Główny Inspektorat Transportu Drogowego w odpowiedzi na wniosek o rozłożenie kary na raty pisze:
Główny Inspektorat Transportu Drogowego wyjaśnia, że interes publiczny należy rozumieć jako potrzebę zapewnienia maksymalnych środków po stronie dochodów w budżecie państwa, ale również jako ograniczenie jego ewentualnych wydatków, np. na zasiłki dla bezrobotnych czy pomoc społeczną". (czytanka)
Zgadzam się całkowicie z drugą częścią, aczkolwiek uważam, że Główny Inspektorat Transportu Drogowego nie jest właściwym organem do wydawania podobnych opinii, ale w tym samym piśmie urząd również sugeruje kierowcy jak rozporządzać budżetem domowym oraz które z posiadanych dóbr mogłaby sprzedać, więc najwyraźniej ktoś ostatnio rozszerzył kompetencje GITD.
Stwierdzenie, że interes publiczny należy rozumieć jako potrzebę zapewnienia maksymalnych środków po stronie dochodów w budżecie państwa świadczy tylko o tym, że urzędnicy państwowi już dawno stracili kontakt z rzeczywistoścą. Dla nich bowiem obywatel nie jest już podmiotem, usługobiorcą - jest maszynką do zaspokajania ich głodu pieniędzy.
Inspektorowi, którego nazwiska niestety przezornie nie podano, myli się dobro publiczne z domem publicznym. To celem domu publicznego jest porządnie wydupczyć klienta i wyciągnąć od niego jak najwięcej pieniędzy. To nie jest dobro publiczne, tylko dobro urzędnika.
Dobro publiczne leży po stronie obywatela. Dobrem publicznym jest to, żeby nasz kraj był bogaty, żeby bogatym był
nasz naród, ale kategorycznie nie na tym, żeby zapewniać dochód do
budżetu państwa. Polega ono na tym, że państwo jest tanie i sprawne. Dobro publiczne jest tym większe im więcej pieniędzy jest w naszych kieszeniach, a nie w budżecie. W interesie publicznym jest sprawne wypełnianie przez państwo jego funkcji - wpłacanie pieniędzy do jego budżetu to tylko przykra konieczność.
Ten imbecyl z GITD miałby tyle samo racji gdyby głosił, że interes kierowców należy rozumieć jako potrzebę zapewnienia maksymalnych środków po stronie dochodów w kasie stacji benzynowej.
poniedziałek, 16 września 2013
czwartek, 12 września 2013
Lesbopotam
Rządy "państw opiekuńczych", również Stanów Zjednoczonych, bardzo dbają o naszą linię. Walczą z napojami gazowanymi w dużych butelkach, próbują zakazywać spożywania soli, usuwają automaty z czekoladą i chrupkami ze szkół. Ciekawe, że rząd SZA nie zakazuje lesbijstwa, jako przyczyny otyłości, bo, przynajmniej według jego przedstawicieli, lesbijstwo JEST przyczyną otyłości. Gdyby tak nie było nie wydawalioby ponad dwóch milionów dolarów z pieniędzy podatników na badanie "naukawe" mające wyjaśnić, dlaczego znaczna większość lesbijek jest otyła (czytanka)
Badanie dlaczego lesbijki są grube brzmi jak pomysł kosmity, który dopiero wylądował na Ziemii i nie wie jeszcze, czym jest otyłość, ani jaka jest różnica między płciami. Ale nie Ziemianina, tym bardziej tak zwanego "naukowca".
Po pierwsze, podstawową i jedyną przyczyną otyłości jest przyjmowanie większej ilości substancji odżywczych, niż się ich spala. Nie ma żadnej innej przyczyny. Wszelkie inne kwestie w tym temacie to próba odpowiedzi na pytania "dlaczego tyle, żresz?" oraz "dlaczego tak mało spalasz?", ale nic nie jest w stanie podważyć tej prostej arytmetyki.
Po drugie, każdy rozsądny człowiek potrafi też rozwiać wątpliwość dlaczego lesbijki doprowadzają się do takiego stanu rozpasania. Bo nie dbają o siebie - nie dbają o swoje zdrowie, nie dbają o swój wygląd. Dlaczego? Aby to zrozumieć, należy sobie zadać pytanie przeciwne: Dlaczego kobiety o siebie dbają?
Dla mężczyzny.
Badanie dlaczego lesbijki są grube brzmi jak pomysł kosmity, który dopiero wylądował na Ziemii i nie wie jeszcze, czym jest otyłość, ani jaka jest różnica między płciami. Ale nie Ziemianina, tym bardziej tak zwanego "naukowca".
