Od 1 styczni ma wejść w życie nowela ustawy o ochronie zwierząt (czytanka). Od przyszłego roku nie będzie można sprzedawać kociąt i szczeniaków na bazarach, tylko w miejscach ich chowu i hodowli.
Nowelą tą nie jestem ani trochę zdziwiony. Państwo w końcu robi wszystko, abym nie mógł sprzedać bratu, koledze, czy sąsiadowi niczego, z czego nie wyspowiadam się fiskusowi. Zapis ten ma służyć oczywiście temu, bym sprzedając kocięta najpierw pojechał do certyfikowanego hodowcy (który zapewne płaci państwu składki, by utrzymać certyfikat), sprzedał mu kociaka, od czego on odprowadzi podatek, a następnie mój sąsiad, który jest zainteresowany, także udał się do tego hodowcy, gdzie ponownie zapłaci i za kotka i podatek. W ten sposób ja zamiast sprzedać sąsiadowi kotka za 20 złotych dostanę za niego dychę, a sąsiad zapłaci trzy. Strata czasu, benzyny i pieniędzy.
Ale tracę ja i sąsiad - państwo zyskuje, więc grabież jest jak najbardziej uzasadniona.
Co mnie zaś w tym dziwi to dwa fakty - nie dosyć, że ustawa nazywa się ustawą o ochronie zwierząt - co jeszcze jestem w stanie zrozumieć, bo piszą ją idioci -, to w dodatku została ona poparta przez organizacje rzekomo działające na rzecz zwierząt. Bo zwierzęta na tej ustawie tylko stracą.
Bo oto co od pierwszego będzie się działo: Właściciel, który ma kotka na sprzedaż dojdzie do słusznego wniosku, że dla dziesięciu złotych nie opłaca mu się marnować pół dnia i zasuwać do miasta - tylko do tego dopłaci. I najprościej w świecie, starym zwyczajem zawiąże kotka w worek i wrzuci do stawu.
Nie to, żeby mi było żal. Mnie jeden utopiony kotek mniej, czy więcej nie zrobi różnicy. Nie popieram tej metody, ale wiem, że takie rzeczy dzieją się nagminnie i nic na to nie poradzę. Niemniej obrońcom zwierząt nie powinno być to obojętne. Chyba, że oni też działają tylko dla darowizn.
środa, 28 grudnia 2011
wtorek, 27 grudnia 2011
Łotr pospolity (uotrus vulgaris) - gatunek chroniony
W moim wpisie sprzed kilku dni "Środek uświęca cel" mówiłem o agresji, o różnicy między honorem, a jego współczesną karykaturą oraz o różnicach w postrzeganiu pewnych spraw przez kobiety i mężczyzn. Pisałem dosyć ogólnie o czystej walce między dwoma mężczyznami. Dyskusja pod artykułem odbiegła w kierunku, którego nie do końca się spodziewałem - w kierunku walki mężczyzny z prostakiem - i tamże utknęła.
Chodzi o sytuację, gdy ów prawdziwy mężczyzna zostaje podstępem zaatakowany przez silniejszego, tudzież lepiej uzbrojonego agresora. Z jednej strony padały tu głosy, że należy walczyć wówczas jak człowiek honoru z człowiekiem honoru. Błąd w rozumowaniu jest oczywisty - napastnik we wspomnianej sytuacji nie jest człowiekiem honoru.
Druga strona odpowiadała, że należy w tej sytuacji walczyć jak cham z chamem - gryźć, szczypać, zasłaniać się kobietą. Oczywiście o realizację tej drogi dużo łatwiej, bo o ile próżno czekać, że bandzior nagle stanie się dżentelmenem, o tyle człowiek honoru bardzo łatwo może się zeszmacić. Ale droga ta oczywiście nie jest do przyjęcia dla prawdziwego mężczyzny.
Dyskusja, jakkolwiek bardzo zażarta do niczego nie doprowadziła, bo i doprowadzić nie mogła. Obie te opinie są skażone dekadami przyzwyczajania do socjalizmu. Obie są próbą dopasowania elementów z dwóch różnych układanek, łatania bigosu jedwabiem. Obie są próbą podjęcia "bohaterskiej walki z problemami nieznanymi w normalnym świecie". Z tej przyczyny obie strony brnęły coraz głębiej w absurd, za cel stawiając sobie raczej nie znalezienie rozwiązania, lecz przekrzyczenie oponenta.
Cne powtarzanie: "jak mężczyzna z mężczyzną" na przemian z "jak prostak z prostakiem" przysłoniło oczywiste rozwiązanie. Obie strony miały wszak dokładnie tyle samo racji - słusznym byłoby powiedzieć bowiem "jak mężczyzna z prostakiem". Proste prawda?
Na to rozwiązanie wpadło wprawdzie kilka osób, ale szybko zostali zakrzyczeni z obu stron. Trudno się dziwić - lata socjalizmu nauczyły nas, że wszyscy jesteśmy równi i równymi być mamy. Zatem jedynymi poprawnymi politycznie potyczkami byłyby M-M oraz P-P. W przeciwnym razie mamy nierówność, a tak nie może być.
Może. I powinno tak być. A jak?
Drzewiej każdy mężczyzna posiadał broń. Palną, wcześniej białą - zależnie od mody i rozwoju technicznego. Zaskoczony przez bandytę, rabusia, miał pełną swobodę jej użycia - nie było pojęcia granicy obrony koniecznej. Prawo stanowiło jasno - jeśli ktoś atakuje w sposób nieczysty, zaatakowany ma prawo bronić się wszelkimi dostępnymi środkami. Jeśli łobuz atakował kijem, można było mu wpakować kulkę, lub przejechać szpadą przez twarz.
Oczywiście prawdziwy mężczyzna nie strzeliłby od razu w czoło, tylko na przykład w ramię, w którym łobuz dzierży kij, ale nawet zabicie napastnika na miejscu nie było żadną ujmą dla broniącego się, ani tym bardziej przestępstwem. Bo zabił nie człowieka, tylko łotra.
Obecnie, w myśl równości, łotra traktuje się jak człowieka. Całkowicie niesłusznie.
Dzisiaj, w podobnej sytuacji obrońca musiałby najpierw wyjąć miarkę, zmierzyć nią długość kija napastnika, po czym zza pazuchy wyjąć kij o długości zbliżonej, bądź krótszy i wówczas dopiero może zacząć się zasłaniać. A jeśli jeszcze rodzice w dzieciństwie podłożyli mu świnię i posyłali na lekcje karate, to powinien od razu dać się spałować, bo przecież broniąc się mógłby jeszcze poturbować bandziora.
Dawniej obowiązywała zasada "chcącemu nie dzieje się krzywda". Jeśli ktoś z własnej woli napadał na bliźniego, to wszelkie konsekwencje ponosił on sam, a nie osoba zaatakowana wbrew swojej woli. To bandyta planuje zamach i to on powinien przewidzieć jego następstwa i ocenić, czy mu się kalkuluje ryzykować. Nie można oczekiwać tego od osoby, która została niespodziewanie napadnięta. To bandyta łamie prawo, zatem prawo powinno chronić jego ofiarę. To napad ma być ryzykownym przedsięwzięciem, a nie wyjście na spacer. To strona czynna ponosi odpowiedzialność swoich czynów. Ostatecznie, gdy bandzior odniesie "sukces" to nie dzieli się swoim zyskiem, dlaczegóż zatem miałby dzielić się odpowiedzialnością?
Zapewniam, że o wiele mniej będzie napadów, jeśli rzezimieszek będzie miał świadomość, że każdą "robotę" może w świetle prawa przypłacić życiem.
Proszę zwrócić uwagę, że bandzior obecnie ma przewagę w każdym względzie. Po pierwsze - on planuje napad - ma więc czas na rozważenie jak, czym, kiedy. Ja tego czasu nie mam. O napadzie dowiaduję się w chwili gdy on nastąpi. Po drugie - Bandyta nie ma żadnych oporów by użyć nielegalnej broni, wszak on nie przestrzega prawa - inaczej w ogóle nie byłoby problemu. Po trzecie - to on decyduje o użytej broni. Ja tego nie wiem, nie można ode mnie oczekiwać, że wyjdę na spacer obwieszony całym arsenałem, by w momencie napadu dobrać coś odpowiedniego, zatem w większości przypadków jestem bezbronny.
