W moim wpisie z 9 lutego 2011, zacząłem polemikę z uchwaloną nowelizacją prawa o szkolnictwie wyższym. Podałem wówczas cztery problemy związane z tą nowelizacją:
a. opłatę za drugi kierunek studiów (krok w dobrym kierunku, ale bardzo niewielki),
b. model finansowania uczelni w zależności od jakości kształcenia (całkowicie zbędny),
c. większą autonomie programową (nieodzowną, by b. mógł zadziałać),
d. ograniczenie "wieloetatowości" nauczycieli (jednoznacznie i bezwzględnie złe!)
Rozprawienie się z tym najbardziej kontrowersyjnym podpunktem a. zajęło mi kilka wpisów. Niniejszym wpisem postaram się zakończyć ten temat, przynajmniej w zakładanym zakresie i o ile w ogóle temat ten można gdzieś zakończyć.
Po lekturze wspomnianego i kilku późniejszych wpisów, nie powinno już być niejasności w sprawie b. i c., ale mimo to krótko podsumuję.
Finansowanie uczelni w zależności od jakości kształcenia, po sprywatyzowaniu uczelni rozwiąże się automatycznie. Kropka. Do dobrych uczelni będzie więcej chętnych, bo będzie się po nich lepiej zarabiać, zatem będą droższe. Z tej samej przyczyny, z której porcja kurczaka w restauracji w hotelu Sheraton jest droższa niż w KFC, a golarka Wilkinson jest droższa od Bica. Kto próbował się golić Bicem, to rozumie.
W prywatnych szkołach nie ma problemu z autonomią programową, bo same decydują o tym, czego uczą. Obecnie program szkół jest ustalany w MEN i jest sztywny jak prześcieradło nastolatka. Dyrektorzy prywatnych szkół są niezależni i każdy z nich dba, żeby program w jego szkole oferował coś oryginalnego, innego niż u konkurencji. Tak jak z proszkami do prania. Jeden ma enzymy, które wnikają w głąb włókien, drugi pachnie jak pluszowy miś, a trzeci nie zmienia koloru. Bo jak wszystkie będą robić to samo, to ludzie kupią Dosię, bo po co przepłacać?
A dlaczego ograniczenie "wieloetatowości" nauczycieli nazwałem jednoznacznym i bezwzględnym złem? Z kilku przyczyn.
Przede wszystkim, skoro nauczyciel musi pytać dyrektora uczelni o pozwolenie na podjęcie innej pracy w jego prywatnym czasie, to znaczy, że jest jego własnością, lub, jak kto woli, niewolnikiem.
Po drugie, szkodzi uczelni - zdolni ludzie będą odchodzili ze szkół i kariery naukowej, dla pieniędzy.
Po trzecie, szkodzi nauczycielowi, bo zakazywanie komukolwiek pracy jest niemoralne i już. Nie ma dyskusji.
Przyjrzyjmy się co taki zakaz oznacza. Pracownik naukowy nie może podjąć dodatkowej pracy, nawet jako nauczyciel innej szkoły, mimo, że taka praca dodatkowo stymulowałaby go intelektualnie. Miałby wszak więcej rozważań, więcej dyskusji na ten temat itd. Jeśli w jakikolwiek sposób mogłoby to wpłynąć na jego pracę, to tylko korzystnie. Ale tego nie może. Może natomiast co wieczór upijać się w szesnaście liter. Może niszczyć sobie organizm i mózg, może prowadzić zajęcia na kacu.
To jest absurd. Tylko boję się, że jak ten argument dotrze do rządzących, to jeszcze zabronią biedakowi pić.
Witam,
OdpowiedzUsuńChyba trochę opacznie zrozumiałeś kwestię ograniczenia wieloetatowości nauczycieli akademickich. Chodziło w tym, aby doktor Zygmunt wykładał tylko na jednej uczelni i przyczyniał się do wzrastania tylko jej prestiżu. To na wolnym rynku rozumie się samo przez się, że nie ODDAJE się konkurencji prawa do sprzedaży własnego produktu za tzw "frajer".
Można co najwyżej porozmawiać o transferze naukowca na jakiś czas, za jakąś kwotę dla uczelni. Przepraszam, za urzeczowienie człowieka.