Po pierwsze, podstawową i jedyną przyczyną otyłości jest przyjmowanie większej ilości substancji odżywczych, niż się ich spala. Nie ma żadnej innej przyczyny. Wszelkie inne kwestie w tym temacie to próba odpowiedzi na pytania "dlaczego tyle, żresz?" oraz "dlaczego tak mało spalasz?", ale nic nie jest w stanie podważyć tej prostej arytmetyki.
Po drugie, każdy rozsądny człowiek potrafi też rozwiać wątpliwość dlaczego lesbijki doprowadzają się do takiego stanu rozpasania. Bo nie dbają o siebie - nie dbają o swoje zdrowie, nie dbają o swój wygląd. Dlaczego? Aby to zrozumieć, należy sobie zadać pytanie przeciwne: Dlaczego kobiety o siebie dbają?
Dla mężczyzny.
wtorek, 10 września 2013
Heterofobia
Organizacje gejowskie od lat głoszą, że całkowicie normalnym jest, gdy chłopcy spotykają się z chłopcami i gdy dziewczynki spotykają się z dziewczynkami. Kto się z tym nie godzi jest homofobem. Tymczasem ci sami ludzie atakują rosyjską lekkoatletkę Helenę Isinbajewą za słowa:
My uważamy za normalne, gdy chłopcy spotykają się z dziewczętami, a dziewczęta z chłopcami.
Dodatkowo domagając się odebrania jej za te słowa tytułu honorowego ambasadora młodzieżowych igrzysk olimpijskich (sznurek).
Dochodzi do tego, że można powiedzieć, że związek dwóch chłopców jest normalny, ale powiedzenie, że związek chłopca z dziewczynką jest normalny to mowa nienawiści. Świat stoi na głowie.
Zastanawiam się, czy nie zaczynamy mieć do czynienia z nowym zjawiskiem, z heterofobią.
Panna Isinbajewa poparła też zakaz propagandy homoseksualizmu wśród nieletnich, mówiąc:
Popieram działania rządu. To nie byłoby w porządku dla naszego kraju, gdybyśmy pozwolili ludziom robić na ulicach te wszystkie dziwne rzeczy.
W wypowiedzi tej nie sprzeciwia się homoseksualizmowi, jak się to jej zarzuca, ale ekshibicjonizmowi - wyraźnie mówi o tym, co robi się na ulicy, a nie o tym, co robi się w sypialni. Niestety postępowcy słyszą to co chcą słyszeć. Gdyby panna Isinbajewa powiedziała, że jest przeciwna temu, by homoseksualiści mordowali heteroseksualistów, postępowcy zapewne też nazwaliby to brakiem tolerancji.
My uważamy za normalne, gdy chłopcy spotykają się z dziewczętami, a dziewczęta z chłopcami.
Dodatkowo domagając się odebrania jej za te słowa tytułu honorowego ambasadora młodzieżowych igrzysk olimpijskich (sznurek).
Dochodzi do tego, że można powiedzieć, że związek dwóch chłopców jest normalny, ale powiedzenie, że związek chłopca z dziewczynką jest normalny to mowa nienawiści. Świat stoi na głowie.
Zastanawiam się, czy nie zaczynamy mieć do czynienia z nowym zjawiskiem, z heterofobią.
Panna Isinbajewa poparła też zakaz propagandy homoseksualizmu wśród nieletnich, mówiąc:
Popieram działania rządu. To nie byłoby w porządku dla naszego kraju, gdybyśmy pozwolili ludziom robić na ulicach te wszystkie dziwne rzeczy.
W wypowiedzi tej nie sprzeciwia się homoseksualizmowi, jak się to jej zarzuca, ale ekshibicjonizmowi - wyraźnie mówi o tym, co robi się na ulicy, a nie o tym, co robi się w sypialni. Niestety postępowcy słyszą to co chcą słyszeć. Gdyby panna Isinbajewa powiedziała, że jest przeciwna temu, by homoseksualiści mordowali heteroseksualistów, postępowcy zapewne też nazwaliby to brakiem tolerancji.
poniedziałek, 9 września 2013
Pająkom i Wizygotom wstęp wzbroniony
Firmy budowlane w Szwecji zaczęły sprzedaż nieruchomości w "strefach wolnych od muzułmanów", czyli w osiedlach, które będą zamknięte dla wyznawców islamu (czytanka). Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę - bardzo wielu rdzennych Szwedów ma już dość hałaśliwych i nietolerancyjnych sąsiadów, więc działki, jak nietrudno się domyślić, sprzedają się świetnie. Jak jeszcze mniej trudno się domyślić, środowiska postępowe protestują, dodatkowo nazywając pomysłodawców rasistami, oczywiście niesłusznie.
