poniedziałek, 21 stycznia 2013

Przepisy są po to, by je łamać

Nie ma takiego okrucieństwa, ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy brakuje mu pieniędzy mawiał Aleksy d'Tocqueville. "Liberalny" rząd premiera Donalda Tuska coraz częściej nam o tym przypomina. Odnoszę wrażenie, że ostatnimi czasy wręcz większość działań rządu podejmowanych jest właśnie w tym kierunku. Dzisiaj każdego dnia czytam o pomysłach całkowicie idiotycznych przepisów, które ani nie polepszają naszego życia, ani nie zwiększają naszego bezpieczeństwa - słowem "nie wiadomo o co chodzi". Zatem chodzić musi o pieniądze. Nasze pieniądze ma się rozumieć.

Weźmy najbardziej jaskrawy przykład: setki nowych fotoradarów. I nie chodzi tu nawet o to, że Donald Tusk obiecywał jedno, a robi coś zupełnie innego. Bo obiecywał to kandydat na premiera, a robi to premier. Niestety w demokracji to jest ogromna różnica i jeśli ktoś czuje się postawą premiera zaskoczony lub oszukany, to może wyłącznie winić swoją naiwność. W demokracji tak jest, bo i w demokracji tak ma być. Pierwszą ofiarą demokracji jest prawda.

Oczywiście nie ma większego związku między liczbą fotoradarów na drogach a liczbą wypadków. A jeśli nawet jest to zdrowy rozsądek każe raczej mniemać, że raczej liczba radarów zwiększa ryzyko wypadku - jest to kolejny czynnik odciągający uwagę kierowcy od jazdy. Natomiast jest ogromna zależność między liczbą fotoradarów a wpływami z nich do budżetu państwa. Przypadek? Nie sądzę, biorąc pod uwagę, że wpływ z tych urządzeń uwzględniany jest w rocznym planie budżetu.

A skoro jest plan, to trzeba go wykonać. Aby go wykonać, trzeba karać kierowców. A żeby karać kierowców, ci muszą łamać przepisy. Ergo: By plan rządu został wykonany kierowcy muszą łamać przepisy. Proszę zrozumieć, co to znaczy: Państwu (rządowi) zależy na tym, by ludzie łamali przepisy! Jest to całkowite zaprzeczenie idei państwa jako takiego. Państwo ma stać na straży prawa.

Nie inaczej rzecz się ma z zakazem ogrzewania samochodu podczas postoju. Nikt nie lubi wsiadać do lodowatego samochodu. Po to instaluje się w nim ogrzewanie, by móc z mrozu wejść do ciepłego auta i się rozgrzać. Tymczasem władza chce, byśmy sobie w drodze do pracy odmrażali tyłki i dłonie. To spory dyskomfort i nic w zamian. Hałas silnika obecnie jest ledwie słyszalny, nie to co trzydzieści lat temu. A i zanieczyszczenie powietrza to żadne, jeśli się to odniesie do całej reszty spalin produkowanej przez samochody w ruchu, domy, fabryki, czy Matkę Naturę. Ale mandacik to są konkretne pieniądze. Ten przepis jest po to, by go łamać. Dosłownie - w tym celu został stworzony, by zarabiać na kierowcach, którzy go nie przestrzegają i tylko po to.

Niewybrednym też sposobem zarabiania pieniędzy jest zmuszanie obywateli do odpłatnego odnawiania prawa jazdy (abstrahując od tego, że samo istnienie tego dokumentu jest nie do pomyślenia w normalnym świecie). Zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę, że jego odnowienie nie wiąże się ani z ponownym egzaminem, czy badaniem lekarskim. Jest to zwykła formalność. Ale jest to też pogwałcenie zasady nienaruszalności praw nabytych. Moje prawo jazdy zostało mi wydane bezterminowo. Innymi słowy od ówczesnej władzy otrzymałem prawo do prowadzenia pojazdów samochodowych do końca mojego życia (z możliwością jego utraty tylko w konkretnych warunkach). Jakim prawem dzisiaj urzędnik władzy, która jest kontynuacją tamtej, chce mi to prawo odebrać? Prawem d'Tocqueville'a naturalnie. Innej przyczyny nie ma i być nie może.

Oczywiście rząd może wprowadzać sobie czasowe prawa jazdy, nawet ważne tylko przez miesiąc - ale tylko PRZYSZŁYM kierowcom. Nie ma natomiast prawa odbierać praw już nabytych przez obecnych kierowców. Praw za które każdy kierowca uiścił opłaty urzędowe w wierze, że jest to opłata jednorazowa. To tak jakbym kupił dom za gotówkę, a po dziesięciu latach zapukał do moich drzwi poprzedni właściciel z żądaniem, bym ponownie mu za ten dom zapłacił. Dlaczego? Dlatego, że on roztrwonił te pieniądze na pierdoły i popadł w długi, więc próbuje wszystkiego, co się da, by wyciągnąć ode mnie pieniądze. Jedyną odpowiedzią na to jest porządny kopniak w tyłek.

Rząd jest jednak trochę sprytniejszym naciągaczem - robi to powoli, systematycznie i po cichutku: tu uszczknie stówkę, tam uszczknie stówkę - ziarnko do ziarnka.

A poza tym kopnięcie ich w tyłek nie jest takie proste. Ale nastąpi.