Uważam to za dobre rozwiązanie, bo uczelnia jako pracodawca promuje naukowca- dzięki niej prowadzi jakieś prace badawcze, wyjeżdża na konferencje czy sympozja, współpracuje z przemysłem/biznesem i oczywiście zdobywa sławę- jeżeli jest dobry.
To normalne, że uczelnia chce, aby uczył on studentów, żeby mieć lepszych, mądrzejszych absolwentów. To również normalne, że chce, aby uczył on dobrze.
Mówisz, że każdy może z własnym czasem zrobić co chce, ale jakoś rzadko słyszę, aby ktoś po 8 godzinach pracy nie był zmęczony. Poza tym praca nauczyciela to również mnóstwo pracy w domu- przygotowanie i sprawdzanie kolokwiów, przygotowanie materiałów na wykład, przypominanie sobie szczegółów etc.
Kto straci na tym, że wykładowca nie będzie miał czasu na odpoczynek, albo nie zdąży przygotować się na zajęcia? Studenci.
Wykładowca będzie się cieszył, że ma dwa etaty i zawsze jeden z nich będzie ważniejszy:
-albo prywatny, bo więcej zarabia
-albo publiczny, bo ma większe pole do prowadzenia prac badawczych.
A studenci tu lub tam będą mieli powody do rozczarowań.
Ograniczenie wieloetatowości nie oznacza przy tym, że naukowiec:
-nie może wyjeżdżać na inną uczelnię prowadzić badań,
-nie może współpracować z biznesem i brać od nich pieniędzy za wykonanie projektu, lub konsultacje
-nie może zarabiać na patentach,
-musi realizować prace, które każe mu uczelnia, a nie takie, które mu pasują zawodowo (np projekt robota dla huty która mu płaci, projekt symulatora lotu dla swojej firmy, projekt wibratora, bo go to bawi)
przepraszam za długość tekstu.
pozdrawiam
Kage
@Kage
OdpowiedzUsuńZdaje się nie załapałeś istoty rzeczy - problem tkwi w tym, że w tej chwili naukowiec jest na gorszej pozycji bo nie ma możliwości negocjacji z pracodawcą - państwo z góry wymusza rozwiązanie totalnie niekorzystne dla wykładowcy.
Masz rację mówiąc, że korzystne dla uczelni jest mieć na wyłączność pracownika, ale właśnie - korzystne dla uczelni, a nie dla naukowca. Nie ma powodu by Państwo regulowało tę kwestię, przecież nikt nie broni by pracodawca wpisał do umowy wyłączność. W momencie, gdy obie strony są nie są NIEWOLNIKAMI mają możliwość negocjacji warunków - pracodawca może oczekiwać wyłączności, a pracownik może oczekiwać stosownego wynagrodzenia w zamian za tą wyłączność. Natomist jeśli wyłączności nie ma - bo żadna stron nie jest nią zainteresowana, to po co to regulować?
Zgadzam się, że nadmiar obowiązków może prowadzić do wielu zaniedbań ze strony naukowca, ale nie państwo jest od tego żeby go karać za przewinienia - szef ma go ukarać! Może go zwolnić, jeśli uzna, że jest nieodpowiedzialny.
"-musi realizować prace, które każe mu uczelnia, a nie takie, które mu pasują"
O ile się orientuję z rozmów z moimi wykładowcami to często właśnie tak jest, choć nie ma to związku z wieloetatowością.
Nie powiększajmy skali faszyzmu w naszym kraju!
Być może nie wyraziłem się dość jednoznacznie więc poprawię fragment:
OdpowiedzUsuńW momencie, gdy obie strony NIE SĄ NIEWOLNIKAMI mają możliwość negocjacji warunków - pracodawca może oczekiwać wyłączności, a pracownik może oczekiwać stosownego wynagrodzenia w zamian za tą wyłączność. Po wprowadzeniu zmian mamy sytuację, gdzie pracownikowi odbiera się argument w negocjacji warunków zatrudnienia - moim zdaniem to czyste barbarzyństwo.