Dlatego powinienem mieć prawo do posiadania broni, która zapewni mi skuteczną obronę i powinienem mieć pełną swobodę by w przypadku konieczności jej użyć. Nie muszę tego robić - ale muszę mieć do tego prawo. W przeciwnym razie uczciwy obywatel staje się niewolnikiem ze związanymi rękami, a bandyci są naszymi panami.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: szosą jedzie samochód osobowy. Przed nim wlecze się PKS. Kierowca samochodu podejmuje decyzję o wyprzedzaniu, ale manewr wykonuje nieprzepisowo - na linii ciągłej. Nagle zza zakrętu wyłania się ciężarówka, następuje zderzenie czołowe. Kierowca osobówki ginie na miejscu. Kto jest odpowiedzialny za śmierć tego kierowcy?
Oczywiście, że on sam i nie ma tu żadnego znaczenia, że kierowca ciężarówki dysponował dużo (czy też "niewspółmiernie") większym pojazdem! Bo to denat podjął był decyzję o wykonaniu zakazanego manewru.
Tak samo powinno być w przypadku napadu. Jeśli facet niespodziewanie atakuje mnie siekierą, a ja wyciągam pistolet i strzelam mu w twarz, to jest to tylko i wyłącznie jego wina. To on przekroczył linię i to on nie przewidział, co jest za zakrętem.
Z bólem zawiadamiam, że dzisiaj jest to niemożliwe. Nie dlatego, że to nie wypada, nie dlatego, że łobuzy są dziś na sterydach i kule się ich nie imają. Nie. Dlatego, że prawo nie pozwala nam się bronić. To te sukinsyny, które ustaliły, że nie wolno nam posiadać pistoletu, czy nawet kija do palanta, które ustaliły, że broniąc się możemy używać jedynie broni zbliżonej do broni napastnika - to oni sprawili, że jesteśmy bezradni w obliczu bandyty. To oni odebrali nam prawo do uczciwej walki. To oni nas poniżyli i upodlili. To oni przyznali łotrom wszelkiej maści większe prawa niż spokojnym obywatelom. Oni są gorsi od tego łobuza, któremu zabrakło na papierosy, więc pobił staruszkę.
Ktoś, nie pamiętam już kto, bo dyskusja była bardzo długa, zwrócił uwagę, która ciągle się pojawia, gdy tylko zaczyna się mówić o dostępie do broni palnej, że "wszyscy się pozabijają". Oczywiście jest to bzdurą, o czym pisałem już w wielokrotnie.
Zdaję sobie sprawę z tego, że ten artykuł nie odpowiada na pytanie "co robić w obecnej sytuacji". Bo nie wiem. O to należałoby zapytać tych sukinsynów. Nie wiem nawet jak sam bym się zachował. Może bym się rzucił na silniejszego przeciwnika, który porachowałby mi kości i zostawił w bramie, bym się wykrwawił, a może bez gadania oddałbym mu portfel, telefon i buty i jeszcze ukłonił się na "do widzenia". Nie wiem - bo ja nie mam szans tego zaplanować,w przeciwieństwie do oprawcy.
Chodzi o sytuację, gdy ów prawdziwy mężczyzna zostaje podstępem zaatakowany przez silniejszego, tudzież lepiej uzbrojonego agresora. Z jednej strony padały tu głosy, że należy walczyć wówczas jak człowiek honoru z człowiekiem honoru. Błąd w rozumowaniu jest oczywisty - napastnik we wspomnianej sytuacji nie jest człowiekiem honoru.
Druga strona odpowiadała, że należy w tej sytuacji walczyć jak cham z chamem - gryźć, szczypać, zasłaniać się kobietą. Oczywiście o realizację tej drogi dużo łatwiej, bo o ile próżno czekać, że bandzior nagle stanie się dżentelmenem, o tyle człowiek honoru bardzo łatwo może się zeszmacić. Ale droga ta oczywiście nie jest do przyjęcia dla prawdziwego mężczyzny.
Dyskusja, jakkolwiek bardzo zażarta do niczego nie doprowadziła, bo i doprowadzić nie mogła. Obie te opinie są skażone dekadami przyzwyczajania do socjalizmu. Obie są próbą dopasowania elementów z dwóch różnych układanek, łatania bigosu jedwabiem. Obie są próbą podjęcia "bohaterskiej walki z problemami nieznanymi w normalnym świecie". Z tej przyczyny obie strony brnęły coraz głębiej w absurd, za cel stawiając sobie raczej nie znalezienie rozwiązania, lecz przekrzyczenie oponenta.
Cne powtarzanie: "jak mężczyzna z mężczyzną" na przemian z "jak prostak z prostakiem" przysłoniło oczywiste rozwiązanie. Obie strony miały wszak dokładnie tyle samo racji - słusznym byłoby powiedzieć bowiem "jak mężczyzna z prostakiem". Proste prawda?
Na to rozwiązanie wpadło wprawdzie kilka osób, ale szybko zostali zakrzyczeni z obu stron. Trudno się dziwić - lata socjalizmu nauczyły nas, że wszyscy jesteśmy równi i równymi być mamy. Zatem jedynymi poprawnymi politycznie potyczkami byłyby M-M oraz P-P. W przeciwnym razie mamy nierówność, a tak nie może być.
Może. I powinno tak być. A jak?
Drzewiej każdy mężczyzna posiadał broń. Palną, wcześniej białą - zależnie od mody i rozwoju technicznego. Zaskoczony przez bandytę, rabusia, miał pełną swobodę jej użycia - nie było pojęcia granicy obrony koniecznej. Prawo stanowiło jasno - jeśli ktoś atakuje w sposób nieczysty, zaatakowany ma prawo bronić się wszelkimi dostępnymi środkami. Jeśli łobuz atakował kijem, można było mu wpakować kulkę, lub przejechać szpadą przez twarz.
Oczywiście prawdziwy mężczyzna nie strzeliłby od razu w czoło, tylko na przykład w ramię, w którym łobuz dzierży kij, ale nawet zabicie napastnika na miejscu nie było żadną ujmą dla broniącego się, ani tym bardziej przestępstwem. Bo zabił nie człowieka, tylko łotra.
Obecnie, w myśl równości, łotra traktuje się jak człowieka. Całkowicie niesłusznie.
Dzisiaj, w podobnej sytuacji obrońca musiałby najpierw wyjąć miarkę, zmierzyć nią długość kija napastnika, po czym zza pazuchy wyjąć kij o długości zbliżonej, bądź krótszy i wówczas dopiero może zacząć się zasłaniać. A jeśli jeszcze rodzice w dzieciństwie podłożyli mu świnię i posyłali na lekcje karate, to powinien od razu dać się spałować, bo przecież broniąc się mógłby jeszcze poturbować bandziora.
Dawniej obowiązywała zasada "chcącemu nie dzieje się krzywda". Jeśli ktoś z własnej woli napadał na bliźniego, to wszelkie konsekwencje ponosił on sam, a nie osoba zaatakowana wbrew swojej woli. To bandyta planuje zamach i to on powinien przewidzieć jego następstwa i ocenić, czy mu się kalkuluje ryzykować. Nie można oczekiwać tego od osoby, która została niespodziewanie napadnięta. To bandyta łamie prawo, zatem prawo powinno chronić jego ofiarę. To napad ma być ryzykownym przedsięwzięciem, a nie wyjście na spacer. To strona czynna ponosi odpowiedzialność swoich czynów. Ostatecznie, gdy bandzior odniesie "sukces" to nie dzieli się swoim zyskiem, dlaczegóż zatem miałby dzielić się odpowiedzialnością?
Zapewniam, że o wiele mniej będzie napadów, jeśli rzezimieszek będzie miał świadomość, że każdą "robotę" może w świetle prawa przypłacić życiem.
Proszę zwrócić uwagę, że bandzior obecnie ma przewagę w każdym względzie. Po pierwsze - on planuje napad - ma więc czas na rozważenie jak, czym, kiedy. Ja tego czasu nie mam. O napadzie dowiaduję się w chwili gdy on nastąpi. Po drugie - Bandyta nie ma żadnych oporów by użyć nielegalnej broni, wszak on nie przestrzega prawa - inaczej w ogóle nie byłoby problemu. Po trzecie - to on decyduje o użytej broni. Ja tego nie wiem, nie można ode mnie oczekiwać, że wyjdę na spacer obwieszony całym arsenałem, by w momencie napadu dobrać coś odpowiedniego, zatem w większości przypadków jestem bezbronny.
