niedziela, 25 listopada 2012

Zamach na prezydenta to pestka

Bomba Brunona K. Na szczęście nikomu nie odebrała życia, ale niestety bardzo wielu osobom odebrała rozum. Również dziennikarzom portalu JKM, ale przed wszystkim politykom i mediom głównego nurtu.

Pierwsza sprawa, to rozgłos. I nawet nie chodzi o to, że niedoszły zamach został rozdmuchany do proporcji najważniejszej informacji tygodnia przez dziennikarzy, bo im płaci się za robienie wideł z igły. Problem w tym, że to sami politycy i ABW nadają temu faktowi taką rangę. To posyła w świat złą wiadomość. Sprawa powinna zostać skomentowana przez rzecznika ABW słowami, że jakiemuś idiocie wydawało się, że może przeprowadzić zamach na prezydenta. Przekaz jest jasny - zamach na prezydenta, czy parlament jest niemożliwy. I tak ma być - wszelcy amatorzy materiałów wybuchowych nie mogą mieć wątpliwości - nie ma szans!

Tymczasem na temat "zamachu" wypowiadają się politycy z każdej strony sceny politycznej, łącznie z premierem Tuskiem, podkreślając jeszcze jak "niewiele brakowało", "o mały włos". W Polskę idzie więc informacja, że byle amator pirotechnik jest zagrożeniem dla bezpieczeństwa głowy państwa, a Brunon K. po prostu miał pecha.

O doszczętnym zniewieścieniu klasy politycznej świadczy również to, że przedstawiciele niektórych partii próbowali przekonywać, że ten zamach skierowany był konkretnie przeciwko im. Robią to by wywalczyć trochę sympatii i współczucia wyborców. Ale tak naprawdę mówią: To my doprowadzamy ludzi do stanu, w którym są gotowi wysadzić parlament. To przez nas "o mały włos" nie mieliśmy masakry. To nas ludzie nienawidzą. Zamiast powiedzieć: Na pewno nie chodziło o nas. Nas wszyscy kochają. Problem w tym, że politycy nie odwołują się do rozsądku ludzi, tylko do ich emocji, bo w demokracji to one decydują o tym, kto rządzi.

Kolejny teatrzyk to roztrząsanie sympatii politycznych Brunona K. Jakie one mają znaczenie? Mówi się, że popierał Korwina-Mikke. Tylko czy to, że zamachowiec, doszły czy niedoszły, kogoś popiera, świadczy źle o osobie popieranej?

Owszem, gdybyśmy mieli do czynienia z sytuacją odwrotną i to Korwin-Mikke popierałby Brunona K., to należałoby go za to potępić. Ale nikt nie odpowiada za to, kto jest jego zwolennikiem, więc robienie z tego tematu, już świadczy, w najlepszym razie, o braku profesjonalizmu dziennikarza. Czy gdyby Brunon K. był miłośnikiem zespołu Kombi, to czy ktoś wiązałby działalność artystyczną tego zespołu z "zamachem"? Raczej nie.

Niestety w tę prowokację gazety dali wciągnąć się redaktorzy portalu JKM. Zamiast machnąć na to ręką, albo mimochodem zwrócić uwagę, tak jak ja, że argument ten w żaden sposób nie świadczy o idolu Brunona K., ani o innych jego zwolennikach, redaktorzy G.K. i TC polemizują z nim - innymi słowy uznają jego ważność. A to jest błąd. Bo co będzie jeśli jutro Brunon K. osobiście powie do kamery, że popiera Korwina-Mikke? Ja wówczas powiem, że to żaden argument, tak jak mówię to dzisiaj. Redaktorzy portalu JKM nie będą mogli tego zrobić, bo już ten argument uznali.

Inni wytykają, że w wyborach prezydenckich Brunon K. głosował na Kaczyńskiego.Nie trzeba być geniuszem, by domyślić się, że nie głosował na Komorowskiego. No a skoro wszyscy naokoło trąbią, jak ważne są wybory i "nie bądź durny, idź do urny", no to nie należy dziwić się, że na kogoś głosował, w końcu tego chcieli.

