Pod koniec października w wielu krajach, ostatnio również w Polsce, obchodzi się tak zwane Halloween (All Hallows' Evening), czyli wigilia Wszystkich Świętych. Ludzie często kręcą głowami: Po co nam to? To święto amerykańskich przygłupów! Samo "święto", jako okazja do zabawy w dotychczasowej, nieoficjalnej formie, nie powinno nikomu przeszkadzać.
Jest jednak, obok radosnych przebieranek i zabaw, pewna "tradycja" związana z tym "świętem", która budzi we mnie pewien umiarkowany niesmak. "Cukierek albo psikus", czyli chodzenie dzieci po sąsiedztwie i "straszenie" niewinnym psikusem, jeśli mieszkaniec nie zapłaci okupu w postaci słodyczy. Oczywiście to tylko niegroźna zabawa i żarty dla nas, dorosłych, ale dzieci przez zabawę się uczą. A lekcja z tej zabawy, niezależnie od tego, jak niewinnym i drobnym jest psikus, płynie jedna: szantaż działa. Ta niezbyt wychowawcza lekcja, powtarzana dziecku rok w rok, musi pozostawić jakiś ślad.
Tak, większość dzieci, gdy dorośnie, nie napada na banki z bronią w ręku (choć odnoszę wrażenie, że w SZA, gdzie "cukierek albo psikus" istnieje od kilkudziesięciu lat, incydentów tych jest więcej niż w Polsce), podobnie jak większość dzieci biegających z nożyczkami nie wydłubuje sobie oczu. Ale chodzi o zasady przekazywane dzieciom. Dlaczego uczyć, albo choćby oswajać dzieci z negatywnymi postawami, jeśli można, nie umniejszając zabawy, uczyć czegoś dobrego?
Rozmawiałem o tym ze znajomymi obcokrajowcami, wychowanymi od dziecka w tej "tradycji", którzy również swoje dzieci w ten sposób wychowywali. Pierwsza reakcja to zdziwienie, że nie popieram tej zabawy, druga to śmiech, że jestem pomylony, jeśli uważam, że dzieci faktycznie uczone są szantażu, w końcu irytacja u jednych i refleksja u drugich.
Ciekawą odpowiedzią jest: Ale to jest równoważone wpajanymi wartościami moralnymi. Być może, ale w krajach z tą tradycją prawie wszystkie dzieci uczestniczą w zabawie, a znacznie mniej może się cieszyć dobrym przykładem od rodziców. Poza tym można też powiedzieć: Biję moje dziecko, ale równoważę to całuskami i przytulaniem. Oczywiście lepsze to niż bicie bez całusków, ale wciąż dużo gorsze niż całuski bez bicia. Jeśli chcemy wpajać dzieciom dobre wartości, to nie mówmy im, że czasami można o nich zapomnieć.
Nie piszę tego po to, by odebrać dzieciom zabawę, by zakazywać im chodzenia za cukierkami. Piszę to, bo smuci mnie, że wprowadzamy lewicowe "tradycje", oparte na roszczeniowej postawie "mi się należy", dlatego, że fajne i amerykańskie, a jednocześnie zapominamy i odrzucamy naszą piękną tradycję opartą na zasadzie "ja tobie, ty mi".
Młodzież, zwłaszcza miejska, może tego nie pamiętać, ale dawniej, kiedy nikt w Polsce jeszcze o Halloween nie słyszał, nasze dzieci też przebierały się i straszyły. Też chodziły od domu do domu. Też prosiły o słodycze, orzechy, pieniądze. Nazywało się to kolędowaniem. Ale kolędnicy oferowali coś w zamian: taniec, zabawę, inscenizację. Dziś powiedzielibyśmy: kabaret.
Mam sugestię dla młodych rodziców, którzy w wigilię Wszystkich Świętych wybierają się z dziećmi po cukierki: Przebierzcie je, wymalujcie, niech mają zabawę. Ale zapukawszy do drzwi, zamiast żądać słodyczy i straszyć potwornymi konsekwencjami braku współpracy ze strony gospodarza, zaproponujcie coś w zamian. Piosenkę, wierszyk, taniec, kawał o niedźwiedziu i zającu, zmiecenie liści ze ganka - cokolwiek. Gospodarzowi będzie miło, że dostał coś w zamian za swoje cukierki i chętniej (liczniej) je odda. A co istotniejsze, Wasze dziecko poczuje satysfakcję, że uczciwie na te cukierki zapracowało dobrym uczynkiem i że zostało potraktowane nie jak urwis, ale jak biznesmen.