Dlatego powinienem mieć prawo do posiadania broni, która zapewni mi skuteczną obronę i powinienem mieć pełną swobodę by w przypadku konieczności jej użyć. Nie muszę tego robić - ale muszę mieć do tego prawo. W przeciwnym razie uczciwy obywatel staje się niewolnikiem ze związanymi rękami, a bandyci są naszymi panami.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: szosą jedzie samochód osobowy. Przed nim wlecze się PKS. Kierowca samochodu podejmuje decyzję o wyprzedzaniu, ale manewr wykonuje nieprzepisowo - na linii ciągłej. Nagle zza zakrętu wyłania się ciężarówka, następuje zderzenie czołowe. Kierowca osobówki ginie na miejscu. Kto jest odpowiedzialny za śmierć tego kierowcy?
Oczywiście, że on sam i nie ma tu żadnego znaczenia, że kierowca ciężarówki dysponował dużo (czy też "niewspółmiernie") większym pojazdem! Bo to denat podjął był decyzję o wykonaniu zakazanego manewru.
Tak samo powinno być w przypadku napadu. Jeśli facet niespodziewanie atakuje mnie siekierą, a ja wyciągam pistolet i strzelam mu w twarz, to jest to tylko i wyłącznie jego wina. To on przekroczył linię i to on nie przewidział, co jest za zakrętem.
Z bólem zawiadamiam, że dzisiaj jest to niemożliwe. Nie dlatego, że to nie wypada, nie dlatego, że łobuzy są dziś na sterydach i kule się ich nie imają. Nie. Dlatego, że prawo nie pozwala nam się bronić. To te sukinsyny, które ustaliły, że nie wolno nam posiadać pistoletu, czy nawet kija do palanta, które ustaliły, że broniąc się możemy używać jedynie broni zbliżonej do broni napastnika - to oni sprawili, że jesteśmy bezradni w obliczu bandyty. To oni odebrali nam prawo do uczciwej walki. To oni nas poniżyli i upodlili. To oni przyznali łotrom wszelkiej maści większe prawa niż spokojnym obywatelom. Oni są gorsi od tego łobuza, któremu zabrakło na papierosy, więc pobił staruszkę.
Ktoś, nie pamiętam już kto, bo dyskusja była bardzo długa, zwrócił uwagę, która ciągle się pojawia, gdy tylko zaczyna się mówić o dostępie do broni palnej, że "wszyscy się pozabijają". Oczywiście jest to bzdurą, o czym pisałem już w wielokrotnie.
Zdaję sobie sprawę z tego, że ten artykuł nie odpowiada na pytanie "co robić w obecnej sytuacji". Bo nie wiem. O to należałoby zapytać tych sukinsynów. Nie wiem nawet jak sam bym się zachował. Może bym się rzucił na silniejszego przeciwnika, który porachowałby mi kości i zostawił w bramie, bym się wykrwawił, a może bez gadania oddałbym mu portfel, telefon i buty i jeszcze ukłonił się na "do widzenia". Nie wiem - bo ja nie mam szans tego zaplanować,w przeciwieństwie do oprawcy.
poniedziałek, 26 grudnia 2011
Piramidalne bzdury
Z radością napisałbym coś o instalacjach elektrycznych na okrętach, ale niestety absolutnie się na tym nie znam. Od biedy mógłbym zaprojektować i wykonać instalację elektryczną we własnym domu - jak coś podłączę niewłaściwie, to zepsuję swoje sprzęty - ale wypowiadając się na temat elektryki statków zrobiłbym tylko z siebie kretyna.
Dokładnie takiego samego kretyna, jakiego robi z siebie elektryk okrętowy, który wypowiada się na temat kapitalizmu oraz obowiązkach przedsiębiorców w sektorze prywatnym. Zwłaszcza w sytuacji gdy nigdy do tego sektora nie należał ani jako pracodawca, ani nawet jako pracobiorca.
Pan Lech Wałęsa, na antenie radia Tok FM wypowiedział się na temat przedsiębiorców:
Długo nie wiedziałem jak to skomentować. Pardon - wiedziałem, ale w mojej głowie zrobiło się bardzo tłoczno, a komentarze w niej zrodzone zaczęły się przepychać jak klienci supermarketu w dniu świątecznej wyprzedaży, wykrzykując "Ja! Ja! Mnie wybierz!". I wcale im się nie dziwię.
Kapitaliści nie są odpowiedzialni za bezrobocie. Znaczy są, ale w takim znaczeniu, w jakim pierogi są odpowiedzialne za głód - zmniejszają go. Kapitaliści podobnie - zatrudniają ludzi, tym samym zmniejszając bezrobocie.
Ktoś słusznie zauważy, że przecież kapitaliści czasem, a ostatnimi czasy nawet dość często, zwalniają pracowników, a zatem zwiększają bezrobocie. Owszem ale tylko, TYLKO o te osoby, które wcześniej zatrudnili. Zatem tak czy siak jego istnienie na rynku sprawia, że bezrobocie jest niższe niżby było bez niego.
Następna sprawa: budować piramidy - ciekawy pomysł, tylko dla kogo i za co? Firmy, w tym przypadku budowlane, nie powstają dlatego, że właściciel ma nieodpartą chęć budowania czegokolwiek, tylko dlatego, że przedsiębiorca chce na tym zarobić. Żeby wybudować piramidę, musiałby mieć na nią nabywcę. I to jest jedna sprawa.
Drugą, dużo istotniejszą kwestią są koszta pracy. Starożytni Egipcjanie mogli sobie pozwolić na trzaskanie piramid na środku pustyni i to w dodatku gołymi rękami - bez ciężkich maszyn, co zapewne bardzo ucieszy pana Wałęsę zwłaszcza w kontekście innej jego wypowiedzi, którą zaraz przytoczę - z jednej prostej przyczyny. Mieli bardzo tanich pracowników: niewolników, zatem jedynym kosztem było ich wykarmienie. Dziś kapitalista musi zapłacić za pracę nie tylko robotnikowi - to akurat drobiazg - znacznie więcej z pieniędzy przeznaczonych na inwestycję idzie albo od razu, albo powoli i stopniowo do budżetu państwa.
Oczywiście nie sugeruję powrotu do niewolnictwa. To raczej pan Wałęsa tego oczekuje, z tą małą różnicą, że przedsiębiorca tym razem miałby służyć swoim panom-robotnikom. Ja postuluję zmniejszenie podatków i redukcję liczby panów-biurokratów oraz panów-odbiorców świadczeń socjalnych.
A jeśli pan Wałęsa tak bardzo jest za budową piramid, to po jakie licho idzie z tym do tych wrednych i złośliwych kapitalistów, którzy i tak robią wszystko na przekór niemu? Niech każdy bezrobotny sam sobie wybuduje piramidę - robota, jak oczekuje pan Wałęsa, będzie. Co? Że nikt im za to nie zapłaci? A kto zapłaci przedsiębiorcy?
W sposób nie mniej intrygujący wypowiedział się były prezydent RP na temat postępu technicznego:
Innymi słowy jego receptą na bezrobocie jest odstawienie koparki na parking, a w zamian zatrudnienie dziesięciu chłopa z łopatami. Albo jeszcze lepiej - odstawić łopaty, bo do przekopania rowu gołymi rękami trzeba jeszcze więcej robotników! Pan Wałęsa nie dostrzega oczywiście tego, że wówczas wykopanie rowu, wybudowanie drogi, osiedla, czy czegokolwiek trwałoby potwornie długo i byłoby potwornie drogie, zatem nie odpowiadałoby żadnym dzisiejszym standardom, oprócz oczywiście standardów stosowanych przy realizowaniu projektów zlecanych przez państwo bądź samorządy.
Zatem albo firmy takie zupełnie nie miałyby zleceń - poupadałyby natychmiast (zwiększając oczywiście bezrobocie do poziomu daleko większego niż obecne), albo wykonywałyby tylko roboty opłacane z kasy publicznej. Tylko skąd wówczas wzięłyby się na to wszystko pieniądze, jeślibyśmy z budżetu utrzymywali nie tylko obecnych darmozjadów, ale i całe rzesze zadowolonych i hojnie wynagradzanych budowniczych nikomu niepotrzebnych i szalenie drogich piramid?
Firm budowlanych potrzebujemy nie po to, by budowlańcy mieli pracę, tylko po to, byśmy mieli domy. A nikt firmy nie założy po to, by charytatywnie do niej dopłacać. Nikt oprócz państwa oczywiście.
I nie mówmy przedsiębiorcom od czego są. To oni decydują od czego są, podobnie jak każdy z nas.
Ja za to wiem, od czego kto nie jest.
Panie Wałęso, to w PAŃSTWIE potrzebne są inne struktury. Potrzebujemy rozsądnej polityki, nie takiej bezczelnej, która ignoruje specjalistów, a zatrudnia idiotów. Guzik mnie obchodzi: poglądy sobie miej pan jakie chcesz, ale lepiej ich nie wygłaszaj. Nie jesteś pan od tego.