Rozgłos, jaki nadaje się temu "zamachowi", kontrowersje i debaty wokół niego, najlepiej świadczą, że chodzi o coś więcej niż "zamach". Być może nawet żadnego zamachu nie było. Mnie już doświadczenie nauczyło, że jeśli media i politycy trąbią o zamachowcy, to tak na dobrą sprawę nie wiadomo, czy ABW złapała za rękę faceta, który właśnie miał nacisnąć detonator połączony z gigantyczną bombą zakopaną pod sejmem, czy też znalazła w mieszkaniu jakiegoś studenta kilka petard i kalendarz z pałacem prezydenckim (tak jak było z tą bombą na Wiśle kilka miesięcy temu).

Brunon K. równie dobrze jak "szalonym naukowcem" może być tylko kozłem ofiarnym, na którym zostanie popełnione samobójstwo zanim rozpocznie się proces. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że całość została zaplanowana przez służby. Jest to bardzo proste i mało kosztowne przedstawienie, a ile rozwiązuje problemów - odwraca uwagę od spraw istotnych, budzi współczucie i sympatię dla niedoszłych ofiar, jest argumentem do zwiększenia inwigilacji i zaostrzenia państwa policyjnego. I przy okazji można trochę się poobrzucać błotem, bo Brunon K. głosował tak, a nie inaczej.

czwartek, 15 listopada 2012

Granica między człowiekiem, a podczłowiekiem

Głupca interesuje tylko to co widzi, czego może dotknąć, co może dostrzec swoimi zmysłami. Jest krótkowzroczny. Kage pisze:

To już kolejny temat o aborcji. Czyżby ten mało rozwijający grunt w którym można pisać głównie abstrakcyjnie Ci się tak spodobał Staszku?

Dotyka tu, samemu nawet tego nie zauważając, istoty problemu. Dla niego rozwijający się w łonie matki płód to "abstrakcja". Póki matka ma płaski brzuch, póki dziecko nie kopie, to go nie ma i już. Podobnego zdania jest Anonimowy Liberał:

Ja w przeciwieństwie do Ciebie rozróżniam POTENCJAŁ od STANU FAKTYCZNEGO.

Zapłodniona komórka jajowa to JEST stan faktyczny. Ciąża to JEST konkret. Płód istnieje i żyje od chwili zapłodnienia, mimo że Kage i Anonimowy Liberał go nie widzą i w niego nie wierzą.

Arek, w odpowiedzi na wątpliwość malgonda pisze:

Aby odpowiedzieć na Twoje pytanie najpierw trzeba by się zgodzić co do definicji człowieka, a myślę że powszechnie przyjętej definicji nie ma.

Myli się. Podstawową definicją człowieka jest jego kod genetyczny. Tu nie ma miejsca na żadne dwuznaczności. Jeśli na podstawie badania DNA potrafimy odróżnić mordercę od niesłusznie oskarżonego, choćby byli braćmi, to tym bardziej jesteśmy w stanie odróżnić człowieka od świnki morskiej. Płód od momentu poczęcia ma jednoznacznie ludzki kod genetyczny. Jest człowiekiem i to bardzo konkretnym, niepowtarzalnym człowiekiem.

Zauważyłem, że wszyscy komentatorzy, którzy twierdzą, że człowiek powstaje nie w wyniku zapłodnienia, tylko "jakoś tak później", używają takich właśnie nieprecyzyjnych zwrotów, jak Anonimowy Liberał:

W którym dokładnie momencie owego procesu następuje ta tajemnicza przemiana i czym się charakteryzuje? [...] Otóż... nie wiem, ale naukowo jest udowodnione, że dopiero w którymś momencie zarodek uzyskuje czucie i świadomość. W moim przekonaniu dopiero od tego tajemniczego momentu zarodek staje się człowiekiem i od tego szczególnego momentu NIE WOLNO pod żadnym pozorem przerywać tego procesu.

 A dlaczego x (liczba tygodni, kiedy płód "jeszcze nie jest człowiekiem" - SzH) miałoby wynosić jakąś konkretną cyfrę? Ponieważ taka jest obiektywna (tak bardzo "obiektywna", że debata na ten temat trwa już wiele lat - SzH) prawda (nie zmącona moralnymi, czy też opartymi jedynie na wierze przesłankami). Nie wiem ile miałby wynosić ten x, dość będzie, jeśli po raz chyba setny napiszę, że nie jestem kompetentny do konkretyzacji tej bariery, ale wiem na pewno, że taki moment występuje - jest to moment wspomniany już przeze mnie po wielokroć, patrz wyżej.