No i dostanie swoją pierwszą lekcję kapitalizmu!
środa, 30 października 2013
sobota, 26 października 2013
Wszystko co masz
Chory weterynarz przychodzi do internisty. Internista przeprowadza szczegółowy wywiad. Pyta weterynarza, co go boli, czy ma zawroty głowy, niestrawność, bóle stawów, czy dobrze sypia, czy w rodzinie były takie, a takie choroby. W końcu weterynarz mówi zniecierpliwiony:
- Panie, pan się nazywasz lekarzem? Moi pacjenci nie potrafią mówić. Żaden mi nie powie, co go boli ani jak się czuje. Wszystkiego muszę się dowiedzieć z własnych obserwacji, a za pana pacjent sam wszystko musi robić.
W tym momencie internista spojrzał na weterynarza, przerwał wywiad i w milczeniu przystąpił do badania. Osłuchał, zbadał puls, obejrzał język... W końcu wyjął bloczek recept i wypisał jakieś pigułki i wręczył receptę bez słowa weterynarzowi, który z satysfakcją powiedział:
- No! Widzisz pan - można.
Internista przerwał milczenie i z pełną powagą, ale i ze spokojem w głosie powiedział:
- Oczywiście zdaje pan sobie sprawę z tego, że jeśli ta kuracja nie poskutkuje, to będę musiał pana uśpić.
Dowcip stary, umiarkowanie śmieszny, ale i refleksyjny: Jeśli ktoś chce być traktowany jak zwierzę, to musi liczyć się z tym, że BĘDZIE traktowany jak zwierzę. Jeżeli ktoś myśli, że urzędnicy sami zadbają o jego potrzeby i o jego bezpieczeństwo, to musi liczyć się z tym, że urzędnicy ci w nosie będą mieli jego zdanie i nie będzie ich obchodziło, czy zapewnione przez państwo usługi odpowiadają "klientowi". Ślepe ufanie, że ktoś zaopiekuje się nami lepiej, niż my sami jest bardzo wygodne, ale i bardzo zgubne. Bez odpowiedzialności nie ma wolności. Tomasz Jefferson powiedział: Rząd, który jest na tyle duży, by dać ci wszystko czego pragniesz, jest też na tyle duży, by odebrać ci wszystko, co masz.
- Panie, pan się nazywasz lekarzem? Moi pacjenci nie potrafią mówić. Żaden mi nie powie, co go boli ani jak się czuje. Wszystkiego muszę się dowiedzieć z własnych obserwacji, a za pana pacjent sam wszystko musi robić.
W tym momencie internista spojrzał na weterynarza, przerwał wywiad i w milczeniu przystąpił do badania. Osłuchał, zbadał puls, obejrzał język... W końcu wyjął bloczek recept i wypisał jakieś pigułki i wręczył receptę bez słowa weterynarzowi, który z satysfakcją powiedział:
- No! Widzisz pan - można.
Internista przerwał milczenie i z pełną powagą, ale i ze spokojem w głosie powiedział:
- Oczywiście zdaje pan sobie sprawę z tego, że jeśli ta kuracja nie poskutkuje, to będę musiał pana uśpić.
Dowcip stary, umiarkowanie śmieszny, ale i refleksyjny: Jeśli ktoś chce być traktowany jak zwierzę, to musi liczyć się z tym, że BĘDZIE traktowany jak zwierzę. Jeżeli ktoś myśli, że urzędnicy sami zadbają o jego potrzeby i o jego bezpieczeństwo, to musi liczyć się z tym, że urzędnicy ci w nosie będą mieli jego zdanie i nie będzie ich obchodziło, czy zapewnione przez państwo usługi odpowiadają "klientowi". Ślepe ufanie, że ktoś zaopiekuje się nami lepiej, niż my sami jest bardzo wygodne, ale i bardzo zgubne. Bez odpowiedzialności nie ma wolności. Tomasz Jefferson powiedział: Rząd, który jest na tyle duży, by dać ci wszystko czego pragniesz, jest też na tyle duży, by odebrać ci wszystko, co masz.