Dokładnie takiego samego kretyna, jakiego robi z siebie elektryk okrętowy, który wypowiada się na temat kapitalizmu oraz obowiązkach przedsiębiorców w sektorze prywatnym. Zwłaszcza w sytuacji gdy nigdy do tego sektora nie należał ani jako pracodawca, ani nawet jako pracobiorca.
Pan Lech Wałęsa, na antenie radia Tok FM wypowiedział się na temat przedsiębiorców:
Trzeba wymusić: kapitaliści, jesteście odpowiedzialni za bezrobocie, jesteście odpowiedzialni za pracę. Jeśli nie macie pracy, budujcie piramidy. Robota musi być, ludzie muszą zarabiać i muszą być traktowani porządnie.
Długo nie wiedziałem jak to skomentować. Pardon - wiedziałem, ale w mojej głowie zrobiło się bardzo tłoczno, a komentarze w niej zrodzone zaczęły się przepychać jak klienci supermarketu w dniu świątecznej wyprzedaży, wykrzykując "Ja! Ja! Mnie wybierz!". I wcale im się nie dziwię.
Kapitaliści nie są odpowiedzialni za bezrobocie. Znaczy są, ale w takim znaczeniu, w jakim pierogi są odpowiedzialne za głód - zmniejszają go. Kapitaliści podobnie - zatrudniają ludzi, tym samym zmniejszając bezrobocie.
Ktoś słusznie zauważy, że przecież kapitaliści czasem, a ostatnimi czasy nawet dość często, zwalniają pracowników, a zatem zwiększają bezrobocie. Owszem ale tylko, TYLKO o te osoby, które wcześniej zatrudnili. Zatem tak czy siak jego istnienie na rynku sprawia, że bezrobocie jest niższe niżby było bez niego.
Następna sprawa: budować piramidy - ciekawy pomysł, tylko dla kogo i za co? Firmy, w tym przypadku budowlane, nie powstają dlatego, że właściciel ma nieodpartą chęć budowania czegokolwiek, tylko dlatego, że przedsiębiorca chce na tym zarobić. Żeby wybudować piramidę, musiałby mieć na nią nabywcę. I to jest jedna sprawa.
Drugą, dużo istotniejszą kwestią są koszta pracy. Starożytni Egipcjanie mogli sobie pozwolić na trzaskanie piramid na środku pustyni i to w dodatku gołymi rękami - bez ciężkich maszyn, co zapewne bardzo ucieszy pana Wałęsę zwłaszcza w kontekście innej jego wypowiedzi, którą zaraz przytoczę - z jednej prostej przyczyny. Mieli bardzo tanich pracowników: niewolników, zatem jedynym kosztem było ich wykarmienie. Dziś kapitalista musi zapłacić za pracę nie tylko robotnikowi - to akurat drobiazg - znacznie więcej z pieniędzy przeznaczonych na inwestycję idzie albo od razu, albo powoli i stopniowo do budżetu państwa.
Oczywiście nie sugeruję powrotu do niewolnictwa. To raczej pan Wałęsa tego oczekuje, z tą małą różnicą, że przedsiębiorca tym razem miałby służyć swoim panom-robotnikom. Ja postuluję zmniejszenie podatków i redukcję liczby panów-biurokratów oraz panów-odbiorców świadczeń socjalnych.
A jeśli pan Wałęsa tak bardzo jest za budową piramid, to po jakie licho idzie z tym do tych wrednych i złośliwych kapitalistów, którzy i tak robią wszystko na przekór niemu? Niech każdy bezrobotny sam sobie wybuduje piramidę - robota, jak oczekuje pan Wałęsa, będzie. Co? Że nikt im za to nie zapłaci? A kto zapłaci przedsiębiorcy?
W sposób nie mniej intrygujący wypowiedział się były prezydent RP na temat postępu technicznego:
Potrzebne są inne struktury. Jeśli chodzi o gospodarkę, to na pewno własność prywatna, ale nie taka bezczelna, która wyrzuca ludzi, a zatrudnia maszyny. Guzik mnie obchodzi: maszyny miej, ale robotę masz dać. Od tego jesteś.
Innymi słowy jego receptą na bezrobocie jest odstawienie koparki na parking, a w zamian zatrudnienie dziesięciu chłopa z łopatami. Albo jeszcze lepiej - odstawić łopaty, bo do przekopania rowu gołymi rękami trzeba jeszcze więcej robotników! Pan Wałęsa nie dostrzega oczywiście tego, że wówczas wykopanie rowu, wybudowanie drogi, osiedla, czy czegokolwiek trwałoby potwornie długo i byłoby potwornie drogie, zatem nie odpowiadałoby żadnym dzisiejszym standardom, oprócz oczywiście standardów stosowanych przy realizowaniu projektów zlecanych przez państwo bądź samorządy.
Zatem albo firmy takie zupełnie nie miałyby zleceń - poupadałyby natychmiast (zwiększając oczywiście bezrobocie do poziomu daleko większego niż obecne), albo wykonywałyby tylko roboty opłacane z kasy publicznej. Tylko skąd wówczas wzięłyby się na to wszystko pieniądze, jeślibyśmy z budżetu utrzymywali nie tylko obecnych darmozjadów, ale i całe rzesze zadowolonych i hojnie wynagradzanych budowniczych nikomu niepotrzebnych i szalenie drogich piramid?
Firm budowlanych potrzebujemy nie po to, by budowlańcy mieli pracę, tylko po to, byśmy mieli domy. A nikt firmy nie założy po to, by charytatywnie do niej dopłacać. Nikt oprócz państwa oczywiście.
I nie mówmy przedsiębiorcom od czego są. To oni decydują od czego są, podobnie jak każdy z nas.
Ja za to wiem, od czego kto nie jest.
Panie Wałęso, to w PAŃSTWIE potrzebne są inne struktury. Potrzebujemy rozsądnej polityki, nie takiej bezczelnej, która ignoruje specjalistów, a zatrudnia idiotów. Guzik mnie obchodzi: poglądy sobie miej pan jakie chcesz, ale lepiej ich nie wygłaszaj. Nie jesteś pan od tego.
środa, 21 grudnia 2011
Prawdziwych kobiet już nie ma
Nie da się nie zauważyć, że wespół z niewieścieniem mężczyzn postępuje "odkobiecanie" dziewcząt. I nie da się ukryć, że oba te zjawiska wzajemnie się napędzają. Im większą facet jest ciamciaramcią, tym bardziej kobieta zaczyna mu włazić na głowę.
Na szczęście są jeszcze prawdziwe kobiety. Przedwczoraj z ogromną przyjemnością czytałem blog autorstwa jednej z nich "Prawdziwych kobiet już nie ma...". Bardzo polecam jego lekturę, zwłaszcza czytelniczkom. Jest to młody blog, młodej autorki o bardzo rozsądnych poglądach, przedstawionych w oryginalny, ciekawy i bardzo dziewczęcy sposób.
Na szczęście są jeszcze prawdziwe kobiety. Przedwczoraj z ogromną przyjemnością czytałem blog autorstwa jednej z nich "Prawdziwych kobiet już nie ma...". Bardzo polecam jego lekturę, zwłaszcza czytelniczkom. Jest to młody blog, młodej autorki o bardzo rozsądnych poglądach, przedstawionych w oryginalny, ciekawy i bardzo dziewczęcy sposób.
czwartek, 15 grudnia 2011
Środek uświęca cel
W komentarzach do mojego wpisu "Feminizm a duże piersi" skrystalizowały się trzy różne sposoby myślenia. Męski, żeński oraz rozsądny mówiący, że przepaść między pierwszym a drugim jest tak wielka, że nie ma szansy na konsensus. Mężczyźni piszą o honorze, równej walce, prawie silniejszego. Te pojęcia obce są współczesnym kobietom. Dla nich, należy równać w dół:
-Silnego i zdolnego nie można stymulować do rozwoju, bo będzie silniejszy od ciamciaramć i ich szanse będą nierówne.
-Aby rywalizować z prostakiem, najpierw trzeba się zniżyć do jego poziomu.
Ja nie mogę zgodzić się z takim podejściem. Rozwijać można się tylko rywalizując z silniejszym, a cywilizacja polega na ciągłym podnoszeniu poprzeczki a nie jej opuszczaniu. A świat, w którym wszystko się równa w dół, będzie szedł w dół. Bo zniżyć się do poziomu chama jest bardzo łatwo. Droga powrotna jest prawie niemożliwa.