Jest to oczywiście stek bzdur. Moment, w którym płód rzekomo staje się człowiekiem jest "tajemniczy", "magiczny" i nikt nie wie gdzie on jest, ale na pewno gdzieś jest i jest to naukowo udowodnione. Ja też nie wiem, kiedy miałby następować taki moment, bo jest to sztuczny, wymyślony przez człowieka moment - nie następuje w nim nic przełomowego, jak podczas zapłodnienia, czy porodu. Nic dziwnego, że definicji tego momentu jest tyle samo, co naukawców (nie literówka), którzy nad nim się zastanawiają. Nawet jeśli założymy, że faktycznie taki moment istnieje, ale nie wiemy kiedy, to jest to argument ZA zakazem aborcji. Jeśli nie wiem z jaką prędkością mogę uderzyć samochodem w drzewo tak, by się nie zabić, to lepiej będzie na wszelki wypadek, żebym w to drzewo nie uderzał. To samo tutaj. Na wszelki wypadek lepiej tego dziecka nie zabijać w ogóle i koniec.

Poza tym żywo przypomina mi to coś, o czym pisałem niedawno w artykule Prostacy nie lubią prostych rozwiązań, gdzie mówiłem o ludziach, którzy bardzo mądrze wypowiadają się na pewne tematy, ale nie wchodzą w szczegóły, bo nie są w stanie ich zrozumieć. Pięknie wpisuje się w to zdanie jest to moment wspomniany już przeze mnie po wielokroć, patrz wyżej. Tak, wspominał to już po wielokroć, za każdym razem unikając konkretów. Autor tej wypowiedzi dwa dni wcześniej pisał:

Bardzo mi przykro, ale nie mogę przyjąć na słowo Twojego toku rozumowania, że człowiekiem jest już komórka jajowa świeżo połączona z plemnikiem.

Tymczasem sam nie oferuje nic poza wiarą na słowo.

A co do tego "naukowo jest udowodnione...": Zdaję sobie sprawę, że nawet bardzo poważni naukowcy debatują nad tym, kto jest człowiekiem i ma prawo do życia w oparciu o czas jaki upłynął od zapłodnienia. Ale też nie tak dawno temu, nie mniej cenieni i uznani naukowcy, profesorowie najlepszych niemieckich uczelni i specjaliści wielu dziedzin ustalili, kto jest człowiekiem i ma prawo do życia w oparciu o proporcje czaszki. Kilka milimetrów wysokości czoła decydowało o tym, czy człowiek będzie żył, czy zginie w komorze gazowej. Czy Anonimowy Liberał zgodziłby się, gdybym napisał: Naukowo udowodniono, że dopiero pewne proporcje budowy ciała świadczą o tym, czy dana osoba jest człowiekiem czy nie, zatem każda kobieta powinna mieć prawo do zabicia osoby o semickich rysach? Zakładam, że nie (może się mylę?). Dlaczego więc godzi się na zabijanie dzieci na podstawie tak samo subiektywnego i tak samo "naukowego" kryterium? Problem nie polega na tym, że owo kryterium było niewłaściwie dobrane, że było zbyt surowe, lub zbyt łagodne. Problem w tym, że w ogóle istniało. Dokładnie to samo dotyczy aborcji. Jest całkowicie bez znaczenia, czy ten "magiczny moment", w którym człowiek "zyskuje prawo do życia" zdefiniujemy na koniec ósmego tygodnia, dwunastego, czy dwa miesiące po narodzeniu. Problem w tym, że takie kryterium istnieje.

czwartek, 8 listopada 2012

Psychole w policji

W czasie ubiegłorocznego Marszu Niepodległości doszło do karygodnego incydentu, o którym pisałem już wówczas - chodzi o brutalne poturbowanie przez policjanta jednego z uczestników. Okazuje się, że czyn ten nie był jednak karygodny, skoro sama prokuratura, jak czytam w Dziennik.pl, domaga się umorzenia sprawy.

Sam wniosek o umorzenie jest już bulwersujący, ale jego uzasadnienie to już kpina z prawa, z obywateli i przede wszystkim obraza dla ludzi myślących:

Policjant, który na marszu niepodległości w 2011 roku bił, kopał i traktował gazem łzawiącym demonstranta, może uniknąć kary. Wstawiła się za nim stołeczna prokuratura, tłumacząc, że "działał w napięciu i silnym zdenerwowaniu", a "szkodliwość społeczna występku nie jest znaczna".[...] przyznał się do zarzutu, a przebieg służby ma nienaganny.