piątek, 25 października 2013
Krzywa afera
Ostatnio "poprztykałem" się z JKM na jego blogu na temat krzywej Laffera. On twierdzi, że krzywa ta może sobie falować i mieć wiele maksimów lokalnych, ja się z tym nie zgadzam. Napisałem:
Myli się Pan, Prezesie. Krzywa ta może mieć tylko jedno maksimum i zawsze będzie wypukła do góry (oczywiście przy założeniu, że oprócz wysokości podatku nie zachodzą żadne inne istotne zmiany, jak na przykład zaostrzenie kar za oszukiwanie fiskusa). Aby krzywa "wygięła się" w drugą stronę, wpływy z podatków musiałyby przyrastać szybciej niż gdyby proporcja ta była liniowa, czyli gdyby podnoszenie podatków zniechęcało do oszukiwania fiskusa, a wiadomo, że jest dokładnie odwrotnie. Dodałem odsyłacz do mojego wyczerpującego, jak mi się wydawało, artykułu Prosta Krzywa.
JKM:
Nie mylę się. Nikt nie powiedział, że krzywa użyteczności ludzi jest liniowa, ani że kary są liniowe, ani że łatwość oszukiwania na podatkach jest liniowa (np. gdy ustawowo podatnicy z małą stopą opodatkowania sprawdzani są przez biuro A, ze średnią przez biuro B, z najwyższą przez biuro C - a wiadomo, że w biurze B panuje tolerancja...) . Oczywiście w praktyce w 99% będzie jedno maksimum - ale mówimy o teorii...
Ja:
Pozostaję na stanowisku, że krzywa Laffera może mieć tylko jedno maksimum. Zgadzam się, że wymienione przez Pana zmienne mają wpływ na wysokość wpływów do budżetu państwa, ale nie mogą być uwzględniane przy tego typu rozważaniach.
Możliwości są dwie: albo zmienne te są funkcją wysokości podatków, albo, że są od nich niezależne.
Pierwszy przypadek można odrzucić, bo człowiek nie stanie się ani mniej ani więcej użyteczny po podwyżce podatków, a nawet jeśli tak będzie, to trudno się spodziewać, że podwyżka z 10 na 15 procent obniży jego użyteczność, a z 20 na 25 zadziała przeciwnie. To samo z karami - można podnieść podatek i obniżyć kary, a można też obniżyć podatek wraz z karami - nie ma między nimi żadnej zależności, poza wolą pana Rostowskiego.
A jeśli czynniki te nie są zależne od wysokości podatków, to, aby je uwzględnić, należy traktować je jak kolejne argumenty tej funkcji, rozszerzając jej wykres o kolejne wymiary, ale wówczas krzywa Laffera przestaje być krzywą, a zaczyna być powierzchnią, albo i bardziej skomplikowanym, wielowymiarowym tworem.
Pańskie dotychczasowe podejście można porównać do zadania z fizyki: naszkicuj wykres zależności naciągu łuku do odległości na jaką poleci strzała. Zadanie proste, ale w tym wykresie Pan stara się dodatkowo uwzględnić wszystkie możliwe materiały, z jakich zbudowane są łuk i strzała, pełen zakres temperatury i ciśnienia powietrza, zmienne pole grawitacyjne. Nic mądrego z tego nie może wyniknąć.
Dlatego do rozważań musimy przyjąć, że wszystkie parametry niezależne od wysokości opodatkowania są stałe, bo jeśli nie, to będziemy mieli do czynienia z wielowymiarową funkcją o dość trudnym do modelowania przebiegu, ale i tak zawsze każdy dwuwymiarowy przekrój tej funkcji równoległy do osi wysokości podatków P i osi wpływów do budżetu W będzie mniej lub bardziej symetrycznym, czy regularnym, ale zawsze "łukiem" wypukłym w kierunku od osi P i z jednym maksimum Wo, czyli dokładnie tak, jak przedstawił był to Artur Laffer. A zatem pozostałe parametry w tych rozważaniach można pominąć, jako nieistotne.
