Demais Jimerson to czarnoskóry szóstoklasista z Arkansas, który jest wybitnie uzdolnionym zawodnikiem futbolu amerykańskiego. Młodzieżowa liga, do której należy postanowiła go z tego tytułu uhonorować. Jego nagrodą jest zakaz zdobywania zbyt wielu przyłożeń w jednym meczu. Limit wynosi trzy przyłożenia, lecz może być przekroczony, pod warunkiem, że przewaga jego drużyny jest mniejsza niż 14 punktów.
Czytanka.
Jest to oczywiście bardzo jaskrawy przykład równania w dół. Łatwiej jest bowiem uziemić wybitnego dzieciaka, niż sprawić by jego koledzy pofrunęli. Najbardziej zdumiewające jest tłumaczenie pełnomocnika (pełnomocniczki?) ligi, Terri Bryant:
W tym przypadku zasada ta została wprowadzona, by pomóc jego rówieśnikom w rozwijaniu swoich zdolności w futbolu amerykańskim, nie zaś po to, by ukarać Jimersona.
Nie wątpię, że nikt nie miał w zamyśle ukarania tego dzieciaka, ale pomaganie w rozwoju jego kolegom poprzez obniżanie poprzeczki, to coś nowego. Przecież zanim upośledzono możliwości Jimersona, dzieciaki z drużyny przeciwnej musiały naprawdę dużo się nabiegać i, co nie mniej istotne, główkować, by powstrzymać rywala. Teraz i oni mogą sobie pograć na pół gwizdka, a w sytuacji, w której Jimerson zdobędzie już swoje trzy przyłożenia, to już nawet nie muszą go kryć, ani za nim ganiać, bo i tak im nic nie zrobi.
Sam zainteresowany, mimo, że to nie miała być kara, został bardzo pokrzywdzony. Dawniej trener poganiałby go jeszcze bardziej: "Zdobyłeś siedem przyłożeń - w następnym spotkaniu chcę zobaczyć osiem!", chłopak sam walczyłby o bicie kolejnych własnych rekordów, a w przyszłości zapewne zostałby świetnym zawodowym graczem. Dziś wiadomo - wszyscy mają być równi, a wybitne jednostki trzeba przyciąć do odpowiedniej długości.
Dzieciak jest lepszy od kolegów i to jest jego zasługa. A ci idioci rozumują inaczej: koledzy są gorsi od niego i to jest jego wina.
Jeśli tym biurokratom sportowym tak bardzo przeszkadza ta dysproporcja, to lepszym rozwiązaniem jest umieszczenie Jimersona w drużynie z trzynasto-, lub piętnastolatkami, zamiast podcinać mu skrzydła. Ale o tym nikt nie pomyślał.
Przypomniało mi to inny przypadek, prawdopodobnie jeszcze bardziej bezmyślny, z Ontario.
Sznurek. Tym razem sprawa dotyczy młodzieżowej ligi futbolu prawdziwego. Wprowadzona w zeszłym roku zasada głosi, że jeśli jedna z drużyn w spotkaniu prowadzi pięcioma punktami, to zdobywając kolejną bramkę PRZEGRYWA mecz.
Jest to zasada jeszcze gorsza, bo wprowadza odpowiedzialność zbiorową - koledzy wlepili już po golu, wykazali się, w efekcie czego ja już nie mogę się wykazać.
Ta zasada jeszcze bardziej uderza w słabszych. Wyobraźmy sobie, że jestem taką drużynową sierotą - nie urosłem tak jak koledzy, jestem wątły i mam "dziurawe nogi". Wszyscy się ze mnie śmieją. Nagle w czasie meczu udaje mi się fartownie zdobyć piłkę i biegnę z nią przez pół boiska. Podbiega do mnie obrońca - poślizgnął się, drugi nadepnął sobie na sznurowadło - leży, jakimś cudem mijam trzeciego, podbiegam pod bramkę i nic więcej nie mogę zrobić, bo moi zdolniejsi koledzy wykopali już cały limit. To właśnie jest krzywdzące.
Fakt jest taki, że wprowadzanie takich zasad demotywuje! Nie warto walczyć. Jeśli wynik jest 5:0 to drużyna prowadząca nie może nic zrobić i czeka tylko na gola przeciwników, a przeciwnicy też się rozleniwiają, bo prędzej drużyna prowadząca wlepi jednego nadprogramowego gola, niż oni strzelą sześć.
Ponadto słabsza drużyna w uczciwym meczu przegrywając dziesięcioma punktami może się pocieszyć, że nie przegrała jedenastoma. Przy nowych zasadach drużyna, która przegrała pięcioma punktami - przegrała wszystko - gorzej być nie mogło. Co jest bardziej krzywdzące dla psychiki tych dzieci, w trosce o którą wprowadzono tę zasadę?
Zasada powinna być jasna: wygrywa lepszy i kropka. W przeciwnym razie, przy tak zmanipulowanych zasadach zachodzi oczywisty paradoks. Wynik spotkania jest rozstrzygany przez rzut monetą, samo spotkanie trwa zaś kilka minut. Jak? Na początku spotkania sędzia rzuca monetą by wyznaczyć drużynę rozpoczynającą. Gwizdek, drużyna rozpoczynająca wykopuje piłkę i biegnie... do swojej bramki. Strzela samobója. Piłkę dostaje drużyna, która właśnie straciła bramkę, czyli ta sama - ponownie zaczynają ze środka boiska. Powtarzają to kilka razy i drużyna przeciwna przegrywa prowadząc sześcioma punktami nawet nie mając szansy dotknąć piłki.
Znowu nikt nie pomyślał o tym, że skoro i tak przy sześciobramkowej przewadze przerywa się mecz, to równie dobrze zwycięzcą może zostać drużyna lepsza. Efekt na psychikę dziecka (bo o to pomysłodawcy chodziło) ten sam, ale tak jest jednak trochę uczciwiej, nieprawdaż?
Pardon, efekt nie jest ten sam. Przy obecnym rozwiązaniu dziecko koduje, że tylko frajerzy starają się coś osiągnąć.
A jeśli ktoś swoją ciężką pracą zdobył za dużo, to trzeba mu to odebrać i przekazać leniom i nieudacznikom. Bo przecież zasada ta jest fundamentem dzisiejszego świata..
Polityczna poprawność wyrządza ludziom więcej szkody niż dobra - wywyższając ciamajdy i poniżając zwycięzców. Tymczasem o wiele cenniejszą lekcją jest przegrana z silniejszym, niż wygrana ze słabszym. Zwłaszcza młodzież od najwcześniejszych lat powinna umieć to zrozumieć. Że należy zwyciężać za wszelką cenę, a jeżeli jest to niemożliwe - przegrać z podniesionym czołem. Złoty medal to nie jest nagroda pocieszenia.
Z niepokojem czekam aż politpoprawni historycy ogłoszą, że Kara Mustafa zwyciężył pod Wiedniem. Wszak Imperium Osmańske zabiło zaledwie półtora tysiąca naszych, podczas gdy siły polsko-austriacko-niemieckie wybiły im 20.000. Jest to bardzo niepoprawna politycznie dysproporcja i zapewne odbiło się to niekorzystnie na psychice Turków. Było im smutno.