Wszystkie te cztery argumenty to kompletna bzdura. Nienaganny dotychczasowy przebieg służby nie ma żadnego związku ze sprawą. Oskarżenie dotyczy wydarzeń z 11 listopada, a nie z dziesiątego, dziewiątego czy wcześniejszych dni. Paragraf 217kk, który został naruszony przez Karola C., znanego również pod nazwiskiem Andrzej Czajka, brzmi: Kto uderza człowieka lub w inny sposób narusza jego nietykalność cielesną, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku, a nie: Kto uderza człowieka lub w inny sposób narusza jego nietykalność cielesną i był do tej pory nagannym policjantem, podlega grzywnie i tak dalej. Jego wcześniejsze zachowanie nikogo nie obchodzi.

Nie rozumiem też dlaczego przyznanie się do winy jest tu okolicznością łagodzącą. Zgadzam się, acz niechętnie, że przyznanie się do winy może być okolicznością łagodzącą, lecz tylko w przypadku, gdy nie ma innej możliwości ustalenia tożsamości sprawcy. Ale nie wówczas, gdy całe zdarzenie jest zarejestrowane przez kamerę, twarz sprawcy jest dobrze widoczna, a internauci już w kilka godzin po opublikowaniu filmu zidentyfikowali łobuza. Co jego przyznanie się miało zmienić?
- Czajka, mamy cię na taśmie, jak katujesz przechodnia oraz świadków, którzy cię rozpoznali. Wiemy, że to byłeś ty.
- Muszę się do czegoś panu przyznać, komisarzu. To byłem ja.
Faktycznie jest to postawa godna wyróżnienia.

Wbrew temu, co twierdzi prokuratura, szkodliwość społeczna jego występku jest znaczna. Nie mówię tu o siniakach Daniela Kloca. Jestem pewien, że już dawno nie ma po nich śladu. Ale ogromną szkodą społeczną jest utrata zaufania obywateli do funkcjonariuszy państwowych. To, że każdy mógł na własne oczy zobaczyć, że policjanci, na których składamy się w podatkach po to, by nas ochraniali, którym powierzamy nasze bezpieczeństwo, mogą się w każdej chwili rzucić na nas bez powodu i sponiewierać jak kundla. To jest szkoda społeczna - to, że ci którym mamy ufać i którzy mają nas bronić tak sobie z nami jawnie poczynają.

Podobną szkodę wyrządza prokuratura pokazując teraz, że, zamiast wsadzać chuliganów do więzienia, za co są opłacani, stają w ich obronie. No chyba, że prokuratura, nie powiem, że niesłusznie, zakłada, że dotychczasowe zaufanie do policji było tak nikłe, że to zajście niczego nie było w stanie zmienić. Postawa prokuratury mówi nam, że właściwie to nie stało się nic, czego nie moglibyśmy się spodziewać.

Najgłupszym argumentem prokuratury z tych wszystkich jest jednak to, że Czajka działał w napięciu i silnym zdenerwowaniu. Wnioski z tego płyną dwa. Po pierwsze, że do policji przyjmowani są ludzie z problemami emocjonalnymi, a po drugie, że obywatele są po to, by ci niestabilni nerwowo frustraci mogli wyładować swoje emocje.

Prawdziwy mężczyzna, zwłaszcza na służbie i zwłaszcza w policji czy wojsku, musi potrafić utrzymać swoje nerwy na wodzy. Akcja policyjna to nie jest miejsce na fochy, czy załamanie nerwowe. Gdyby ten cham był na wojnie, to siedziałby skulony w najciaśniejszym rogu okopu, zalewając się łzami. I on ma nas ochraniać przed bandytami? Jeśli ma takie problemy, to może powinien zastanowić się nad zmianą pracy? Może powinien zająć się hodowlą kwiatów, albo szydełkowaniem? To podobno bardzo uspokaja.

Samo też użycie stresu jako okoliczności łagodzącej jest nienormalne. Czy to znaczy, że lekarz, którego zdenerwuje żona może sobie pozwolić na zaszycie tomografu w brzuchu pacjenta? Czy jeśli córka kapitana żeglugi śródlądowej chodzi z fanem gangsta-rapu, to wybaczymy mu, zatopienie statku z pasażerami? Oczywiście nie. Mężczyzna odpowiada za swoje czyny i za emocje. Jeśli jest zdenerwowany na tyle, że mógłby rzucić się z butami na przechodnia to zostaje w domu.