Szwedzka lewica nie zauważa jednak, że osiedla te powstają jako odpowiedź na powstawanie stref zamieszkałych wyłącznie przez muzułmanów, których jest w Szwecji, ale także w całej tej części Europy, która cieszy się popularnością wśród przybyszy z Bliskiego Wschodu, coraz więcej. Zapuszczający się do nich innowierca musi się liczyć z bardzo przykrymi konsekwencjami z poderżnięciem gardła włącznie. Te strefy jednak nie są ani rasistowskie, ani nietolerancyjne.
Przypomniało mi to informację sprzed kilku tygodni, kiedy we Francji pewien developer podstępem uzyskał podpis burmistrza gminy Sallèles d’Aude w regionie Langwedocja-Roussillon, na budowę osiedla tylko dla elgiebeciarzy. Sprawa bardzo szybko ucichła. Jestem pewien, że gdyby ktoś śmiał zaproponować takie osiedle tylko dla normalnych, protestom postępowców z całego świata nie byłoby końca, a kalifornijscy geje wylewaliby do kanałów wcześniej zakupione francuskie wina.
Do mojego własnego domu mam prawo nie wpuścić Murzyna, Cygana, menela, pedofila, rosomaka. Ktoś może sobie kręcić nosem i nazywać mnie gulofobem, ale nie może mnie do niczego zmusić. I takie samo prawo powinno bezdyskusyjnie przysługiwać deweloperom, wspólnocie sąsiadów, czy sklepikarzom. Miłośnicy muzułmanów mogą sobie budować domy gdzieś indziej, między "swoimi".
Znam właścicieli nieruchomości, którzy zabraniają mieszkańcom trzymania w ich blokach psów, a nawet dzieci. Nie słychać protestów RPD, ani kynoentuzjastów. Są ludzie, którzy chętnie zapłacą za mieszkanie w takim bloku, bo cenią sobie ciszę, spokój i czyste skwerki, a miłośnicy psów, czy rodziny z dziećmi szukają mieszkań gdzieś indziej. I nie ma z tym problemu. Nie pchają się na siłę tam, gdzie ich nie chcą.
Jest powiedzenie "dobry płot to dobrzy sąsiedzi". Jeśli człowiekowi narzuca się coś wbrew woli i siłą - tolerancję gejostwa, Murzynów, Arabów itd., to siłą rzeczy będzie do nich bardziej uprzedzony. To jest zarzewie wszelkich konfliktów. A jak człowiekowi da się spokój i pozwoli mu żyć zgodnie z jego własną wizją i własnym systemem wartości, to i on będzie szczęśliwy, a także ci geje, Murzyni i pozostałe mniejszości, które przestaną walczyć o jego akceptację.
Podsumować to można dialogiem żyda Gwidona Orefice z synem Jozue z włoskiego filmu "Życie jest piękne" Roberta Benigniego. Akcja filmu rozgrywa się w czasie drugiej wojny światowej. Jozue zauważa w witrynie sklepowej napis "Żydom i psom wstęp wzbroniony":
- Dlaczego żydzi i psy nie mogą wchodzić?
- Po prostu nie chcą, żeby żydzi tam wchodzili. Każdy robi to, na co ma ochotę.
[...]
- My wszystkich wpuszczamy do naszej księgarni...
- Nie, dzisiaj my też tak napiszemy. Czego nie lubisz?
- Pająków.
- A ja Wizygotów. Napiszemy "Pająkom i Wizygotom wstęp wzbroniony".
Szwedzka lewica nie zauważa jednak, że osiedla te powstają jako odpowiedź na powstawanie stref zamieszkałych wyłącznie przez muzułmanów, których jest w Szwecji, ale także w całej tej części Europy, która cieszy się popularnością wśród przybyszy z Bliskiego Wschodu, coraz więcej. Zapuszczający się do nich innowierca musi się liczyć z bardzo przykrymi konsekwencjami z poderżnięciem gardła włącznie. Te strefy jednak nie są ani rasistowskie, ani nietolerancyjne.