6 komentarzy:

  1. też nie jestem optymistą, ale pożyjemy zobaczymy. mam też nadzieję na częstsze wpisy. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny blog. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. świetny wpis.
    poruszyłeś w nim bardzo ważną kwestię którą warto by obszerniej opisać w całkiem oddzielnym wpisie a mianowicie: PRAWO DO JAZDY.
    kuriozum które funkcjonuje na zasadzie oczywistej oczywistości wśród głów wyzutych z myślenia.
    ileż to razy dyskutowałem z ludźmi którzy w efekcie uznawali mnie za szaleńca albo dziwaka mówiącego im że dawanie prawa do jazdy po drodze przez urząd jest idiotyzmem.
    argumentacja zawsze taka sama: masowe wypadki spowodowane przez tych którzy nie potrafią jeździć a wyjeżdżaliby na drogę.
    zadziwia mnie jak propaganda jest skuteczna.
    Artur

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim skromnym zdaniem prawo jazdy (tak jak pozwolenie na broń) powinno mieć tylko jedną funkcję - by móc je odebrać osobom, które nie powinny jeździć. W związku z tym nie jestem właściwie zwolennikiem istnienia prawa jazdy. W gruncie rzeczy opowiadałbym się raczej za wprowadzeniem sankcji na przestępców w postaci zakazów prowadzenia pojazdów / posiadania broni przy jednoczesnym zniesieniem pozwoleń na bron i praw jazdy. Prawo opresyjne zamiast prewencyjnego.

      Usuń
  4. Tyle razy tutaj i na innych prawicowych stronach pisano o wyższości represji nad prewencją; ponieważ ostatnio przemyśliwałem na ten temat, pozwolę sobie zamieścić kilka argumentów - proszę o komentarze.

    1. Represja dotyka wyłącznie osoby popełniające czyny bezprawne - prewencja dotyka wszystkich, także praworządnych obywateli. Uczciwych jest więcej niż nieuczciwych, więc stosowanie represji wymaga mniej wysiłku i środków niż prewencja, a także daje więcej wolności uczciwym, a mniej nieuczciwym (tym złapanym oczywiście). Represja jest więc i ekonomiczna i sprawiedliwa.

    2. Prewencja najczęściej jest wprowadzana w sytuacjach, gdy represja nie skutkuje; a nie skutkuje w pierwszym rzędzie z powodu niskiej wykrywalności. Jeśli nie mamy dość sił i środków, aby wystarczająco skutecznie ścigać nielicznych przestępców, skąd weźmiemy środki na prewencyjną kontrolę *wszystkich* obywateli? W drugim rzędzie represja nie skutkuje, gdy kary są zbyt niskie; wystarczy więc je podwyższyć, zamiast budować osobną strukturę prewencji.

    3. Prewencja, jak wykazano wyżej wymagająca angażowania znacznych środków, nie może być skuteczna z powodu niedoboru tychże środków, co prowadzi w prostej linii do wybiórczego stosowania prawa. Karany jest ten, kto przypadkowo został złapany, a nie (prawie) każdy, kto przekroczył prewencyjny zakaz. W przypadku skutecznej represji karany jest (prawie) każdy, kto popełnił konkretne przestępstwo lub wyrządził rzeczywistą szkodę, a nie ten, kto tylko potencjalnie mógł to zrobić. Represja oczywiście nigdy nie będzie stuprocentowo skuteczna, ale wystarczy, by była skuteczna w znacznej większości przypadków, aby odstraszać od popełniania przestępstw.

    4. Wybiórcze stosowanie prawa wynikające z rozbudowanej prewencji powoduje upadek kultury prawnej. Objawia się to w postaci braku szacunku dla nieżyciowego prawa wśród obywateli, nonszalancji wśród stróżów prawa (wszystkich i tak nie złapiemy - złapmy chociaż tyle, żeby ładnie w raportach wyglądało), braku szacunku dla stróżów prawa wynikającego z owej nonszalancji, alienacji obywateli i organów egzekwujących prawo, i dalszej degeneracji systemu.

    5. Prewencja staje się narzędziem opresji państwa wobec obywateli. Ponieważ rozbudowana prewencja jest nieskuteczna, politycy mają pretekst, aby w imię poprawy skuteczności nakładać więcej prewencyjnych zakazów. Powoduje to ciągłe ograniczanie wolności obywateli do momentu, w którym każdy jest przestępcą, tylko jeszcze nie wykrytym, bądź jeszcze nie ściganym. Prowadzi to do sytuacji, że aparat ścigania może praktycznie każdego obywatela skutecznie skazać, gdy jest takie zapotrzebowanie - czy to polityczne na konkretną osobę czy "ilościowe" (nie ważne kto, byle statystyki wypełnić).

    6. Represja jest trudna: wymaga inteligentnego działania prowadzącego do wykrycia sprawcy i udowodnienia mu winy. Prewencja jest łatwa: wystarczy powołanie się na przepis i minimum dowodów (vide: fotoradary). Tak więc aparat preferuje prewencję. Stosowanie prewencji przez prawodawcę powoduje w strukturach aparatu ścigania rozrost pionu quasi-urzędniczego w stosunku do śledczego, co powoduje dalsze osłabienie możliwości śledczych i spadek skuteczności represji, co daje prawodawcy pretekst do większej prewencji i impuls do dalszej degenaracji systemu.

    Podsumowując: prewencja to więcej władzy dla państwa i jego funkcjonariuszy, mniej wolności dla obywateli, rozrost struktur państwa kosztem obywateli oraz - w przeciwieństwie do rzekomych powodów wprowadzania prewencji - *MNIEJSZE* realne bezpieczeństwo obywateli.

    OdpowiedzUsuń