Przy okazji wychodzi tu dziwny paradoks. Z jednej strony bycie zdenerwowanym zwiększa ryzyko, że kogoś pobiję, z drugiej strony picie alkoholu również zwiększa ryzyko, że spowoduję wypadek drogowy. Jednak zdenerwowanie jest okolicznością łagodzącą w przypadku pobicia, a pijaństwo, w sprawie o spowodowanie wypadku drogowego, jest okolicznością obciążającą. To jest absurd. Poza tym jasno dowodzi, że człowiek nie odpowiada już za swoje czyny.

Najgorszy w całej tej opowieści jest morał. I nie sądzę, że przypadkiem jest, że poznajemy go na tydzień przed tegorocznym Marszem Niepodległości. Przesłania są dwa, do policjantów: bijcie, kopcie, gryźcie, kochanieńcy, nie zważajcie na obowiązujące was procedury i prawa obywateli - my i tak nie pozwolimy, by włos wam z głowy spadł. I do obywateli: lepiej zostańcie w domu. A jak który będzie się szwendał po mieście i ktoś go skatuje, to będzie sam sobie winien.

I obawiam się, że w tym roku zaobserwujemy wiele aktów przekraczania uprawnień ze strony funkcjonariuszy. Pobicia, konfiskaty kamer i aparatów fotograficznych, nielegalne rozwiązanie marszu i ogólnie traktowania ludzi jak bydło. Miejmy się na baczności.

wtorek, 6 listopada 2012

"Wolność" matki a życie dziecka

Wciąż pokutują w świadomości społeczeństwa pseudoargumenty za zabijaniem nienarodzonych dzieci. Trudno się dziwić - od lat wbijane są do głów kobiet postępowe frazesy o ich jakże mylnie pojmowanym "prawie do wyboru". Dochodzi do tego, że, skądinąd rozsądni ludzie, godzą się na ten obrzydliwy proceder i w dodatku wierzą, że to dla dobra. Zapominają jednak, czyjego. To "dobro" jednej osoby jest nieodwracalną tragedią dla drugiej, która, bardzo wygodnie dla zwolenników aborcji, nie ma głosu:

Sprzeciwiam się sytuacji, aby Państwo zamiast obiektywnie dać prawo wyboru, gdzie osoba może zdecydować zgodnie ze swoim sumieniem czy chce przerwać ciąże, decyduje się nakazać swoją moralność ograniczając wolność jednostki.

Autor tego komentarza nie zauważa, że jest to ta sama moralność, która nie pozwala zabić urodzonego już sąsiada. Przecież prawo zakazując mi poćwiartowania go siekierą ogranicza moją wolność, tak? No tak. Ale jest to konieczne, by chronić wolności i życia sąsiada. W przypadku sąsiada jakoś jednak nikt nie kwestionuje tego prawa. Z prostej przyczyny - sąsiad też mógłby chwycić siekierę, więc prawo to chroni w tym samym stopniu i jego i mnie. Nienarodzone dziecko nikogo nie wyskrobie.

Szczególnie iż taki zakaz krzywdzi najbardziej ubogich i prostych ludzi, którzy nie mają perspektyw usunięcia ciąży zagranicą.

Brak takiego zakazu szczególnie krzywdzi całkowicie bezbronne i bezradne dzieci, które nie mają żadnej perspektywy urodzenia się z innego łona. Czy zdanie pierwsze jest choć trochę prawdziwsze od drugiego? Nie. Zatem dlaczego zwolennicy prawa do aborcji wygodnie przemilczają to drugie? Co więcej, ubogi i prosty człowiek, po urodzeniu dziecka może je oddać do adopcji, aborcja zaś nie pozostawia dziecku żadnych szans.

piątek, 2 listopada 2012

Porywacze z urzędu

Pod niedawnym wpisem o kradzieży dzieci we Włoszech, En podrzuciła odnośnik do bardzo świeżej wiadomości z Polski. W Opolskiem odebrano dziecko niepełnosprawnej kobiecie. Podstawą do tego ponownie było urzędnicze widzimisię. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości jeśli spojrzy się na argumentację porywaczy:

W uzasadnieniu czytamy m.in.: "Z zebranych informacji wynika, że rodzice małoletniej nie są w stanie zapewnić jej odpowiednich warunków rozwojowych. Danuta Pers jest osobą niepełnosprawną fizycznie, w niektórych czynnościach dnia codziennego wymaga pomocy osób trzecich. Z uwagi na swój stan zdrowia nie będzie mogła aktywnie uczestniczyć w opiece nad wymagającą obecnie wyjątkowej opieki Natalią". Oraz że "Warunki mieszkaniowe rodziny nie są odpowiednie dla noworodka. Zwłaszcza łazienka wyglądem przypomina rupieciarnię, brak wanny lub kabiny prysznicowej, a ściany do połowy zostały skute z tynku i widać gołe cegły". [...] na brak samochodu zwrócił też uwagę sąd. Od pozyskania auta praktycznie uzależnił oddanie dziecka, pisząc w swojej decyzji: "Sąd ma nadzieję, że rodzice małoletniej w szybkim czasie zmobilizują się i uzyskają środki i sprzęt niezbędny do częstych wyjazdów i konsultacji lekarskich".

Nikt oczywiście nie podaje żadnych podstaw prawnych. Czy istnieje ustawa, która określa stopień niepełnosprawności, który kwalifikuje matkę do oddania dziecka? Nie wiem, być może jest - konia z rzędem temu, kto zna wszystkie ustawy. W innym źródle od En można poczytać o matce, dla której całkowity brak obu ramion nie jest żadną przeszkodą w opiekowaniu się dzieckiem. Nie widzę więc dlaczego kobieta z zaledwie niedowładem kończyn miałaby mieć trudności, jeśli tylko nikt jej nie będzie przeszkadzał. Nikt z porywaczy nie zauważa też, że ojciec dziecka jest w pełni sprawny i w dobrej kondycji.

Również nie słyszałem o ustawie, która zawierałaby wytyczne co do wykończenia łazienki w domu, w którym na świat przychodzi dziecko, ani wymogu posiadania samochodu przez rodzica. Gdy ja byłem dzieckiem, to były tylko dwa samochody na osiedlu, a wiele osób, nawet mieszkających w mieście miało toalety w podwórzu. A dzieci się jakoś rodziły i były zadbane. Jakoś przeżyłem i wiele innych osób też.

Oczywiście że tych ustaw nie ma. To są wszystko wymysły tych kanalii z tak zwanej opieki społecznej. Po to, by mogli nim uzasadnić kidnaping. A oni muszą porywać dzieci, żeby uzasadnić swoje istnienie.

Niestety jestem pełen obaw, że ustawy takie niebawem powstaną. Skończy się na tym, że małżeństwo chcące starać się o dziecko będzie musiało udać się do urzędu, złożyć podanie, wyjaśnienia, plan zamieszkiwanego lokalu ze zdjęciami, akt własności samochodu z ważnymi przeglądami technicznymi i fotelikiem dla dziecka, opinie okolicznych kioskarek (tak, Sąd wysłał do Persów kuratora, który [...] rozmawiał z ekspedientkami w pobliskim sklepie!), badania lekarskie, przebyte szczepienia, oświadczenie, że dziecko będzie chowane zgodnie z duchem demokracji i sprawiedliwości społecznej i diabli wiedzą co jeszcze z próbką kału i zasmażką na końcu. I wówczas pani w urzędzie sprawdzi, czy rodzina spełnia kryteria i już po osiemnastu miesiącach wyda pozwolenie na spółkowanie, albo i nie wyda.

Najsmutniejsze jest to, że większość osób, które mają swój udział w tym procederze to są, może nie tyle kobiety, bo to zbyt ładne słowo dla tego zjawiska, ale babsztyle. Babsztyle, które z uwagi na swoją płeć powinny współczuć i rozumieć więź między matką a dzieckiem. Tymczasem one bezdusznie tę więź zrywają, czyniąc z kochających rodziców "nieodpowiedzialnych ludzi".

Chciałbym przypomnieć, że nie tak dawno dwójka dzieci, w wyniku urzędniczego kidnapingu została brutalnie zamordowana. Ludzie, którzy godzą się na ten proceder mają krew na rękach. Bo to właśnie ich nieodpowiedzialne działania - nie biednych, chorych, czy nieposiadających samochodu rodziców, doprowadziły do tej tragedii. Chociażby po tym wydarzeniu raz na zawsze powinno się zlikwidować państwową "pomoc społeczną", spuścić głowę i przeprosić za całe wyrządzone zło. Raz na zawsze!