokci. Podejrzewam, że Kira, z racji bycia przedstawicielką płci pięknej, robi to nawet częściej. Wprawdzie dziób ptaka częściowo bywa unerwiony i ukrwiony (nie wiem jak to jest u kur i jakiej części dzioba to dotyczy), ale przecież godzimy się na przycinanie psom ogonów oraz uszu. Jak sama Kira przyznaje:
Usprawiedliwiam - choć nie powiem, żebym pisała to z lekkim sercem - kastrowanie naszych milusińskich
A większą torturą dla mężczyzny jest kastracja (nawet pod narkozą), niż dla kobiety złamanie paznokcia (nawet gdy krew się leje). Choć posłanka Anna Grodzka mogłaby się ze mną nie zgodzić.
W każdym razie dziób ptaka jest narzędziem służącym do pobierania pokarmu, czasem do obrony. Kury, o których mowa nie mają potrzeby się bronić, a serwowany im pokarm jest przystosowany do przyciętych dziobów - w końcu dzioby im skraca ta sama osoba, która je karmi, więc chyba wie co robi.
Zresztą obcięcie tych dziobów ma na celu zwiększenie bezpieczeństwa kur - żeby się nie kaleczyły i nie dziobały się nawzajem.
- pokarm jest podawany kurom w rynience, a w innej rynience są usuwane odchody
Przytaczam ten fakt tylko dlatego, że obiecałem omówić wszystkie, bo chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie nazwie podtykania jedzenia pod dziób i sprzątanie brudów sadyzmem. Bo jeśli tak, to moja matka strasznie się nade mną znęcała w moim dzieciństwie.
Potem w tekście następuje przedstawienie argumentów obu stron - "obrońców praw zwierząt" i hodowców. Większość argumentów tych pierwszych to tylko powtórzenie powyższego. Pozostałe dadzą się odeprzeć na tej samej zasadzie, więc nie powtarzam się.
Najistotniejsze jednak, niezależnie od tego co wymyślą eko-lodzy należy pamiętać o jednym fakcie. Ludzie od wieków mają niezawodny sposób dzięki któremu potrafią stwierdzić, czy kura jest zdrowa, zarówno fizycznie, jak i "psychicznie".
Łatwo powiedzieć, kiedy kurom jest źle, bo wówczas "się nie niosą". Nie raz kupowałem jajka "trójki". Mają ładny, krągły kształt, twardą skorupkę i są smaczne - nie byłyby takie, gdyby pochodziły od chorych lub "nieszczęśliwych" kur.
Kiedy organizm jest chory, niedożywiony, lub zestresowany, to jednym z pierwszych układów, które są "wyłączane" jest układ rozrodczy (właśnie dlatego na przykład anorektyczki przestają owulować), bo nie jest to układ strategiczny dla przeżycia stworzenia - może "wstrzymać produkcję", by nie marnować energii i substancji odżywczych, które bardziej przysłużą się w walce z chorobą. Hodowca musi o tym wiedzieć i wie o tym. Bo jeśli zapomni, to straci źródło przychodów! W jego interesie jest, żeby zapewnić kurom najlepsze warunki do "się niesienia".
Oczywiście oceniając to z punktu widzenia istot świadomych mamy często tendencję do "stawiania się w sytuacji kury". Człowiek potrzebuje przestrzeni, tęskni za słońcem, jest wrażliwy estetycznie, źle się czuje, kiedy wypadają mu włosy, lub gdy jego nos ma inny kształt, niżby chciał. Ale kurze to zwisa, bo nie ma takiej świadomości, jak człowiek. Kura nie wie nawet, że jest kurą.
Dlaczegóż ci eko-lodzy, zamiast kurami nie zajmą się końmi, "cierpiącymi" od niewygodnych uzd ocierających ich pyski, siodeł uwierających ich kręgosłupy i ich kopytami, które są przycinane, a następnie wbija się w nie hufnale? Tłumaczenie jest tak samo idiotyczne jak w przypadku kur, a zakazanie przez Unie jeździectwa byłoby w swej naturze nie mniej faszystowskie i bulwersujące. Byłoby jednak mniej okrutne - bo obecnie, używając słów Sidorowskiego, z "Rejsu", Unia "zachowała się bardzo nieprzyzwoicie - pozbawiła mnie posiłku". Bez przejażdżek konnych ludzie przeżyją. Ale z tego co wiem, jest to sport bardzo lubiany przez eko-hipokrytów.
Chcę przytoczyć jeszcze jedno zdanie zawarte w tytule cytowanego artykułu:
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Zakładam, że Kira nie jest samotną matką z czwórką dzieci i nie wie, jak trudno je wykarmić za kilkaset złotych renty. Oczywiście, że szlachetnym jest "humanitarne" traktowanie zwierząt. Oczywiście, że jeśli jest to możliwe, należy żyć z nimi w zgodzie i przyjaźni. Tak samo jak szlachetnym jest wspomożenie chorego, czy nakarmienie głodnego. Ale czyńmy to za własne pieniądze, bo nie każdego na taki wielkoduszny gest stać. Nie można ich do tego zmuszać.
Jeśli Państwo przestanie mnożyć te zakazy i nakazy, przestanie nas ograbiać w podatkach, to jaja będą tańsze, a różnica w cenie między "trójkami", a "dwójkami" się zmniejszy i w końcu zacznie nas być stać na to, by wszystkie kury mogły biegać po podwórku. Ale nie wińmy ludzi ubogich za to, że wolą kupić jaja z ferm tych "oprawców", niż dla satysfakcji kilku eko-drani, którym wydaje się, że wszystko wiedzą i rozumieją najlepiej, nie zjeść śniadania, albo je zjeść, ale nie wykupić lekarstw. Nie wińmy ich za to, że ważąc na jednej szali wątpliwe szczęście cudzego drobiu, a na drugiej swoje, człowieka, wybierają to drugie.
Proszę mi wierzyć, nie jestem żadnym sadystą i nie uważam, że zwierzęta to są przedmioty, z którymi możemy sobie poczynać jak chcemy. Większość z nich uwielbiam, nie tylko w kulinarnym znaczeniu. Gdybym mógł sam bym im nieba przychylił. Wypuścił wszystkie kury z klatek, świnie z chlewów i krowy z obór, gdyby to było takie proste. Ale nie jest. Ludzie muszą jeść. A większość ludzi musi jeść tanio. A człowiek powinien być zawsze PRZED zwierzęciem.
Jak już wszyscy Polacy będą zdrowi, najedzeni i zadowoleni (a jeśli nie będą, to dlatego, że tak wybrali, a nie dlatego, że ktoś ich zmusił) - wtedy możemy zacząć myśleć o komforcie zwierząt. Ale nie wcześniej. Bo właśnie to byłoby niehumanitarne.
Jak powiedział śp. Jan Sztaudynger
"Nic tak nie kala, Jak nie ta skala" (on wprawdzie miał na myśli coś zupełnie innego, ale pasuje i jest z rymem). Kochajmy zwierzęta, ale nie zagłaskujmy ich na śmierć. Nie zapominajmy, że mówimy tu o drobiu, a nie o ludziach.
Jeśli zaś ulegniemy krótkowzroczności "zielonych", to następne pokolenie eko-logów będzie protestowało przeciwko okrucieństwu w stosunku do rzodkiewek bezlitośnie wyrywanych z ziemi i żywcem szatkowanych na surówkę, a jedyną akceptowaną drogą pożywiania się będzie kanibalizm, bo już obecnie robi się wszystko, by za wszelką cenę ratować wszystkie stworzenia na Ziemi, oprócz człowieka.