Bardzo częstym problemem w zrozumieniu krzywej Laffera, który musi prowadzić do podobnych, fałszywych wniosków jest to, że, świadomie lub nie, traktuje się krzywą Laffera jako funkcję czasu. Tak jakby się zakładało, że pan Laffer proponuje eksperyment: dziś podatki są zerowe i stopniowo będziemy podnosić je przez rok do stu procent, a krzywa pokazuje jak w ciągu roku zmieniać się będą się dzienne wpływy, przy jednoczesnym założeniu że w czasie tego roku życie płynie swoim tokiem i wszystko może się zdarzyć - zmiany w prawie podatkowym, strajk związkowców, krach na giełdzie, wojna.
Świetnie to widać w komentarzu antaresa, który pisze: W pewnym momencie Bolek potrącony przez samochód, trafił do szpitala i nie kupił swoich 30 flaszek. I kuracja szpitalna trwał pół roku. Sytuacja pańska stała się "wypukła" w dół. Czyli zakłada, że na przykład kiedy podatek wynosi 20 procent Bolek jest zdrowy, a kiedy wynosi 30 procent Bolek jest w szpitalu. Jest to błąd na poziomie podstawowym. Innym błędem podstawowym jest modelowanie krzywej dla jednego podatnika, ale o tym za chwilę.
Krzywa Laffera nie ma osi czasu. Ilustruje jaki wpływ do budżetu byłby DZIŚ, gdyby podatek wynosił 20 procent, oraz jaki byłby DZIŚ, gdyby wynosił 30 procent. Możemy oczywiście wykreślić dwie krzywe - jedną dla (pozostając już przy tej niefortunnej retoryce antaresa) Bolka w szpitalu, drugą dla Bolka zdrowego i obie te krzywe będą od siebie nieco różne, ale obie będą miały te same cechy charakterystyczne dla krzywej Laffera, o których już nieraz pisałem.
Trudność w zrozumieniu tego bierze się stąd, że jest to koncepcja o pewnym poziomie abstrakcji, bo bardzo nieintuicyjne jest wyobrażenie sobie, że w tym samym momencie obowiązują różne podatki (rzeczywistość równoległa) - stąd, często nieświadome, podmienienie osi stopy podatku P osią czasu t, z założeniem, że stopa podatku jest liniową funkcją czasu P(t). Różnica jest taka, że prawo podatkowe oraz pewne inne czynniki, które są niezależne od wysokości podatków P, są zmienne w czasie t (zależą od czasu), zatem po tej podmianie wpływy do budżetu państwa stają się funkcją nie tylko stopy podatkowej, ale też wielu innych argumentów.
Drugim błędem jest rozważanie krzywej Laffera dla jednego podatnika. Podatnik zazwyczaj nie rezygnuje z płacenia tylko drobnej części podatku, przy każdej drobnej zmianie stopy. On niski podatek będzie płacił równo (wzrost liniowy), przy pewnej wartości zatai na przykład połowę swojego przychodu, w tym punkcie funkcja będzie nieciągła a podatek dla pewnych wartości znów zacznie przyrastać liniowo. Przy innej stopie Bolek zrezygnuje z pracy w ogóle. Wykres nie będzie ani ciągły, ani nie będzie przypominał krzywej Laffera. Podobnie z bezrobociem - jeden podatnik albo ma pracę gdy podatki są niskie, albo jej nie ma, ale nigdy nie jest tak, że bezrobocie jednej osoby wynosi 20 procent.
Podobny błąd popełnia marekgwozdz, gdy pisze (poprawiłem pisownię):
Wraz ze wzrostem podatków najpierw zaczyna działać pierwsza grupa ludzi, tych tzw "cwaniaków" czyli osób dla których naturalne jest ciągłe szukanie dziur w systemie i stać ich na to. I wpływy obniżają się gdyż mają oni więcej motywacji do unikania podatków.
Potem dalsze podwyżki podatków mogą znowu powodować wzrost wpływów z powodów czysto arytmetycznych.
Po przekroczeniu pewnego punktu nawet zatwardziali patrioci podatkowi i osoby którym się nie chciało dochodzą do rozumu i też zaczynają kombinować. I znowu wpływy się zmniejszają.
Potem znowu mogą odrobinę rosnąć, a potem wraz z dalszym wzrostem, całe branże przestają funkcjonować i znowu mamy spadek.