@pulsar
OdpowiedzUsuńNikt naukowcowi nie broni po godzinach pracować w biedronce. Chodzi o wykładanie na innych uczelniach- To jest kwestia prestiżu. Czemu z publicznych środków uczelnia finansuje promowanie naukowca i jego ciągłe bycie na bieżąco. Czemu stara się rozsławić swoje i jego imię? Czemu teraz uczelnie prywatne mają na tym żerować?
Myślisz, że w tej chwili uczelnie publiczne stać na pensję adekwatną do wymagań naukowca, by był na ich wyłączność?
Już mniejsza o to ile idzie pieniędzy na wysyłanie kadry na szkolenia, wyjazdy zagraniczne, zapewnienie sprzętu etc a co powinno być normalnie wpisane do pensji netto a obecnie w pełni nie jest tam zapisane.
Tego uczelnie prywatne nie robią względem zatrudnionych na doskok.
Pewnie, że najlepiej zostawić to między nimi. Jednak kto rezygnuje z dużych, łatwych pieniędzy?
Nie mów o negocjacjach z pracodawcą w Polsce, bo tu nie ma takiej kultury. W publicznych instytucjach pensja jest niemalże z góry ustalona a w prywatnych pracodawca częściej woli zatrudnić tańszego niźli dobrego o ile tylko może. Każdy orze jak może i koniec końców do dobrze płatnych posad to pracodawca ma w czym wybierać a nie odwrotnie.
Nie szalejmy też z pełnym uwolnieniem stosunków prawnych pomiędzy pracodawcą a pracownikiem. Ludzie a w szczególności Polacy do tego nie dojrzeli.
Ponadto nie oszukujmy się- ważniejszy dla uczelni jest dobry naukowiec przynoszący rozgłos niźli jedna niezadowolona grupa rocznie. To, że można go zwolnić w publicznej uczelni jeżeli kiepsko prowadzi zajęcia to często fikcja.
Co do wybierania prac naukowych- wystarczy, że naukowiec sam wyjdzie z kreatywnym, przyszłościowym pomysłem, który da się sprzedać. U mnie na wydziale najlepsi ciągle współpracują z przemysłem i robią dla prywatnych i publicznych przedsiębiorców projekty wciągając to pod prace naukowe. Każdy na tym zyskuje:
-naukowiec, bo ma kasę i pracę.
-klient, bo ma pewność fachowej roboty i nie finansuje całego projektu.
-uczelnia, bo podpisuje się pod projektem, który finansuje w małym stopniu.
Z mojej strony zgadzam się na ograniczenie wieloetatowości do zgody rektora. Dopóki uczelnie nie staną się płatne- wtedy mogą ze sobą walczyć jak wygłodniałe etiopskie dziecko i student o ostatnią zupkę chińską.
pozdrawiam
Kage
A słyszeliście coś o nieuczciwej konkurencji? Wyobrażacie sobie pracownika a jeszcze lepiej managera, który w dni parzyste pracuje w Erze a w nieparzyste w Plusie? Jeśli naukowiec chce być taki niezależny to może otworzy sobie własna uczelnię. Ciekawe czy wtedy tez będzie w weekendy dorabiał u konkurencji.
OdpowiedzUsuń@up Świetny argument!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Kage
@up up Jakiej nieuczciwej konkurencji?! Mylisz pojęcia.
OdpowiedzUsuńOdpowiadając na pytanie: tak, wyobrażam sobie i nie widzę w tym nic złego.
Myślisz totalitarnie: zakładasz, że albo trzeba zabronić wieloetatowości albo trzeba zabronić zabraniania wieloetatowości, a tymczasem najlepiej po prostu zostawić to między pracodawcą i pracownikiem.
Wszystkie te argumenty mają w prawdzie sens, ale dla mnie naprawdę nie mają tak dużego znaczenia praktyczne korzyści czy straty będące skutkiem takiego prawa. Najważniejsze dla mnie jest to, że takie przepisy gwałcą podstawowe prawo wolności człowieka.
OdpowiedzUsuńI oczywiście, że prywatne uczelnie zatrudnią tańszego bo nie opłaca im się trzymać wysokiego poziomu z powodu nieuczciwej konkurencji uczelni państwowych. Każdy zdolny student pójdzie przecież na uczelnię publiczną bo po co ma płacić więcej jak może mniej?