W ogóle nie wiem jak można pogodzić stwierdzenie "nie ma mowy o tym, żeby szanujący się mężczyzna walczył z nim jak równy z równym. Bo do poziomu czegoś takiego nie warto się zniżać" z zachętą do wydłubywania oczu. Czy Kirze chodzi o to, że walcząc z napastnikiem mamy zejść poniżej jego poziomu?
Ciekawą rzeczą jest też samo rozumienie walki. Mężczyźni (prawdziwi) walcząc ze sobą przestrzegają pewnych reguł, nie biją poniżej pasa nie atakują od tyłu, a walka się kończy w umówionym momencie (pierwsza krew, niezdolność do dalszej walki, śmierć) lub gdy jeden z konkurentów uzna się za pokonanego.
Czy widział ktoś walczące kobiety? Targanie za włosy, pazury, zęby, kopanie leżącej. A niech tylko jedna z nich powie, że się poddaje! To dopiero doda rywalce animuszu i będzie atakować ze zdwojoną siłą. Jak to ładnie Kira ujęła: "zajść tego drugiego od tyłu i wyjąć mu gałki oczne."
Na szachownicy te dwie szkoły wyglądałyby następująco. Pierwsza to zwykła partia, gracze wykonują posunięcia na przemian, roszady, bicia w przelocie, próba odcięcia przeciwnikowi drogi ucieczki, szach i mat. Druga to bicie szachownicą po głowie i wpychanie hetmana w nozdrze przeciwniczki. W obu przypadkach jest dużo agresji, wbrew pozorom w tym pierwszym też. Tylko że w pierwszym agresja jest okiełznana, podporządkowana pewnym regułom i właściwie ukierunkowana. I to jest właśnie dla mnie "walczenie rozumem", o które apeluje Kira.
"Walczenie rozumem" to nie jest walczenie podstępem, wykorzystywanie swojej kobiety w walce (co to w ogóle za pomysł! Przecież właśnie po to ja walczę, żeby ona była bezpieczna), czy kopanie po jajkach, bo to każdy potrafi. Walczenie rozumem to blef, to unik, to wykorzystanie przewagi przeciwnika przeciwko niemu samemu.
Cywilizację tworzą zasady. Mówienie "cel uświęca środki" na usprawiedliwienie haniebnych zachowań, byle tylko wygrać, jest podążaniem w kierunku przeciwnym.
A pomysł, że kobieta może pomóc swojemu mężczyźnie w walce jest generalnie niedorzeczny. Z dwóch przyczyn. Po pierwsze, szanowne panie, jeśli Wasz mężczyzna zostanie uwikłany w walkę i będzie Was prosił o pomoc, to uciekajcie jak najdalej. Nie od napastnika, ale od tego "mężczyzny". Pół biedy, że nie umie walczyć - on po prostu nie ma za grosz honoru.
Po drugie, rzeczywistość jest nieco inna niż filmy. W kinie co chwilę widzimy heroinę, która bez niczyjej pomocy walczy wręcz z sześcioma osiłkami i zwycięża. W życiu nigdy tak nie jest. Owszem, zdarzają się siłaczki, które uprawiają różne sporty walki i od biedy poradziłyby sobie z jednym niedużym facetem. Ale średnia jest trochę inna. W większości sytuacji słaby mężczyzna potrafi w kilka sekund opędzić się od silnej kobiety. Nie dlatego, że kobiety są gorsze, tylko dlatego, że natura przygotowała mężczyznę do walki, a kobietę do innych celów, nie mniej istotnych.
Tam gdzie się bije dwóch mężczyzn, kobieta powinna się odsunąć na bok i, jeśli walka jest nieuczciwa, wezwać pomoc. "Pomagając" swojemu mężczyźnie pogorszy tylko sprawę, bo ten zamiast skupić się na obiciu gęby oponentowi musi uważać, by go nie pchnąć na kobietę, by przypadkiem nie trącić jej łokciem i by zasłonić ją, gdy agresor się na nią zamierzy. To nie jest ułatwienie. Taka pomoc może przeważy szalę w jednym na tysiąc, może sto przypadków. W pozostałych pogorszy sprawę.
Ale nawet w tym jednym przypadku, w którym obecność kobiety zaważy na wyniku walki i faktycznie będzie można powiedzieć, że uratowała skórę swojemu narzeczonemu, to tym samym dotkliwie pokiereszuje jego sumienie. Prawdziwy mężczyzna łatwiej bowiem zniesie przegraną w równym pojedynku, niż zwycięstwo odniesione dzięki temu, że jego kobieta pomagała mu torebką. Siniaki znikną po kilku dniach, skaza na honorze nie. I po tym pierwszym można śmiało zaproponować rewanż, po drugim, nawet gdyby ktoś miał tupet by to zrobić, nikt propozycji nie przyjmie.
Ale większość dzisiejszych kobiet, a i niemało mężczyzn nie rozumie pojęcia honor. Honor określa sposób postępowania a nie wyniki. Można z honorem przegrać trzydzieści pojedynków, a można też wygrać trzydzieści zeszmaciwszy się. Wynik nie ma żadnego znaczenia, liczy się droga, którą do niego dojdziemy.
Kira w temacie honoru ponownie odsłania, jak bardzo nie wie, o czym mówi. Pisze z jednej strony, "Oczywiście nie chodzi mi o szlachetność urodzenia, tylko o przymioty ducha.", a w innym miejscu "wartość człowieka nie powinna zależeć od gestów". Czymże więc są te przymioty ducha? Nie rozumiem - Czy to znaczy, że mogę zaatakować przeciwnika podstępem od tyłu i wykręcić mu sutki, pod warunkiem, że wiem, że to nie jest uczciwa walka? Czyny właśnie powinny odzwierciedlać przymioty ducha. Wartość człowieka ZALEŻY od gestów, a nie od tego, co czuje w duchu.
W przeciwnym razie musielibyśmy uznać, że szlachetniejszy jest seryjny gwałciciel, który wstydzi się swoich czynów i wie, że postępuje źle, niż człowiek, który bardzo chce wysadzić w powietrze parlament i co więcej uważa to, nie bez racji, za działanie pożądane i korzystne, ale panuje nad swoją rządzą.
Kira pisze "Jeśli mamy do czynienia z bandą agresywnych gówniarzy, to powinni oni zostać ukarani. Bo później wyrosną z nich agresywni mężczyźni" Pragnę zauważyć, że nie napisałaby tego, gdyby nie agresywni mężczyźni. Gdyby nie oni zapewne słowa te napisałaby po niemiecku albo cyrylicą. Bo bez agresywnych mężczyzn żaden naród ani kultura nie byłyby w stanie przetrwać tysiąca lat.
Ziemie dla Polski zdobywali prawdziwi mężczyźni - agresywni. Wojny zwyciężali żołnierze - mężni i agresywni. A obrona Westerplatte trwała siedem dni bynajmniej nie dlatego, że tak długo trwało przepraszanie Niemców i przekonywanie ich, by zajęli półwysep.
Problem nie jest z agresją. Problem jest z jej ukierunkowaniem. I tego należy uczyć młodych chłopców - żeby wiedzieli jak nad nią panować i w jaki sposób jej używać, a nie tego, że każda agresja jest zła. Jeśli chcę, by moje dziecko, gdy dorośnie nie gadało głupot, to uczę je tego, by myślało logicznie i wypowiadało się mądrze. Stosując filozofię Kiry najlepszym sposobem byłoby nie uczyć dziecka mówić i karać je za każdym razem gdy otworzy usta. Według mnie nie jest to najlepszy sposób, ale na pewno jest najłatwiejszy. Tak samo, jak dużo prościej jest tłumić w dziecku naturalną potrzebę agresji, niż nauczyć je panować nad nią i wykorzystywać w sposób właściwy.
Agresja jest takim samym żywiołem jak woda i ogień. Nieopanowane nie wróżą nic dobrego i stanowią duże zagrożenie. W rękach człowieka są doskonałym narzędziem, bez którego nigdy nie wyszlibyśmy z jaskiń.
Barbarzyńcy traktują glinę jak niepotrzebny, brzydko pachnący i bezużyteczny kawałek brudu, który przykleja się do nóg i utrudnia chodzenie.Człowiek cywilizowany potrafi docenić w niej potencjał i uformować ją tak by mu służyła jako garnek do noszenia wody, jako cegła do budowy domów i murów obronnych, albo chociażby jako figurka dla ozdoby. Nie sztuką jest pozbyć się czegoś "zbędnego". Sztuką jest wiedzieć jak przekształcić to w coś niezbędnego.