O jakich grupach pisze? Nawet jeśli w społeczeństwie są jacyś cwaniacy, to nie są oni zorganizowaną grupą cwaniaków, którzy na sygnał przestają płacić podatki. Każdy z nich w innej sytuacji zaczyna cwaniakować. Nikt się z nikim nie umawia, że od dziś nie płaci podatków. Nie ma cwaniaków A i cwaniaków B, każdy cwaniak jest inny. Firmy też nikt nie będzie zamykał na sygnał. Jednemu interes przestanie się opłacać przy podatku 40 procent, a drugiemu przy podatku 39,96.
Dopiero po rozważeniu wpływów z podatków dla dużej grupy różnych podatników i przy założeniu, że oprócz stopy podatkowej i czynników od niej zależnych wszystkie inne czynniki są stałe, można je przybliżyć krzywą Laffera i taki też był zamysł jej autora.
Myli się Pan, Prezesie. Krzywa ta może mieć tylko jedno maksimum i zawsze będzie wypukła do góry (oczywiście przy założeniu, że oprócz wysokości podatku nie zachodzą żadne inne istotne zmiany, jak na przykład zaostrzenie kar za oszukiwanie fiskusa). Aby krzywa "wygięła się" w drugą stronę, wpływy z podatków musiałyby przyrastać szybciej niż gdyby proporcja ta była liniowa, czyli gdyby podnoszenie podatków zniechęcało do oszukiwania fiskusa, a wiadomo, że jest dokładnie odwrotnie. Dodałem odsyłacz do mojego wyczerpującego, jak mi się wydawało, artykułu Prosta Krzywa.
JKM:
Nie mylę się. Nikt nie powiedział, że krzywa użyteczności ludzi jest liniowa, ani że kary są liniowe, ani że łatwość oszukiwania na podatkach jest liniowa (np. gdy ustawowo podatnicy z małą stopą opodatkowania sprawdzani są przez biuro A, ze średnią przez biuro B, z najwyższą przez biuro C - a wiadomo, że w biurze B panuje tolerancja...) . Oczywiście w praktyce w 99% będzie jedno maksimum - ale mówimy o teorii...
Ja:
Pozostaję na stanowisku, że krzywa Laffera może mieć tylko jedno maksimum. Zgadzam się, że wymienione przez Pana zmienne mają wpływ na wysokość wpływów do budżetu państwa, ale nie mogą być uwzględniane przy tego typu rozważaniach.
Możliwości są dwie: albo zmienne te są funkcją wysokości podatków, albo, że są od nich niezależne.
Pierwszy przypadek można odrzucić, bo człowiek nie stanie się ani mniej ani więcej użyteczny po podwyżce podatków, a nawet jeśli tak będzie, to trudno się spodziewać, że podwyżka z 10 na 15 procent obniży jego użyteczność, a z 20 na 25 zadziała przeciwnie. To samo z karami - można podnieść podatek i obniżyć kary, a można też obniżyć podatek wraz z karami - nie ma między nimi żadnej zależności, poza wolą pana Rostowskiego.
A jeśli czynniki te nie są zależne od wysokości podatków, to, aby je uwzględnić, należy traktować je jak kolejne argumenty tej funkcji, rozszerzając jej wykres o kolejne wymiary, ale wówczas krzywa Laffera przestaje być krzywą, a zaczyna być powierzchnią, albo i bardziej skomplikowanym, wielowymiarowym tworem.
Pańskie dotychczasowe podejście można porównać do zadania z fizyki: naszkicuj wykres zależności naciągu łuku do odległości na jaką poleci strzała. Zadanie proste, ale w tym wykresie Pan stara się dodatkowo uwzględnić wszystkie możliwe materiały, z jakich zbudowane są łuk i strzała, pełen zakres temperatury i ciśnienia powietrza, zmienne pole grawitacyjne. Nic mądrego z tego nie może wyniknąć.