Przypomniało mi to informację sprzed kilku tygodni, kiedy we Francji pewien developer podstępem uzyskał podpis burmistrza gminy Sallèles d’Aude w regionie Langwedocja-Roussillon, na budowę osiedla tylko dla elgiebeciarzy. Sprawa bardzo szybko ucichła. Jestem pewien, że gdyby ktoś śmiał zaproponować takie osiedle tylko dla normalnych, protestom postępowców z całego świata nie byłoby końca, a kalifornijscy geje wylewaliby do kanałów wcześniej zakupione francuskie wina.
Do mojego własnego domu mam prawo nie wpuścić Murzyna, Cygana, menela, pedofila, rosomaka. Ktoś może sobie kręcić nosem i nazywać mnie gulofobem, ale nie może mnie do niczego zmusić. I takie samo prawo powinno bezdyskusyjnie przysługiwać deweloperom, wspólnocie sąsiadów, czy sklepikarzom. Miłośnicy muzułmanów mogą sobie budować domy gdzieś indziej, między "swoimi".
Znam właścicieli nieruchomości, którzy zabraniają mieszkańcom trzymania w ich blokach psów, a nawet dzieci. Nie słychać protestów RPD, ani kynoentuzjastów. Są ludzie, którzy chętnie zapłacą za mieszkanie w takim bloku, bo cenią sobie ciszę, spokój i czyste skwerki, a miłośnicy psów, czy rodziny z dziećmi szukają mieszkań gdzieś indziej. I nie ma z tym problemu. Nie pchają się na siłę tam, gdzie ich nie chcą.
Jest powiedzenie "dobry płot to dobrzy sąsiedzi". Jeśli człowiekowi narzuca się coś wbrew woli i siłą - tolerancję gejostwa, Murzynów, Arabów itd., to siłą rzeczy będzie do nich bardziej uprzedzony. To jest zarzewie wszelkich konfliktów. A jak człowiekowi da się spokój i pozwoli mu żyć zgodnie z jego własną wizją i własnym systemem wartości, to i on będzie szczęśliwy, a także ci geje, Murzyni i pozostałe mniejszości, które przestaną walczyć o jego akceptację.
Podsumować to można dialogiem żyda Gwidona Orefice z synem Jozue z włoskiego filmu "Życie jest piękne" Roberta Benigniego. Akcja filmu rozgrywa się w czasie drugiej wojny światowej. Jozue zauważa w witrynie sklepowej napis "Żydom i psom wstęp wzbroniony":
- Dlaczego żydzi i psy nie mogą wchodzić?
- Po prostu nie chcą, żeby żydzi tam wchodzili. Każdy robi to, na co ma ochotę.
[...]
- My wszystkich wpuszczamy do naszej księgarni...
- Nie, dzisiaj my też tak napiszemy. Czego nie lubisz?
- Pająków.
- A ja Wizygotów. Napiszemy "Pająkom i Wizygotom wstęp wzbroniony".
piątek, 6 września 2013
Diabeł stróż
Większości zwolenników państwa opiekuńczego brak piątej klepki. Dosłownie - są to ludzie całkowicie niezdolni do samodzielnego myślenia i wyciągania wniosków. Ilekroć czytam w internecie o podwyżce płacminu, o zmianie w kodeksie pracy, o kosztach pracy, natrafiam na mnóstwo komentarzy (kilkanaście, kilkadziesiąt pod każdym artykułem) z obelgami pod adresem właścicieli firm, o wyzysku i o tym, jak to dobrze, że państwo chce nam pomóc.
Wciąż czytam, że chlebodawca, który DAJE pracownikowi pieniądze na podstawie DOBROWOLNEJ obustronnej umowy jest wyzyskiwaczem i dusigroszem, a państwo, które im obu pieniądze ZABIERA pod PRZYMUSEM to zbawiciel.
Przecież trzeba mie nie po kolei w głowie, żeby w to wierzyć!
Ale głoszenie tego i utwierdzanie ludzi w tej wierze jest bardzo ważne dla beneficjentów tego systemu. Bo kiedy pracodawcy i pracownicy zorientują się, że są sprzymierzeńcami, a opiekuńcze państwo jest ich wspólnym wrogiem, to obecny system runie. Bo trwająca walka między jednymi a drugimi jest jego fundamentem.
Wciąż czytam, że chlebodawca, który DAJE pracownikowi pieniądze na podstawie DOBROWOLNEJ obustronnej umowy jest wyzyskiwaczem i dusigroszem, a państwo, które im obu pieniądze ZABIERA pod PRZYMUSEM to zbawiciel.
Przecież trzeba mie nie po kolei w głowie, żeby w to wierzyć!