Nie można uczyć panowania nad agresją, jednocześnie mówiąc, że jest ona czystym złem, bo to byłaby hipokryzja. Oczywistym efektem jest to, że agresja, jako cecha całkowicie naturalna przetrwa, w przeciwieństwie do tego, czego Jaś się nie nauczył. A wówczas ta pierwsza będzie służyła do bicia słabszych, gwałcenia kobiet, okradania staruszek, psucia narodu i ojczyzny, zamiast do ich obrony.
Tłumiona agresja nie znika. Kotłuje się jak zupa w szybkowarze. Tylko że sprawny szybkowar wyposażony jest w zawór bezpieczeństwa, którym od czasu do czasu nadmiar pary uchodzi. Uchodzi jej tyle ile trzeba i tędy, którędy powinna. Jeśli ten zawór zaspawamy, to zapewne szybkowar będzie lepiej wyglądał, bez pary, bez piany i bez dziwnych odgłosów. Ale w którymś momencie ciśnienie wewnątrz naczynia może zwyciężyć i ochlapać wszystkich dookoła gorącą zupą. I otoczenie na tym straci i szybkowar.
-Silnego i zdolnego nie można stymulować do rozwoju, bo będzie silniejszy od ciamciaramć i ich szanse będą nierówne.
-Aby rywalizować z prostakiem, najpierw trzeba się zniżyć do jego poziomu.
Ja nie mogę zgodzić się z takim podejściem. Rozwijać można się tylko rywalizując z silniejszym, a cywilizacja polega na ciągłym podnoszeniu poprzeczki a nie jej opuszczaniu. A świat, w którym wszystko się równa w dół, będzie szedł w dół. Bo zniżyć się do poziomu chama jest bardzo łatwo. Droga powrotna jest prawie niemożliwa.
W ogóle nie wiem jak można pogodzić stwierdzenie "nie ma mowy o tym, żeby szanujący się mężczyzna walczył z nim jak równy z równym. Bo do poziomu czegoś takiego nie warto się zniżać" z zachętą do wydłubywania oczu. Czy Kirze chodzi o to, że walcząc z napastnikiem mamy zejść poniżej jego poziomu?
Ciekawą rzeczą jest też samo rozumienie walki. Mężczyźni (prawdziwi) walcząc ze sobą przestrzegają pewnych reguł, nie biją poniżej pasa nie atakują od tyłu, a walka się kończy w umówionym momencie (pierwsza krew, niezdolność do dalszej walki, śmierć) lub gdy jeden z konkurentów uzna się za pokonanego.
Czy widział ktoś walczące kobiety? Targanie za włosy, pazury, zęby, kopanie leżącej. A niech tylko jedna z nich powie, że się poddaje! To dopiero doda rywalce animuszu i będzie atakować ze zdwojoną siłą. Jak to ładnie Kira ujęła: "zajść tego drugiego od tyłu i wyjąć mu gałki oczne."
Na szachownicy te dwie szkoły wyglądałyby następująco. Pierwsza to zwykła partia, gracze wykonują posunięcia na przemian, roszady, bicia w przelocie, próba odcięcia przeciwnikowi drogi ucieczki, szach i mat. Druga to bicie szachownicą po głowie i wpychanie hetmana w nozdrze przeciwniczki. W obu przypadkach jest dużo agresji, wbrew pozorom w tym pierwszym też. Tylko że w pierwszym agresja jest okiełznana, podporządkowana pewnym regułom i właściwie ukierunkowana. I to jest właśnie dla mnie "walczenie rozumem", o które apeluje Kira.
"Walczenie rozumem" to nie jest walczenie podstępem, wykorzystywanie swojej kobiety w walce (co to w ogóle za pomysł! Przecież właśnie po to ja walczę, żeby ona była bezpieczna), czy kopanie po jajkach, bo to każdy potrafi. Walczenie rozumem to blef, to unik, to wykorzystanie przewagi przeciwnika przeciwko niemu samemu.
Cywilizację tworzą zasady. Mówienie "cel uświęca środki" na usprawiedliwienie haniebnych zachowań, byle tylko wygrać, jest podążaniem w kierunku przeciwnym.
A pomysł, że kobieta może pomóc swojemu mężczyźnie w walce jest generalnie niedorzeczny. Z dwóch przyczyn. Po pierwsze, szanowne panie, jeśli Wasz mężczyzna zostanie uwikłany w walkę i będzie Was prosił o pomoc, to uciekajcie jak najdalej. Nie od napastnika, ale od tego "mężczyzny". Pół biedy, że nie umie walczyć - on po prostu nie ma za grosz honoru.
Po drugie, rzeczywistość jest nieco inna niż filmy. W kinie co chwilę widzimy heroinę, która bez niczyjej pomocy walczy wręcz z sześcioma osiłkami i zwycięża. W życiu nigdy tak nie jest. Owszem, zdarzają się siłaczki, które uprawiają różne sporty walki i od biedy poradziłyby sobie z jednym niedużym facetem. Ale średnia jest trochę inna. W większości sytuacji słaby mężczyzna potrafi w kilka sekund opędzić się od silnej kobiety. Nie dlatego, że kobiety są gorsze, tylko dlatego, że natura przygotowała mężczyznę do walki, a kobietę do innych celów, nie mniej istotnych.
Tam gdzie się bije dwóch mężczyzn, kobieta powinna się odsunąć na bok i, jeśli walka jest nieuczciwa, wezwać pomoc. "Pomagając" swojemu mężczyźnie pogorszy tylko sprawę, bo ten zamiast skupić się na obiciu gęby oponentowi musi uważać, by go nie pchnąć na kobietę, by przypadkiem nie trącić jej łokciem i by zasłonić ją, gdy agresor się na nią zamierzy. To nie jest ułatwienie. Taka pomoc może przeważy szalę w jednym na tysiąc, może sto przypadków. W pozostałych pogorszy sprawę.
Ale nawet w tym jednym przypadku, w którym obecność kobiety zaważy na wyniku walki i faktycznie będzie można powiedzieć, że uratowała skórę swojemu narzeczonemu, to tym samym dotkliwie pokiereszuje jego sumienie. Prawdziwy mężczyzna łatwiej bowiem zniesie przegraną w równym pojedynku, niż zwycięstwo odniesione dzięki temu, że jego kobieta pomagała mu torebką. Siniaki znikną po kilku dniach, skaza na honorze nie. I po tym pierwszym można śmiało zaproponować rewanż, po drugim, nawet gdyby ktoś miał tupet by to zrobić, nikt propozycji nie przyjmie.
Ale większość dzisiejszych kobiet, a i niemało mężczyzn nie rozumie pojęcia honor. Honor określa sposób postępowania a nie wyniki. Można z honorem przegrać trzydzieści pojedynków, a można też wygrać trzydzieści zeszmaciwszy się. Wynik nie ma żadnego znaczenia, liczy się droga, którą do niego dojdziemy.
Kira w temacie honoru ponownie odsłania, jak bardzo nie wie, o czym mówi. Pisze z jednej strony, "Oczywiście nie chodzi mi o szlachetność urodzenia, tylko o przymioty ducha.", a w innym miejscu "wartość człowieka nie powinna zależeć od gestów". Czymże więc są te przymioty ducha? Nie rozumiem - Czy to znaczy, że mogę zaatakować przeciwnika podstępem od tyłu i wykręcić mu sutki, pod warunkiem, że wiem, że to nie jest uczciwa walka? Czyny właśnie powinny odzwierciedlać przymioty ducha. Wartość człowieka ZALEŻY od gestów, a nie od tego, co czuje w duchu.
W przeciwnym razie musielibyśmy uznać, że szlachetniejszy jest seryjny gwałciciel, który wstydzi się swoich czynów i wie, że postępuje źle, niż człowiek, który bardzo chce wysadzić w powietrze parlament i co więcej uważa to, nie bez racji, za działanie pożądane i korzystne, ale panuje nad swoją rządzą.
Kira pisze "Jeśli mamy do czynienia z bandą agresywnych gówniarzy, to powinni oni zostać ukarani. Bo później wyrosną z nich agresywni mężczyźni" Pragnę zauważyć, że nie napisałaby tego, gdyby nie agresywni mężczyźni. Gdyby nie oni zapewne słowa te napisałaby po niemiecku albo cyrylicą. Bo bez agresywnych mężczyzn żaden naród ani kultura nie byłyby w stanie przetrwać tysiąca lat.
Ziemie dla Polski zdobywali prawdziwi mężczyźni - agresywni. Wojny zwyciężali żołnierze - mężni i agresywni. A obrona Westerplatte trwała siedem dni bynajmniej nie dlatego, że tak długo trwało przepraszanie Niemców i przekonywanie ich, by zajęli półwysep.