Dlatego do rozważań musimy przyjąć, że wszystkie parametry niezależne od wysokości opodatkowania są stałe, bo jeśli nie, to będziemy mieli do czynienia z wielowymiarową funkcją o dość trudnym do modelowania przebiegu, ale i tak zawsze każdy dwuwymiarowy przekrój tej funkcji równoległy do osi wysokości podatków P i osi wpływów do budżetu W będzie mniej lub bardziej symetrycznym, czy regularnym, ale zawsze "łukiem" wypukłym w kierunku od osi P i z jednym maksimum Wo, czyli dokładnie tak, jak przedstawił był to Artur Laffer. A zatem pozostałe parametry w tych rozważaniach można pominąć, jako nieistotne.
Bardzo częstym problemem w zrozumieniu krzywej Laffera, który musi prowadzić do podobnych, fałszywych wniosków jest to, że, świadomie lub nie, traktuje się krzywą Laffera jako funkcję czasu. Tak jakby się zakładało, że pan Laffer proponuje eksperyment: dziś podatki są zerowe i stopniowo będziemy podnosić je przez rok do stu procent, a krzywa pokazuje jak w ciągu roku zmieniać się będą się dzienne wpływy, przy jednoczesnym założeniu że w czasie tego roku życie płynie swoim tokiem i wszystko może się zdarzyć - zmiany w prawie podatkowym, strajk związkowców, krach na giełdzie, wojna.
Świetnie to widać w komentarzu antaresa, który pisze: W pewnym momencie Bolek potrącony przez samochód, trafił do szpitala i nie kupił swoich 30 flaszek. I kuracja szpitalna trwał pół roku. Sytuacja pańska stała się "wypukła" w dół. Czyli zakłada, że na przykład kiedy podatek wynosi 20 procent Bolek jest zdrowy, a kiedy wynosi 30 procent Bolek jest w szpitalu. Jest to błąd na poziomie podstawowym. Innym błędem podstawowym jest modelowanie krzywej dla jednego podatnika, ale o tym za chwilę.
Krzywa Laffera nie ma osi czasu. Ilustruje jaki wpływ do budżetu byłby DZIŚ, gdyby podatek wynosił 20 procent, oraz jaki byłby DZIŚ, gdyby wynosił 30 procent. Możemy oczywiście wykreślić dwie krzywe - jedną dla (pozostając już przy tej niefortunnej retoryce antaresa) Bolka w szpitalu, drugą dla Bolka zdrowego i obie te krzywe będą od siebie nieco różne, ale obie będą miały te same cechy charakterystyczne dla krzywej Laffera, o których już nieraz pisałem.
Trudność w zrozumieniu tego bierze się stąd, że jest to koncepcja o pewnym poziomie abstrakcji, bo bardzo nieintuicyjne jest wyobrażenie sobie, że w tym samym momencie obowiązują różne podatki (rzeczywistość równoległa) - stąd, często nieświadome, podmienienie osi stopy podatku P osią czasu t, z założeniem, że stopa podatku jest liniową funkcją czasu P(t). Różnica jest taka, że prawo podatkowe oraz pewne inne czynniki, które są niezależne od wysokości podatków P, są zmienne w czasie t (zależą od czasu), zatem po tej podmianie wpływy do budżetu państwa stają się funkcją nie tylko stopy podatkowej, ale też wielu innych argumentów.
Drugim błędem jest rozważanie krzywej Laffera dla jednego podatnika. Podatnik zazwyczaj nie rezygnuje z płacenia tylko drobnej części podatku, przy każdej drobnej zmianie stopy. On niski podatek będzie płacił równo (wzrost liniowy), przy pewnej wartości zatai na przykład połowę swojego przychodu, w tym punkcie funkcja będzie nieciągła a podatek dla pewnych wartości znów zacznie przyrastać liniowo. Przy innej stopie Bolek zrezygnuje z pracy w ogóle. Wykres nie będzie ani ciągły, ani nie będzie przypominał krzywej Laffera. Podobnie z bezrobociem - jeden podatnik albo ma pracę gdy podatki są niskie, albo jej nie ma, ale nigdy nie jest tak, że bezrobocie jednej osoby wynosi 20 procent.
Podobny błąd popełnia marekgwozdz, gdy pisze (poprawiłem pisownię):
Wraz ze wzrostem podatków najpierw zaczyna działać pierwsza grupa ludzi, tych tzw "cwaniaków" czyli osób dla których naturalne jest ciągłe szukanie dziur w systemie i stać ich na to. I wpływy obniżają się gdyż mają oni więcej motywacji do unikania podatków.