Ale głoszenie tego i utwierdzanie ludzi w tej wierze jest bardzo ważne dla beneficjentów tego systemu. Bo kiedy pracodawcy i pracownicy zorientują się, że są sprzymierzeńcami, a opiekuńcze państwo jest ich wspólnym wrogiem, to obecny system runie. Bo trwająca walka między jednymi a drugimi jest jego fundamentem.
środa, 4 września 2013
Czynna bierność
Komentator pod wpisem Primum non nocere zamieścił następującą uwagę:
"Karać można tylko za czyny, a nie za ich brak"
Powiedział lekarz, który nie zajął się pacjentem.
Faktycznie lekarz ów nie wykonał żadnej fizycznej czynności, która pogorszyła stan pacjenta, ale w tej sytuacji należy spojrzeć na sprawę nieco inaczej. Jeżeli mówimy o ludziach związanych pewną umową (lub przysięgą), jak lekarz, strażak, żołnierz, czy nawet kontrahent w interesach, to tym czynem z ich strony, za który ponoszą odpowiedzialność, jest również złamanie tej umowy - bo ono narusza status quo.
Jeśli zatem lekarz z przykładu w tym czasie miał obowiązek zająć się pacjentem, a tego nie uczynił, to jak najbardziej może zostać ukarany - nie za nieudzielenie pomocy, tylko za zlekceważenie swojego obowiązku. Tak samo karze podlega żołnierz, który nie wykona rozkazu, tak samo przysługuje mi zadośćuczynienie od dostawcy pizzy, jeśli przyjedzie po upływie 20 minut.
Bezczynność w sensie fizycznym nie znaczy jeszcze, że nie robię czegoś złego. W przeciwnym razie można byłoby powiedzieć, że skoro niewierny mąż był "na dole", to nie doszło do zdrady małżeńskiej.
"Karać można tylko za czyny, a nie za ich brak"
Powiedział lekarz, który nie zajął się pacjentem.
Faktycznie lekarz ów nie wykonał żadnej fizycznej czynności, która pogorszyła stan pacjenta, ale w tej sytuacji należy spojrzeć na sprawę nieco inaczej. Jeżeli mówimy o ludziach związanych pewną umową (lub przysięgą), jak lekarz, strażak, żołnierz, czy nawet kontrahent w interesach, to tym czynem z ich strony, za który ponoszą odpowiedzialność, jest również złamanie tej umowy - bo ono narusza status quo.
Jeśli zatem lekarz z przykładu w tym czasie miał obowiązek zająć się pacjentem, a tego nie uczynił, to jak najbardziej może zostać ukarany - nie za nieudzielenie pomocy, tylko za zlekceważenie swojego obowiązku. Tak samo karze podlega żołnierz, który nie wykona rozkazu, tak samo przysługuje mi zadośćuczynienie od dostawcy pizzy, jeśli przyjedzie po upływie 20 minut.
Bezczynność w sensie fizycznym nie znaczy jeszcze, że nie robię czegoś złego. W przeciwnym razie można byłoby powiedzieć, że skoro niewierny mąż był "na dole", to nie doszło do zdrady małżeńskiej.
wtorek, 3 września 2013
Wszystkie związki na plasterki!
OPZZ proponuje skrócenie tygodnia pracy z 40 do 38 godzin (czytanka), przy zachowaniu tych samych wynagrodzeń. OPZZ zapomina, że przedsiębiorca płaci pracownikowi za wykonaną pracę, a nie zryczałtowany czynsz miesięczny. Wprawdzie wypłacanie pensji w większości wypadków wygląda jak miesięczny czynsz za wynajem pracownika, ale jest to tylko forma - w rzeczywistości wypłata jest oparta na "przeciętnej" miesięcznej wydajności pracownika. Jeśli pracownik ten pracuje nie 40, tylko 38 godzin w tygodniu, to jego miesięczna wydajność się zmniejsza.
Postulat skrócenie tygodnia pracy o dwie godziny, przy zachowaniu tej samej stawki miesięcznej, to tak naprawdę, oprócz obniżenia wydajności pracownika, postulat dania każdemu pracującemu Polakowi podwyżki w wysokości 5,3 procent za godzinę pracy.
W efekcie przedsiębiorca będzie miał dwa wyjścia - albo pogodzić się z obniżoną o 5 procent produkcją - albo zatrudni dodatkowych pracowników. Niezależnie od wyboru, w wielu przypadkach będzie to oznaczało powolne bankructwo firmy. Nie może być inaczej, bo skoro obecnie upada blisko tysiąc firm rocznie (455 w pierwszym półroczu 2013), to oczywistym jest, że po dodatkowym obciążeniu przedsiębiorców liczba ta wzrośnie.