Problem nie jest z agresją. Problem jest z jej ukierunkowaniem. I tego należy uczyć młodych chłopców - żeby wiedzieli jak nad nią panować i w jaki sposób jej używać, a nie tego, że każda agresja jest zła. Jeśli chcę, by moje dziecko, gdy dorośnie nie gadało głupot, to uczę je tego, by myślało logicznie i wypowiadało się mądrze. Stosując filozofię Kiry najlepszym sposobem byłoby nie uczyć dziecka mówić i karać je za każdym razem gdy otworzy usta. Według mnie nie jest to najlepszy sposób, ale na pewno jest najłatwiejszy. Tak samo, jak dużo prościej jest tłumić w dziecku naturalną potrzebę agresji, niż nauczyć je panować nad nią i wykorzystywać w sposób właściwy.
Agresja jest takim samym żywiołem jak woda i ogień. Nieopanowane nie wróżą nic dobrego i stanowią duże zagrożenie. W rękach człowieka są doskonałym narzędziem, bez którego nigdy nie wyszlibyśmy z jaskiń.
Barbarzyńcy traktują glinę jak niepotrzebny, brzydko pachnący i bezużyteczny kawałek brudu, który przykleja się do nóg i utrudnia chodzenie.Człowiek cywilizowany potrafi docenić w niej potencjał i uformować ją tak by mu służyła jako garnek do noszenia wody, jako cegła do budowy domów i murów obronnych, albo chociażby jako figurka dla ozdoby. Nie sztuką jest pozbyć się czegoś "zbędnego". Sztuką jest wiedzieć jak przekształcić to w coś niezbędnego.
Nie można uczyć panowania nad agresją, jednocześnie mówiąc, że jest ona czystym złem, bo to byłaby hipokryzja. Oczywistym efektem jest to, że agresja, jako cecha całkowicie naturalna przetrwa, w przeciwieństwie do tego, czego Jaś się nie nauczył. A wówczas ta pierwsza będzie służyła do bicia słabszych, gwałcenia kobiet, okradania staruszek, psucia narodu i ojczyzny, zamiast do ich obrony.
Tłumiona agresja nie znika. Kotłuje się jak zupa w szybkowarze. Tylko że sprawny szybkowar wyposażony jest w zawór bezpieczeństwa, którym od czasu do czasu nadmiar pary uchodzi. Uchodzi jej tyle ile trzeba i tędy, którędy powinna. Jeśli ten zawór zaspawamy, to zapewne szybkowar będzie lepiej wyglądał, bez pary, bez piany i bez dziwnych odgłosów. Ale w którymś momencie ciśnienie wewnątrz naczynia może zwyciężyć i ochlapać wszystkich dookoła gorącą zupą. I otoczenie na tym straci i szybkowar.
wtorek, 13 grudnia 2011
Dla pań i zboczeńców
Świat schodzi na psy. Wygląda na to, że w Ameryce prawo karze nie za to, co winny zrobił, ale za to, co myślał, że robi - tak pisałem w lipcu, gdy w Kansas bandzior miał się spodziewać łagodnego wyroku, bo myślał, że gwałci trupa, a nie żywą kobietę. Tymczasem okazuje się, że sieć handlowa Macy's, która w swoich sklepach ma przymierzalnie damskie i męskie, udostępniając je klientowi stosuje tę samą filozofię - nie kieruje się tym, jakiej jest on/ona płci, tylko jaką płeć udaje. Na portalu niezależnej można znaleźć szczegóły.
Innymi słowy szata nie tylko zdobi człowieka, ale również go określa. Facet miał damskie fatałaszki, więc go wpuszczono do przymierzalni dla pań. Zastanawia mnie, kiedy do wesołego miasteczka, na przejażdżkę dozwoloną dla dzieci wyższych niż 120cm zaczną wpuszczać dzieci niższe, jeśli tylko założą za duże ubrania, a alkohol zaczną sprzedawać młodzieży, pod warunkiem, że przyjdzie do sklepu ubrana w garnitur i melonik. Czekam z niecierpliwością, bo kiedy to już nastąpi, to ja natychmiast narzucę palto z gronostaja, udam się czym prędzej na Zamek Królewski, by koronować się na króla Polski.
Oczywiście w przypadku sprzedania alkoholu nieletniemu przebranemu za dorosłego, albo kolejki górskiej dla malucha sprawa jest nieco inna, bo zainteresowany szkodzi jedynie sobie. A przebieralnie dla dam i panów są odseparowane nie po to, by chronić mnie przed samym sobą, tylko by zapewnić komfort nie tylko mnie, ale również innym z nich korzystającym. Wolność mojej pięści z polakierowanymi paznokciami kończy się na wolności nosa półnagich klientek.
Nie wątpię, że transwestyta ów lepiej się czuł w przymierzalni damskiej, ale czy inne panie czuły się równie komfortowo w jednej przymierzalni z przebierańcem? Nie sądzę. Uważam nawet, że mniejszym nietaktem byłoby wpuszczenie tam mężczyzny świadomego swej płci - dżentelmen zasłoni oczy i przeprosi. Ale wpuszczenie do damskiej przymierzalni zboczeńca to proszenie się o kłopoty.
Oczywiście guzik mnie obchodzi w co kto się ubiera. A niechby się i przebrał w szkocki kilt, skafander kosmonauty albo za Lorda Vadera - dopóki nie przechadza się po ulicy z gołym siusiakiem, to niech się nosi jak chce. Ale nie mówmy, że jest Szkotem, Buzzem Aldrinem, czy bandziorem z bardzo daleko położonej galaktyki. Gdyby bowiem w takim kostiumie chciał wtargnąć do przymierzalni dla rycerzy Jedi, to mógłby oberwać bzyczącą jarzeniówką.
Rozumiem, że sklepy Macy's są własnością prywatną. Klientki, które przebywały w przymierzalni w chwili, gdy wpuszczono tam mężczyznę, mogą mieć jedynie żal do zarządu sklepu o dezinformację, czyli oznaczenie przebieralni jako damskiej, gdy w rzeczywistości nie do końca nią jest - zostały wprowadzone w błąd i narażone na upokorzenie. Co innego, gdy kobieta idzie do sklepu, gdzie są przymierzalnie "dla wszystkich" i wtedy wie, że za cienką zasłonką stoi facet w samych bokserkach i się na to godzi. Tutaj tej zgody nie było.
Być może, wyrzucając z pracy panią, która nie wyraziła zgody na pogwałcenie prywatności przebierających się klientek w imię idiotycznie rozumianej poprawności politycznej, firma Macy's zyskała w oczach pederastów. Ale jestem przekonany, że ta decyzja odbije się niekorzystnie na jej obrotach. Bo większość pań, nawet tych postępowych i "otwartych na inne opcje" woli przymierzać bieliznę w miejscu intymnym, wolnym od facetów w stanikach. Bo wspomniana sytuacja, a zwłaszcza towarzyszący jej rozgłos są tożsame z wywieszeniem na przymierzalniach Macy's tabliczek - na jednej "dla panów", na drugiej "dla pań i zboczeńców". Czy któraś z czytelniczek odważyłaby się?
Innymi słowy szata nie tylko zdobi człowieka, ale również go określa. Facet miał damskie fatałaszki, więc go wpuszczono do przymierzalni dla pań. Zastanawia mnie, kiedy do wesołego miasteczka, na przejażdżkę dozwoloną dla dzieci wyższych niż 120cm zaczną wpuszczać dzieci niższe, jeśli tylko założą za duże ubrania, a alkohol zaczną sprzedawać młodzieży, pod warunkiem, że przyjdzie do sklepu ubrana w garnitur i melonik. Czekam z niecierpliwością, bo kiedy to już nastąpi, to ja natychmiast narzucę palto z gronostaja, udam się czym prędzej na Zamek Królewski, by koronować się na króla Polski.
Oczywiście w przypadku sprzedania alkoholu nieletniemu przebranemu za dorosłego, albo kolejki górskiej dla malucha sprawa jest nieco inna, bo zainteresowany szkodzi jedynie sobie. A przebieralnie dla dam i panów są odseparowane nie po to, by chronić mnie przed samym sobą, tylko by zapewnić komfort nie tylko mnie, ale również innym z nich korzystającym. Wolność mojej pięści z polakierowanymi paznokciami kończy się na wolności nosa półnagich klientek.