Potem dalsze podwyżki podatków mogą znowu powodować wzrost wpływów z powodów czysto arytmetycznych.
Po przekroczeniu pewnego punktu nawet zatwardziali patrioci podatkowi i osoby którym się nie chciało dochodzą do rozumu i też zaczynają kombinować. I znowu wpływy się zmniejszają.
Potem znowu mogą odrobinę rosnąć, a potem wraz z dalszym wzrostem, całe branże przestają funkcjonować i znowu mamy spadek.
O jakich grupach pisze? Nawet jeśli w społeczeństwie są jacyś cwaniacy, to nie są oni zorganizowaną grupą cwaniaków, którzy na sygnał przestają płacić podatki. Każdy z nich w innej sytuacji zaczyna cwaniakować. Nikt się z nikim nie umawia, że od dziś nie płaci podatków. Nie ma cwaniaków A i cwaniaków B, każdy cwaniak jest inny. Firmy też nikt nie będzie zamykał na sygnał. Jednemu interes przestanie się opłacać przy podatku 40 procent, a drugiemu przy podatku 39,96.
Dopiero po rozważeniu wpływów z podatków dla dużej grupy różnych podatników i przy założeniu, że oprócz stopy podatkowej i czynników od niej zależnych wszystkie inne czynniki są stałe, można je przybliżyć krzywą Laffera i taki też był zamysł jej autora.
czwartek, 24 października 2013
Wolność a bezpieczeństwo
Z tą wolą społeczeństwa i wolnością to jest tak: Jeśli w państwie jest wolność, każdy może oddać jej kawałek w zamian za bezpieczeństwo - każdy ma tyle jednego i drugiego ile sam chce. Jeśli zaś to państwo narzuca "bezpieczeństwo", to rozsądni ludzie żyją jak w więzieniu, a tchórze i maminsynki też nie są do końca zadowoleni, bo mało kto ma dokładnie tyle wolności, ile by chciał.
W wolnym państwie, jeśli większość społeczeństwa. która dzisiaj głosuje za niewolnictwem, chce "bezpieczeństwa" w podróży, to większość linii lotniczych, skuszonych ich pieniędzmi, wprowadzi upragnione ograniczenia i będą ogłaszać: Do naszych samolotów nie wpuszczamy ludzi z obcinaczami do paznokci, napojami i z brodami, a przed wejściem na pokład każdy jest dokładnie obmacywany i ma przeprowadzaną kolonoskopię. Inne (mniej liczne zapewne, ale przecież rozsądni ludzie też mają pieniądze, które warto od nich wyciągnąć) linie lotnicze powiedzą: U nas każdy może podróżować z tym, z czym zechce. I wówczas miłośnik bezpieczeństwa poleci pierwszymi, a ja drugimi, bo mam brodę i lubię mieć przy sobie termos z kompotem truskawkowym. I obaj będziemy zadowoleni. Obecnie jest tak, że osoba, która lubi być traktowana jak zwierzę lata sobie z jako-taką przyjemnością, bo jest traktowana tak jak lubi i jak na to zasługuje, a ja muszę za każdym razem znosić te cholerne obmacywanki, rentgeny i piję Coca Colę, zamiast mojego ulubionego kompotu. Promuje się postawę barana.
Osoba taka pójdzie też do pracy do kogoś, kto zapłaci za jego ubezpieczenie zdrowotne, zapewni emeryturę, urlop "tatusiński", po swojemu wykształci jego dzieci i jeszcze kupi mu buty, kombinezon i kask, a ja pójdę do pracy, gdzie sam będę musiał sobie to wszystko zapewnić, ale za to zarobię trzy razy więcej.
Obecnie niestety nie mam takiego wyboru. I dlatego uważam, że ludzie przede wszystkim powinni być wolni, a bezpieczeństwo jest sprawą drugorzędną. Bo bezpieczeństwo każdy sam może sobie zapewnić, wolność - nie.
A gdybym był terrorystą, to i tak porwałbym samolot tych pierwszych linii lotniczych. Lepszy efekt.