OPZZ zauważa także, że w krajach w których obowiązuje krótszy tydzień pracy, jest niższe bezrobocie. Przyczyn bezrobocia jest wiele. OPZZ nie podaje, jakie kraje ma na myśli, więc trudno jest prowadzić jakieś porównanie, ale w ciemno mogę przyznać im rację. Tak, jeśli zostanie skrócony tydzień pracy o dwie godziny, zatrudnienie wzrośnie, bo ktoś te dwie dodatkowe godziny będzie musiał wypracować. Ale jeśli skrócimy tydzień pracy o połowę, to jeszcze bardziej zmniejszymy bezrobocie! Pod warunkiem jednak, że wynagrodzenie w przeliczeniu na godzinę się nie zmieni - bo podejrzewam, że we wspomnianych krajach pensja jest dostosowana do wydajności, a nie sztucznie windowana przez darmozjadów ze związkow zawodowych.
Źródło problemu jak zwykle leży w tym, że związki zawodowe, a za nimi państwo, "wpieprzają się między wódkę a zakąskę". Jeśli pozwolą pracownikom dogadywać się z pracodawcami bez ograniczeń, to już oni tak się dogadają, że i jedni będą zadowoleni, i drudzy.
JKM mówi "wszystkie związki na Powązki", ale dla mnie ten cmentarz to piękny zabytek, miejsce spoczynku wielu zacnych ludzi, również moich przodków i jestem przeciwny kalaniu ich pamięci tak plugawym sąsiedztwem. Ja mówię: Wszystkie związki do anonimowej zbiorowej mogiły w środku buszu gdzieś bardzo daleko od Polski! A przed pogrzebem, jak mawiał Kapral: Na plas-ter-ki!
Postulat skrócenie tygodnia pracy o dwie godziny, przy zachowaniu tej samej stawki miesięcznej, to tak naprawdę, oprócz obniżenia wydajności pracownika, postulat dania każdemu pracującemu Polakowi podwyżki w wysokości 5,3 procent za godzinę pracy.
W efekcie przedsiębiorca będzie miał dwa wyjścia - albo pogodzić się z obniżoną o 5 procent produkcją - albo zatrudni dodatkowych pracowników. Niezależnie od wyboru, w wielu przypadkach będzie to oznaczało powolne bankructwo firmy. Nie może być inaczej, bo skoro obecnie upada blisko tysiąc firm rocznie (455 w pierwszym półroczu 2013), to oczywistym jest, że po dodatkowym obciążeniu przedsiębiorców liczba ta wzrośnie.
OPZZ zauważa także, że w krajach w których obowiązuje krótszy tydzień pracy, jest niższe bezrobocie. Przyczyn bezrobocia jest wiele. OPZZ nie podaje, jakie kraje ma na myśli, więc trudno jest prowadzić jakieś porównanie, ale w ciemno mogę przyznać im rację. Tak, jeśli zostanie skrócony tydzień pracy o dwie godziny, zatrudnienie wzrośnie, bo ktoś te dwie dodatkowe godziny będzie musiał wypracować. Ale jeśli skrócimy tydzień pracy o połowę, to jeszcze bardziej zmniejszymy bezrobocie! Pod warunkiem jednak, że wynagrodzenie w przeliczeniu na godzinę się nie zmieni - bo podejrzewam, że we wspomnianych krajach pensja jest dostosowana do wydajności, a nie sztucznie windowana przez darmozjadów ze związkow zawodowych.
Źródło problemu jak zwykle leży w tym, że związki zawodowe, a za nimi państwo, "wpieprzają się między wódkę a zakąskę". Jeśli pozwolą pracownikom dogadywać się z pracodawcami bez ograniczeń, to już oni tak się dogadają, że i jedni będą zadowoleni, i drudzy.
JKM mówi "wszystkie związki na Powązki", ale dla mnie ten cmentarz to piękny zabytek, miejsce spoczynku wielu zacnych ludzi, również moich przodków i jestem przeciwny kalaniu ich pamięci tak plugawym sąsiedztwem. Ja mówię: Wszystkie związki do anonimowej zbiorowej mogiły w środku buszu gdzieś bardzo daleko od Polski! A przed pogrzebem, jak mawiał Kapral: Na plas-ter-ki!
Subskrybuj:
Posty (Atom)