Nie wątpię, że transwestyta ów lepiej się czuł w przymierzalni damskiej, ale czy inne panie czuły się równie komfortowo w jednej przymierzalni z przebierańcem? Nie sądzę. Uważam nawet, że mniejszym nietaktem byłoby wpuszczenie tam mężczyzny świadomego swej płci - dżentelmen zasłoni oczy i przeprosi. Ale wpuszczenie do damskiej przymierzalni zboczeńca to proszenie się o kłopoty.
Oczywiście guzik mnie obchodzi w co kto się ubiera. A niechby się i przebrał w szkocki kilt, skafander kosmonauty albo za Lorda Vadera - dopóki nie przechadza się po ulicy z gołym siusiakiem, to niech się nosi jak chce. Ale nie mówmy, że jest Szkotem, Buzzem Aldrinem, czy bandziorem z bardzo daleko położonej galaktyki. Gdyby bowiem w takim kostiumie chciał wtargnąć do przymierzalni dla rycerzy Jedi, to mógłby oberwać bzyczącą jarzeniówką.
Rozumiem, że sklepy Macy's są własnością prywatną. Klientki, które przebywały w przymierzalni w chwili, gdy wpuszczono tam mężczyznę, mogą mieć jedynie żal do zarządu sklepu o dezinformację, czyli oznaczenie przebieralni jako damskiej, gdy w rzeczywistości nie do końca nią jest - zostały wprowadzone w błąd i narażone na upokorzenie. Co innego, gdy kobieta idzie do sklepu, gdzie są przymierzalnie "dla wszystkich" i wtedy wie, że za cienką zasłonką stoi facet w samych bokserkach i się na to godzi. Tutaj tej zgody nie było.
Być może, wyrzucając z pracy panią, która nie wyraziła zgody na pogwałcenie prywatności przebierających się klientek w imię idiotycznie rozumianej poprawności politycznej, firma Macy's zyskała w oczach pederastów. Ale jestem przekonany, że ta decyzja odbije się niekorzystnie na jej obrotach. Bo większość pań, nawet tych postępowych i "otwartych na inne opcje" woli przymierzać bieliznę w miejscu intymnym, wolnym od facetów w stanikach. Bo wspomniana sytuacja, a zwłaszcza towarzyszący jej rozgłos są tożsame z wywieszeniem na przymierzalniach Macy's tabliczek - na jednej "dla panów", na drugiej "dla pań i zboczeńców". Czy któraś z czytelniczek odważyłaby się?
środa, 7 grudnia 2011
Feminizm a duże piersi
Pod choinkę lalka zamiast walecznego Bakugana dla synka, auto zamiast różowego konika dla córeczki - proponują feministki. Ich zdaniem taki prezent dobry byłby na początek rewolucji w wychowaniu maluchów. A wszystko po to, by usunąć nierówności płci.
To można przeczytać na stronie Metra w wywiadzie z panią Marią Kahlau pod tytułem "Feministki nie chcą wychowywać synów na twardzieli".
Nie mam zamiaru w żaden sposób krytykować sposobu w jaki pani Kahlau wychowuje swojego dwuletniego syna - z prostej przyczyny, że jest to jej syn i mnie ani nie obchodzi, ani obchodzić nie powinno, jak jest traktowany, na kogo wyrośnie, czy będzie umiał wbić gwóźdź w ścianę i czy jakaś kobieta zechce na męża zniewieściałego chłoptasia, który nie będzie jej w stanie obronić przed napastnikiem, a co najwyżej przed wirusami - podając napastnikowi prezerwatywę.
Zresztą nawet jak nie będzie w stanie zdobyć sobie wartościowej kobiety, to nic - na pewno Bartek świetnie ułoży sobie życie z synem jakiejś innej feministki.
W całej sprawie dwie rzeczy mnie zastanawiają, a jedna wręcz fascynuje.
Zastanawia mnie w jaki sposób podarowanie chłopcu lalki, a dziewczynce autka ma być krokiem w kierunku wyrównania "nierówności płci". Wyrównaniem mogło by być podarowanie obojgu lalki, albo podarowanie obojgu autka, albo jeszcze lepiej - samochodu dla lalek. Owszem wówczas może i byłoby to jakieś "wyrównanie".
Ale tutaj jest proponowany krok nie w kierunku -, tylko krok daleko poza wyrównanie płci, czyli całkowite odwrócenie ról. I to jest dalece gorsze od "nierówności", z którą do czynienia mamy mieć obecnie, bo nie dosyć, że nierówność zostaje zachowana (bo chłopcy się bawią lalkami w przeciwieństwie do dziewczynek, które się bawią samochodzikami), to na dodatek jest ona jeszcze wynaturzona i postawiona na głowie. Bo obecna różnica między płciami jest całkowicie naturalna i zdrowa.
Ale oczywiście feministkom to nie przeszkadza, bo, podobnie jak wszelkie inne postępowe istoty, są przeciwne temu co zgodne z naturą, tradycją, czy zdrowym rozsądkiem. Równie dobrze można by dążyć do równości zwierząt i zmusić wilki do żarcia trawy, a żubry do polowania na zające. Zapewne zapanowałaby równość między anemicznymi drapieżnikami a wściekłymi krowami. I te, i te miałyby równe rozwolnienie.
I to mnie fascynuje - ten upór w robieniu czegoś wbrew naturze. To jakiś rodzaj opóźnionego buntu młodzieńczego. A że trzydziestoparolatce nie przystoi buntować się przeciwko rodzicom, to trzeba buntować się wszystkiemu na czym świat stoi, podmieniając to głową.
Zdaję sobie sprawę, że podział ról na męskie i żeńskie obecnie nie ma aż takiego znaczenia, jak tysiąc, czy milion lat temu. Mężczyzna nie musi być silny ani inteligentny, nie musi polować, ani wojować, by zapewnić pożywienie i bezpieczeństwo swojej żonie - może być księgowym, psychologiem manikiurzystą albo prezenterem TVNu. Kobieta nie musi się już opiekować dziećmi - może je oddać do żłobka, albo zostawić z mężem, korzystającym z urlopu ojcowskiego, zwanego przez analfabetów "tacierzyńskim". Ale pewne zachowania, pewne cechy i pewne instynkty są zakodowane nieco głębiej niż nowoczesny model rodziny.
Zmiana wychowania na pewno tych cech nie wyruguje - może jedynie wprowadzić w zakłopotanie. Powstaje bowiem błąd - konflikt pomiędzy wychowaniem dziecka, a tym co je "pociąga". Pomiędzy naturalnymi potrzebami i zdolnościami, a czynnikami tłumiącymi owe. I to ten konflikt upośledza, a nie jakaś wymyślona "nierówność". Bo w żyłach dzisiejszych chłopców płynie ta sama krew, która płynęła w żyłach dawnych wojowników, ich pradziadów - prawdziwych mężczyzn. A w żyłach dzisiejszych dziewczynek płynie krew dawnych niewiast, dam i białogłów. Ja uważam, że to jest piękne i wspaniałe. A feministki chcą to zniszczyć. W imię czego? Nie wiem. Naprawdę - nic nie przychodzi mi do głowy.
Oprócz wielkich piersi.
Dlaczego mężczyźni wolą kobiety z obfitymi biustami i krągłymi biodrami? Bo od milionów lat kobieta z szerokimi biodrami łatwiej znosiła poród, który był też bezpieczniejszy dla samego dziecka, a kobieta z dużymi piersiami produkowała więcej pożywienia. W związku z tym amatorzy kobiecych kształtów mieli liczniejsze i zdrowsze potomstwo niż amatorzy chudzinek. I z pokolenia na pokolenie liczba tych pierwszych (a także liczba krągłych kobiet) rosła stosunkowo szybciej niż tych drugich.
Dzisiaj oczywiście, podobnie jak tradycyjny podział ról, wielkość biustu czy pupy nie ma tak wielkiego znaczenia jak onegdaj. Ryzyko zgonu przy porodzie jest minimalne, a jak kobieta ma za ciasną miednicę, to się przeprowadza cesarskie cięcie. Mamy też masę kaszek dla niemowlaków, które są tak samo, jeśli nie bardziej pożywne od mleka matki i na dodatek mają smak banana. A mimo to mężczyźni ciągle oglądają się za dużymi piersiami i pupami. Dlaczego?
Bo, podobnie jak różnice między płciami, ich gusta nie są uformowane przez dzisiejszy styl życia, chwilową modę, czy kaprys matki. Tylko przez rozważne, cierpliwe i celowe działanie Matki. Matki Natury.
Jakie efekty przynosi siłowanie się z naturą, bardzo elegancko i zabawnie przedstawia poniższa reklama. Nie trzeba znać angielskiego, żeby zrozumieć jej przesłanie:
Subskrybuj:
Posty (Atom)