W wolnym państwie, jeśli większość społeczeństwa. która dzisiaj głosuje za niewolnictwem, chce "bezpieczeństwa" w podróży, to większość linii lotniczych, skuszonych ich pieniędzmi, wprowadzi upragnione ograniczenia i będą ogłaszać: Do naszych samolotów nie wpuszczamy ludzi z obcinaczami do paznokci, napojami i z brodami, a przed wejściem na pokład każdy jest dokładnie obmacywany i ma przeprowadzaną kolonoskopię. Inne (mniej liczne zapewne, ale przecież rozsądni ludzie też mają pieniądze, które warto od nich wyciągnąć) linie lotnicze powiedzą: U nas każdy może podróżować z tym, z czym zechce. I wówczas miłośnik bezpieczeństwa poleci pierwszymi, a ja drugimi, bo mam brodę i lubię mieć przy sobie termos z kompotem truskawkowym. I obaj będziemy zadowoleni. Obecnie jest tak, że osoba, która lubi być traktowana jak zwierzę lata sobie z jako-taką przyjemnością, bo jest traktowana tak jak lubi i jak na to zasługuje, a ja muszę za każdym razem znosić te cholerne obmacywanki, rentgeny i piję Coca Colę, zamiast mojego ulubionego kompotu. Promuje się postawę barana.
Osoba taka pójdzie też do pracy do kogoś, kto zapłaci za jego ubezpieczenie zdrowotne, zapewni emeryturę, urlop "tatusiński", po swojemu wykształci jego dzieci i jeszcze kupi mu buty, kombinezon i kask, a ja pójdę do pracy, gdzie sam będę musiał sobie to wszystko zapewnić, ale za to zarobię trzy razy więcej.
Obecnie niestety nie mam takiego wyboru. I dlatego uważam, że ludzie przede wszystkim powinni być wolni, a bezpieczeństwo jest sprawą drugorzędną. Bo bezpieczeństwo każdy sam może sobie zapewnić, wolność - nie.
A gdybym był terrorystą, to i tak porwałbym samolot tych pierwszych linii lotniczych. Lepszy efekt.
wtorek, 1 października 2013
Nie ważne kto jak głosuje, ważne kto liczy głosy
Demokracja obecnie jest tylko przykrywką - próbą uprawnienia pewnych decyzji, które już zostały podjęte. Bo jeśli złą decyzję podejmie prezydent, premier, komisarz, czy nawet król, to wiadomo, kto jest winny i prędzej, czy później za to odpowie. Ale jeśli decyzja została podjęta przez większość na przykład w referendum, to władza rozkłada ręce i mówi: Ale co ja mogę, skoro większość tego chce?
Tylko, że nie zawsze większość akurat chce tego samego, co władza - i wówczas na scenę wchodzi metoda liczenia głosów, a tu średnio zdolny matematyk może zdziałać cuda. No to zdziałał: W konsultacjach społecznych na temat wydobycia gazów łupkowych osiem osób z Malty, Grecji i Łotwy przegłosowało 12 tysięcy Polaków (źródło). Tak właśnie działa unijna demokracja. Ma wyjść, jak ma wyjść, trzeba tylko wykombinować jak otrzymać żądany wynik.
Z niecierpliwością czekam aż głosy będą ważone masą ciała głosującego, liczbą znajomych na Facebooku, lub poziomu zdobytym w Tetrisie. Bo na to, że głosy będą ważone rozsądkiem, kompetencjami i znajomością tematu w demokracji nie ma co liczyć.
Tylko, że nie zawsze większość akurat chce tego samego, co władza - i wówczas na scenę wchodzi metoda liczenia głosów, a tu średnio zdolny matematyk może zdziałać cuda. No to zdziałał: W konsultacjach społecznych na temat wydobycia gazów łupkowych osiem osób z Malty, Grecji i Łotwy przegłosowało 12 tysięcy Polaków (źródło). Tak właśnie działa unijna demokracja. Ma wyjść, jak ma wyjść, trzeba tylko wykombinować jak otrzymać żądany wynik.
Z niecierpliwością czekam aż głosy będą ważone masą ciała głosującego, liczbą znajomych na Facebooku, lub poziomu zdobytym w Tetrisie. Bo na to, że głosy będą ważone rozsądkiem, kompetencjami i znajomością tematu w demokracji nie ma co liczyć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)